czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 18.

Z dzienników Cieni
 Cień zobowiązany jest do akceptacji regulaminu, z którym zapoznany został przy włączaniu do Grona oraz wypełniania powierzanych mu zadań do końca. Ujawnienie się osobie postronnej grozi jednoznacznym odebraniem mocy i dostępu do Źródła.

Celem działalności Cienia, jest :
1) Zachowanie swojego istnienia w tajemnicy - w szczególności przed Widzącymi.
2) Nie dopuszczenie do tego, aby dusza zmarłego przeszła na Stronę Światła.
3) Działanie na rzecz Mroku i składanie Mu ofiar.
4) Wypełnianie każdego powierzonego mu zadania bez zbędnych protestów.
5) Zdobycie ("przeciągnięcie") jak największej liczby dusz, do szeregów Cieni.

Każdy z Cieni zobowiązany jest do przestrzegania kilku następujących zasad:
1) Brak jakiegokolwiek kontaktu z postronnymi ludźmi.
2) Kategoryczny zakaz ujawniania informacji na temat Grona.
3) Zabrania się knucia intryg, podstępów, które miałyby na celu jego awans w Gronie.
4) Donosić o wszelakich buntach, jakie miejsce miałyby w Gronie.
5) Stawiać się na każdej radzie Mroku.

Złamanie jakiejkolwiek z obowiązujących zasad, jest równoznaczne z wygnaniem poza granice Miasta Cieni. Powrót może odbyć się dopiero po 666 latach, jednak poprzednio pełniona funkcja nie będzie brana już pod uwagę - stanowisko w Gronie będzie o stopień (lub dwa, w zależności od wagi popełnionych czynów) niższe.

~.~

- A więc? - oczy chłopaka w odcieniu błękitu oceanicznego uparcie się wpatrywały w rudowłosą towarzyszkę czekając na moment, kiedy ta udzieli mu odpowiedzi na pytanie - Jak brzmi Twoje drugie imię?
- Eleanor - odparła, spokojnie sącząc pomarańczowy sok przez słomkę z wysokiej szklanki jaką trzymała w ręku - Winter Eleanor Verso, gwoli ścisłości.
Towarzysz Winter potrzebował kilku sekund na przemyślenie jej odpowiedzi
- To brzmi tak.. Dostojnie, rzekłbym. Podoba mi się, lubię niezwykłe rzeczy - mówiąc to, mrygnął jej lewym okiem, nadziewając jednocześnie kawałek tiramisu na widelec.
Dziewczyna uśmiechnęła się tylko do siebie, ciesząc się w duszy, że jej przypuszczenia co do tego spotkania jednak się nie sprawdziły. Myślała bowiem, że nie znajdzie z Teo wielu wspólnych tematów do rozmów czy też zrobi coś głupiego, jak w wielu przypadkach jej się to zdarzało. Ale myliła się - atmosfera nie była w żadnym stopniu napięta, a tematy, propozycje do rozmów same się nawarstwiały.
- Winter? Słuchasz mnie ? - twarz chłopaka, jak się zielonookiej zdawało, znalazła się nagle bardzo blisko jej twarzy. Zbyt blisko..
- Słucham słucham, ale na moment się "zawiesiłam", jakby to powiedzieć - robiąc w powietrzu cudzysłów, zaśmiała się delikatnie, na co chłopak jej zawtórował. 
- Spokojnie, każdemu się takie sytuacje mogą zdarzyć - jego głos był spokojny i w efekcie dziewczynę w jeszcze większym stopniu ogarnął wewnętrzny spokój - Więc Winter Eleanor ..
Zielonooka słysząc, że chłopak zwraca się do niej pełnym imieniem, pokręciła lekko głową to w lewo, to w prawo i zaśmiała się cicho do samej siebie . Już nieraz zdarzały jej się takie sytuacje. Teo spoglądał na nią tylko zdziwiony nie będąc do końca pewnym co takiego rozbawiło jego towarzyszkę .
- Nie musisz zwracać się do mnie tak.. Oficjalnie. Dziwnie się przy tym czuję.
- Pierwsza zasada: Nie zwracać się do Winter "Eleanor". Jest! - mówiąc to, nakreślił w powietrzu znak, którym oznacza się na liście zakupów to, co już miało się włożone do koszyka - No to, Winter, skoro ja opowiedziałem Ci jak moja budowla zbudowana z klocków runęła, bo błąd tkwił w tym, jak zbudowałem fundamenty - runęła niszcząc moje marzenia o zostaniu światowej sławy architektem.. To teraz Ty opowiedz coś o sobie. Jakaś historyjka.
Winter podparła głowę na dłoni i zastanowiła się przez moment, pamięcią wracając do swoich wspomnień. Nagle uśmiechnęła się z satysfakcjonującym uśmiechem na twarzy i delikatnym błyskiem w oku.
- Będąc w szkole podstawowej (od autorki :nasza szkoła podstawowa, to odpowiednik londyńskiego Primary School) miałyśmy razem z moją przyjaciółką Emily przezwisko Żabie Dziewczyny.
- Zaczyna się ciekawe, mów dalej! - zamieszał przy tym energicznie słomką, w wysokiej szklance wypełnionej już do połowy sokiem z owoców leśnych.
- Nasza koleżanka z klasy po prostu, hm .. Zachowała się bardzo niefajnie, w naszej opinii, więc byłyśmy zgodne co do tego, że powinna odpokutować i same wymierzyłyśmy jej karę, za ten jakże haniebny czyn, którego się dopuściła..
- A co dokładnie takiego zrobiła ? Bo to brzmi, dość zagadkowo, musisz mi to przyznać.
- Przejechała rowerem żabę - odparła dziewczyna po krótkiej chwili zawahania, ale za to z powagą na jaką tylko ją było stać w tym momencie, biorąc pod uwagę spojrzenie jej rozmówcy po drugiej stronie stolika.
- Żartujesz sobie ? To jest zwykły żart ? - spytał dwukrotnie, nie dowierzając do końca.
- Nie, to nie jest żart. Mówię poważnie - odpowiedziała spokojnie, a widząc nadal zdziwiony wzrok niebieskich oczu prychnęła tylko na właściciela - Nie patrz tak na mnie! Byłyśmy młode.. I zapewne sentymentalne, skoro czułyśmy obowiązek zadośćuczynienia śmierci tej biednej żabki!
- Dobrze, dobrze, przecież nic takiego nie mówię. Spokojnie - mrugnął do niej jednym okiem - Ale nadal nie wyjaśniłaś mi co dokładnie jej zrobiłyście.
- My po prostu zorganizowałyśmy jej ponowne spotkanie z tym płazem. W skrócie ? Ta mała żabka była jej specjalnym dodatkiem w zupie na obiedzie w szkolnej stołówce .
Słysząc to, brunet zakrztusił się popijanym właśnie sokiem i badawczo zaczął się przyglądać wnętrzu szklanki.
- Ale mi nic nie dodałaś do soku, prawda? - spytał udając lekki przestrach w oczach .
- To pozostanie moją małą, słodką tajemnicą - zniżyła głos do szeptu, uśmiechając się przebiegle.
Nagle temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni w dół - tak wydawało się Winter - i na jej prawej ręce pojawiły się delikatne ciarki . Na karku, mogła przysiąc, poczuła przeszywające ją na wskroś czyjeś spojrzenie, więc w odruchu obejrzała się przez ramię, jednak nie dostrzegła nikogo, kogo wzrok spoczywałby na niej.
Gdy ponownie spojrzała na swojego towarzysza, jej źrenice w jednej chwili się rozszerzyły - zobaczyła brata Tea, Enza. Jego postać dzisiaj była o wiele bardziej prześwitująca niż podczas ich pozostałych spotkań, ale ponadto, dziewczyna dostrzegła dziwnie bijący od niego blask, jakby jaśnienie. Najjaśniejszy punkt na całym ciele znajdywał się po lewej stronie klatki piersiowej w miejscu, gdzie każdy człowiek ma serce.
-  Musimy porozmawiać, teraz. Chodź razem ze mną na zaplecze - mimo, że usta wciąż miał zamknięte i ich nie otwierał, w umyśle Winter pojawiło się to, co chciał jej przekazać.
- Winter? Winter? Wszystko w porządku? Stało się coś ? - nieobecny wzrok dziewczyny, jakim przez parę chwil się rozglądała po wnętrzu a później patrzyła w miejsce gdzie - nie dla tych normalnych ludzi - stał duch Enza, wywołał niemałe zmieszanie u Tea.
- Słucham ? A tak, tak. Wszystko gra, ja tylko.. Muszę iść na moment do toalety. Za momencik wracam - powiedziała, z wyraźnym uśmiechem na twarzy, który odrobinę uspokoił bruneta.
Rudowłosa zręcznie przeszła "slalomem" między wszystkimi stolikami i już po chwili była na korytarzu, gdzie dostrzegła czworo drzwi - dwie toalety, odpowiednio dla płci męskiej i płci żeńskiej oraz "Pomieszczenie służbowe" i drzwi, które - jak można się było domyślić - prowadziły do wyjścia na powietrze.
Tuż przy tych służbowych, chodziła w kółko postać Enza. Chłopak, na tyle na ile to możliwe w jego obecnym "stanie", był lekko zdenerwowany, bądź też zniecierpliwiony, ponieważ wyłamywał sobie paliczki jak robi to większość osób.
- Mam do Ciebie kilka pytań i liczę, że nie wywiniesz się od odpowiedzi na nie - zaczęła jako pierwsza zielonooka.
- Odpowiem, odpowiem, spokojnie Winter.Ale mam ważniejszą sprawę w tym momencie.
Dziewczyna rzuciwszy mu zdezorientowane spojrzenie, odruchowo zaczęła bawić się zawieszonym na szyi wisiorkiem.
- Jaka to niecierpiąca zwłoki sprawa, przez którą wyciągnąłeś mnie ze spotkania ze swoim bratem, na które zgodziłam się na Twoją prośbę? - na końcu pytania zaczerpnęła mały haust powietrza.
- Śledzi mnie ktoś.. Ktoś zły. Co na marginesie, związane jest właśnie z Twoim spotkaniem z moim bratem, bo ten ktoś chciał a raczej - miał za zadanie, o ile w dalszym ciągu nie ma - zrobić mu coś złego, ale o tym później.. Od kilku dni mnie obserwuje a ja szczerze mówiąc, nie wiem, co robić, więc zwracam się z prośbą do Ciebie..
- Poczekaj.. Kim jest ten "zły ktoś", kto od kilku dni Cię obserwuje i podąża za Tobą? - spytała po chwili, rozgryzając poprzednią wypowiedź Enza.
- To słudzy Mroku. Nazywają ich Cieniami.



* Udanego sylwestra!

See you soon, NEM.

czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 17.

Gdy zegar wskazał godzinę szesnastą trzydzieści pięć, rudowłosa skończyła właśnie zaplatać włosy w tak zwanego kłosa. Rzuciła ostatnie spojrzenie na swoją odbijającą się postać w dużym lustrze na ścianie i zgarnąwszy tylko telefon komórkowy, który od razu podłączyła do przewleczonych po koszulką słuchawek,  i klucze od mieszkania wyszła, przekręcając podwójnie klucz w zamku. Jak to jej tata zwykła mawiać w takich momentach : "Strzeżonego Pan Bóg strzeże!" po czym, dla upewnienia się, pociągał jeszcze kilka razy za klamkę czy aby na pewno drzwi zostały zamknięte.
Na wspomnienia o tacie na twarzy Winter pojawił się delikatny uśmiech . Zaczęła zastanawiać się, kiedy będzie mieć na tyle wolnego czasu - i czy w ogóle będzie takowy mieć - aby odwiedzić swojego tatę i młodszą siostrę w rodzinnym Londynie. No i oczywiście mamę. W pewnym sensie..
Nagle dziewczyna obejrzała się przez prawe ramię, jakby słysząc coś co ją zaniepokoiło. Rozejrzała się zarówno w prawo jak i w lewo, jednak ulica była pusta. Ani żywego ducha, widać nie było na horyzoncie tak więc dziewczyna z cichym westchnieniem ulgi pomaszerowała dalej włączając przy tym swą jedną z ulubionych piosenek.

"This world will never be
What I expected
And if I don't belong
"

Nucąc cicho pod nosem, Winter przemierzała ulicę, na której mieścił się jej domek. Szła nie spiesząc się zbytnio, ponieważ do wcześniej umówionego spotkania miała jeszcze dobre dwadzieścia minut - tak przynajmniej, wskazywał zegarek na wyświetlaczu jej telefonu.
Gdy sygnalizacja świetlna przy pasach, zmieniła kolor na podświetloną, zieloną postać człowieka, dziewczyna ruszyła w dalszą drogę. Pamiętała jednak o tym, żeby jako pierwszą ruszyć prawą nogą, a dopiero potem lewą. Sama do końca nie wiedziała dlaczego tak robi, ale było to jej przyzwyczajenie od lat dziecięcych.
Po zaledwie trzech piosenkach jakie przesłuchała ze swojej playlisty, oczom zielonookiej ukazał się szyld kawiarenki Oronero. Przechodząc tuż obok niej, zauważyła, że z dziewięciu stolików jakie zostały wystawione przed kawiarnią, tylko dwa były wolne, a reszta zaś - zajęta. Gwar rozmów, śmiechów i wesołych pokrzykiwań otoczył dziewczynę, gdy tylko ta zdjęła słuchawki i włożyła je do kieszonki w małej, czarnej torebce jaką miała przewieszoną przez prawe ramię. Winter miała słabość właśnie do takich "drobiazgów". Tak jak często powtarzała jej babcia, gdy była mała, dziewczyna w pełni zgadzała się z jej słowami : "Drogie dziecko, czasem radość znajdziesz nie w czymś o pokaźnych rozmiarach dzięki czemu możesz "pokazać" się innym, nie, nie . Czasami to właśnie takie drobnostki i inne małe rzeczy mogą dać Ci radość jakiej nie sprawi żadna inna rzecz". Na wspomnienie o babci Winter uśmiechnęła się delikatnie unosząc kąciki ust do góry.
I właśnie z takim wyrazem twarzy podeszła do postaci siedzącej do niej tyłem, na brzegu fontanny Neptuna. Gdzieś w głębi siebie wiedziała, że to on. Niebiesko - czarna koszula w kratę, założona na szarą koszulkę bez jakichkolwiek nadruków, idealnie wręcz dopasowana była i do krótko obciętych włosów, które zazwyczaj były w tak zwanym : "artystycznym nieładzie" i niebieskich jak morze oczu. Białe, odznaczające się kabelki od słuchawek kończyły się podłączone do urządzenia w spodniach sięgających zaledwie do linii kolana.
Winter parsknęła śmiechem, szarpiąc delikatnie krawędź swojej jeans'owej koszuli i podeszła do chłopaka. Teo obrócił głowę w jej stronę dopiero w momencie, kiedy rudowłosa usiadła obok niego na brzegu fontanny i delikatnie "dziabnęła" go w prawy bok .
- O, hej! - powiedział, uśmiechając się szeroko na jej widok. W następnej sekundzie zrobił coś, co mocno zaskoczyło dziewczynę, bowiem w żadnym ze scenariuszy nie wyobrażała sobie tego. Chłopak po prostu ją przytulił .
- Em, no cześć.. - odparła będąc nadal w lekkim szoku, ale mimo tego jej uśmiech także nie schodził z twarzy .
- Ja przepraszam, nie chciałem Cię przestraszyć w jakiś sposób.. - zaczął mamrotać speszony, bawiąc się kabelkiem od słuchawek, raz go zaplatając, raz rozplatając.
Dziewczyna delikatnie położyła rękę na jego barku na co brunet przeniósł na nią swoje spojrzenie:
- Nic się nie stało. Po prostu mnie zaskoczyłeś odrobinę. I tyle, spokojnie.
- Na pewno ? - spytał, trochę już przekonany - Bo zawsze mogę..
- Na pewno! Nie musisz mieć co do tego żadnych wątpliwości - dmuchnęła w kosmyk jaki spadł jej na twarz, starając się odrzucić go na drugą stronę .
Teo zaśmiał się z jej poczynań i wziąwszy do między dwa palce założył jej za ucho .
- Więc, co teraz chciałabyś zrobić ? Kino, spacer czy cokolwiek innego co Ci przyjdzie do głowy ? - spytał w dalszym ciągu się uśmiechając.
- Spacer ? A później będziemy improwizować, co Ty na to ? - odparła po chwili.
- Ale nie masz zamiaru pozbawić mnie życia a później porzucić ciała gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie? Albo znajdzie po dużym odstępie czasu? - udał przerażenie jednocześnie unosząc dłoń do otwartych ust.
- Rozważę tę propozycję, obiecuję - pokiwała znacząco głową w górę i w dół, po czym uniosła się i wyciągając w jego kierunku rękę spytała :
- To co, ryzykujesz czy zostajesz ?
- Życie bez ryzyka byłoby nudne - odpowiedział, mrugając do tego jednym okiem .
Dziewczyna zaśmiała się cicho, ponieważ doskonale znała osobę, która miała dokładnie takie samo zdanie na ten temat . Która teraz w jej domu, zmagała się z jej laptopem. Ciekawe jak mu szło ?
Winter była zbyt zaabsorbowana rozmową ze swoim rozmówcą, że nie zauważyła, że do jej cienia na chodniku dołączył jeszcze jeden cień. Cień o wiele ciemniejszy niż ten, który należał do niej . Cień ten jednak nie miał nic wspólnego z jej postacią i to  nie zwiastowało niczego korzystnego. Nie da Widzącej..




* Udanego pierwszego dnia wiosny ^^

See you soon,
NEM.

czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdział 16. część 3.

Sącząc sok pomarańczowy wyciśnięty z całych owoców - jak zapewniała sprzedawczyni w kawiarence - rudowłosa obserwowała spokojnie, wskazówki przesuwające się po tarczy zegarka na jej  przegubie prawej dłoni. Kolejne sekundy mijały, zmieniając tym samym wskazówkę minutową, która coraz to bardziej zbliżała się do wyczekiwanej przez dziewczynę godziny 12, w południe .
Po krótkiej chwili w jej głowie pojawiły się te słowa, przez które tak czujnie pilnowała godziny..
    "Tym razem - Enzo zaakcentował początkowe dwa słowa - chodzi o drobnostkę, spokojnie. Wystarczy, że jutro w południe napiszesz do mojego brata z propozycją o spotkanie czy coś".

Większość ludzi jak przypuszczała dziewczyna, zwyczajnie mogłaby zignorować taką prośbę. Jednak nie w tym wypadku, kiedy osobą, która złożyła ową prośbę był Enzo - duch osiemnastolatka. Do tej pory, od ich wcześniejszego spotkania dziewczyna głowiła się, dlaczego tak bardzo ważna jest ta tak zwana "drobnostka".
- 11:59.. - westchnęła po cichu rudowłosa, spoglądając kątem oka na czarny zegarek. Sięgnęła po leżący przed nią na stoliku telefon i w spisie kontaktów znalazła numer, którego potrzebowała w tej chwili.
Pik.. Pik.. Pik.. Pi..
- Tak słucham? - po zaledwie trzech sygnałach w słuchawce usłyszała głos chłopaka.
- Hej, Winter z tej strony - palnęła głupio nie wiedząc jak rozpocząć rozmowę, mając jednak świadomość, że chłopak ma zapisany jej numer telefonu - Tak mi wpadł do głowy pewien pomysł.
- Zaciekawiłaś mnie, mów dalej - intuicyjnie wyczuła, że na twarzy młodzieńca pojawił się uśmiech. W tle usłyszała przejeżdżające samochody, więc chłopak musiał być gdzieś poza domem.
- Miałbyś może ochotę na spacer ?  Albo kawę, czy coś takiego ? Chciałam podziękować za to, że jakiś czas temu kiedy zasłabłam pomogłeś mi .
- To nie było nic takiego - zaśmiał się krótko - A co do propozycji.. Nie powiem, zaskoczyłaś mnie troszkę. Ale bardzo chętnie, powiedz tylko gdzie i o której ?
Piazza della SignoriaMoże około godziny 17 ? - zaproponowała, po krótkiej chwili zastanowienia.
- Nie ma problemu.
- Będę więc czekać przy fontannie - uśmiechnęła się do słuchawki - Do zobaczenia, Teo.
- Do zobaczenia, Winter - powiedział, po czym dziewczyna usłyszała dźwięk zakończonego połączenia.
Dokończyła sok i po uregulowaniu rachunku, wyszła z kawiarni. Jako, że nie musiała pojawiać się dziś w firmie Zirelliego a do umówionego wcześniej spotkania pozostało jej jeszcze dużo czasu postanowiła wyciągnąć Luka, aby zobaczyć się z Dominico Donato . Czas mijał a oni mieli do napisania cały artykuł .
Wykorzystując informacje, jakie udzielił jej Dominico dzisiejszego ranka, tuż po tym jak skończyła biegać i zaprosiła go do siebie na kawę i ciastka, wpisała jego numer telefonu i nacisnęła zieloną słuchawkę. Odebrał już po zaledwie dwóch sygnałach.
- Dominico, słucham?
- Dzień dobry raz jeszcze - powiedziała dziewczyna, z radosnym akcentem w głosie, co nie umknęło uwadze jej rozmówcy.
- Pozytywne rozpoczęcie rozmowy i uśmiech, który można wyczuć nawet poprzez taką odległość.. Winter! Miło Cię słychać!

Dziewczyna była pod wrażeniem. Jak wtedy, gdy poznała swojego rozmówcę . Zastanawiało ją, czy potrafi rozpoznać przez telefon tylko ją, czy resztę osób z którymi rozmawia też. Nie myśląc nad tym długo, kontynuowała to co rozpoczęła,
- Trafiony zatopiony! - zaśmiała się, rozluźniając atmosferę jeszcze bardziej - Dzwonię do pana z pewną prośbą. Otóż, czy znalazłby pan wolną chwilkę na to, abym razem z moim partnerem zadali panu kilka pytań odnoszących się do artykułu ?
- Poczekaj, dziecinko, muszę grafik sprawdzić.. - zawiesił głos sytuacyjnie w tym momencie, lecz po chwili mówił dalej:
- Oczywiście, że tak! - zaśmiał się w przypływie dobrego humoru - Oronero za godzinę, zapraszam, dziecinko!
- Do zobaczenia! - pożegnała się, kończąc połączenie - O rany, nie nadążam za tym człowiekiem momentami - westchnęła cicho pod nosem, skręcając w uliczkę, na której mieścił się jej domek.

                                                                    ~ * ~

- Winter! Winter, dziewczyno pomóż! - jęcząc i zawodząc, wołał rudowłosą jej przyjaciel - Kyle.
Wyjmując po drodze baterie z ładowarki i chowając je do małej kieszonki w futerale do aparatu, zawieszonego na szyi. Kręcąc od niechcenia głową na prawo i lewo, dziewczyna wyszła z pokoju i zeszła na dół, skąd dobiegał głos chłopaka.
Zerknęła jeszcze na godzinę na ekranie telefonu trzymanego w dłoni, po czym schowawszy urządzenie do tylnej kieszeni spodni, zwróciła twarz w stronę przyjaciela.
- Słucham Cię, złociutki ? - uśmiechnęła się szeroko, oparłszy się jednym barkiem o framugę drzwi , którymi wchodziło się do salonu.
- Pomóż? - zrobił słodką minę, wyciągając przed siebie wyprostowane obydwie ręce, wskazując tym samym na powód swoich zmartwień. Rudowłosa na to parsknęła tylko śmiechem.
Chłopak bowiem siedział na kanapie, a na niskim stoliku tuż przed nim stał otwarty laptop dziewczyny. Powodem irytacji Kyle'a nie było jednak samo urządzenie, co informacja jaka była wyświetlona na jego głównym panelu. "Proszę o wprowadzenie hasła".
- Oj, jakże mi przykro, złociutki.. - dziewczyna udała smutną minę, co chłopak od razu wyczuł i poznał po jej charakterystycznej postawie w takich sytuacjach . Oburzył się więc i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- Małe, rude wredne.. - wysyczał tylko w odpowiedzi przez zaciśnięte zęby.
- Oj już dobrze, już dobrze.
Odkładając aparat na półkę obok, podeszła do laptopa nachylając się nad monitorem.
- Ale bajer! - wykrzyknął Kyle, gdy po przesunięciu palcem po ekranie laptop się odblokował - Masz laptopa z dotykowym ekranem!
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru! - przybiła piątkę z chłopakiem, jak to mieli w zwyczaju od wielu lat - Tylko, nie zepsuj niczego ani nic - pogroziła mu żartobliwie palcem przed twarzą - A teraz ja muszę lecieć, tak więc zostawiam was samych. Powodzenia ! - pocałowała przyjaciela w policzek i wziąwszy aparat z szafki wyszła na zewnątrz.
Niedługo potem dotarła do Oronero, gdzie przy stoliku czekał już na nią Luck, sącząc kawę. Latte Macchiato, jak przypuszczała.
- O, cześć! - chłopak podniósł się i przytulił dziewczynę na przywitanie.
- Cześć, cześć - odwzajemniła uścisk i usiadła naprzeciw kolegi. - Przyszedłeś nawet wcześniej, gratuluję - -powiedziała spoglądając na zegarek i uśmiechając się delikatnie.
Chwilę później do ich stolika podeszła kelnerka trzymając w ręku notes i długopis. Jak dziewczyna zauważyła, dziewczyna obsługująca ich była leworęczna.
- Coś podać? - spytała uśmiechając się do nich. W szczególności swoim uśmiechem zaszczyciła, siedzącego po jej prawej stronie Luck'a, który zaczął się w nią wpatrywać z dużym uwielbieniem.
- Zieloną herbatę, poproszę - powiedziała rudowłosa, z zaciekawieniem na twarzy spoglądając na blondyna.
- Dla mnie nic - odpowiedział ten, w dalszym ciągu nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
- Za moment podam herbatę - zwracała się do Winter, pomimo iż dalej uśmiechała się do lokowatego . I odeszła, a w ślad za nią podążyła głowa chłopaka.
- Huhuh.. Ktoś tu chyba wpadł komuś w oko! - zachichotała rudowłosa, przez co Luck rzucił jej zdziwione spojrzenie.
- Ja ? Nie, no coś Ty - na jego twarzy wykwitły dwa delikatnie różowe cienie na policzkach i chłopak ukrył twarz za filiżanką kawy.
- Ktoś tu się chyba nam zarumienił! - rzucił na powitanie Dominiko, przysiadając się niepostrzeżenie do stolika.
Chłopak na te słowa jeszcze bardziej spalił buraka, potocznie mówiąc i prawie zakrztusił się ciepłym napojem.
- Spokojnie młodzieńcze, każdemu w życiu może się to przytrafić - poklepał go pokrzepiająco po ramieniu - Więc jak, zaczynamy ? - potarł dłonie o siebie z ciekawym uśmiechem na twarzy.
- Nie zamawia pan niczego ? - spytał go, mniej zarumieniony już Luck.
- Nie, nie. Mam swoje - mówiąc to, wyciągnął z plecaka butelkę wody mineralnej.
- No to zaczynamy w takim razie - powiedziała dziewczyna i jej partner wyciągnął wcześniej przygotowane przez nich pytania.
Włączyli dyktafon i zaczęli rozmowę. Luck odchrząknął i zaczął pytać:
- Pytanie pierwsze: Dlaczego..


* Krótszy, ale jest ^^
Udanego czwartku!

See you soon,
NEM.

czwartek, 10 grudnia 2015

Rozdział 16. część 2.

Ściany szpitalnych korytarzy wyłożone kwadratowymi płytkami, które odbijały blask promieni słonecznych na nie padających, prawie przerażały swoim białym wyrazistym kolorem. Podłoga pokryta linoleum w odcieniu niewiele ciemniejszym od prostopadłych do niej ścian. Wszystko było sterylnie wyczyszczone a w powietrzu unosił się ten charakterystyczny zapach, który rudowłosej nie kojarzył się zbyt dobrze.
Na końcu korytarza obydwa skrzydła okna otwarte były na oścież, wpuszczając delikatne ciepłe powietrze podnoszące temperaturę w pomieszczeniu .
Co kilka kroków podeszwy butów dziewczyny, o których zwykła mówić, że są to jej niezawodne trampki na każdą okazję i na każdą porę, wydawały piskliwy dźwięk stykając się z podłogą. Plecak założony na obydwa ramiona podskakiwał delikatnie przy gwałtowniejszym ruchu jaki wykonywała przemierzając korytarze szpitalne w poszukiwaniu odpowiednio oznaczonego pomieszczenia.
Tam właśnie skierowana została przez kobietę, która siedziała na obrotowym krześle w portierni. Dziewczyna, gdy tylko spojrzała w szare oczy kobiety, miała wrażenie jakby temperatura w pomieszczeniu spadła nagle o kilka stopniu w dół. Strój w jaki była ubrana pracownica przedstawiał się w klasycznym wydaniu: czarna spódnica do kolan w pasie przeciągnięta połyskującym czarnym paskiem ze srebrną klamrą, do tego biała koszula marszczona w charakterystyczny sposób. A ponieważ w pomieszczeniu - podobnie z resztą jak i na zewnątrz budynku - było bardzo ciepło, dopasowana marynarka leżała starannie złożona na krześle stojącym pod ścianą. Długie włosy w świetle wpadające w kolor dojrzałych śliwek, opadały delikatnie na ramiona kobiety, skręcając się przy końcach. Rudowłosą od zawsze zastanawiało, po co ludzie - a w szczególności kobiety, chociaż i zdarzały się przypadki mężczyzn - farbują sobie włosy na inny kolor. Ona sama nie propagowała tej tak zwanej "mody" na różnokolorowe odcienie . Przenikający wzrok, jakim Sara Morton - jak zdołała przeczytać z tabliczki starannie umocowanej na powierzchni drzwi - zlustrowała wręcz Winter, nie mógł zostać zignorowany i dziewczyna wzdrygnęła się odruchowo, czując jak słabe mrowienie przebiega jej po plecach.
Odchrząknęła więc i pewnym, opanowanym głosem spytała, gdzie mogłaby dowiedzieć się czegoś więcej o stanie zdrowia przyjętej wczorajszego wieczora pacjentki.
- Pokój 203 . Zapukać dwa razy, zanim się wejdzie - oschły głos, rozległ się w pomieszczeniu.
- Mogę spytać, dlaczego akurat zapukać dwa razy ? - odezwała się ta ciekawska strona dziewczyny, którą posiada każdy z nas, jednak czasem przez długi czas uśpioną.
- Oczywiście. Co nie jest równoznaczne z tym, że udzielę odpowiedzi na zadane pytanie. Mam do tego takie prawo i z niego korzystam.
Nie zadawać zbyt wielu pytań - mogą pozostać bez odpowiedzi. Dziewczyna odnotowała w głowie tę krótką uwagę, jednocześnie wspominając zasady poprawnego zachowania w stosunku do innych jakie w dzieciństwie wpoili jej rodzice.
"Tylko te głupie pytania czy też te, które w jakikolwiek sposób mogą Ci zaszkodzić nie wymagają odpowiedzi .. Mówiła matka, po czym włączał się ojciec: Nie wymagają odpowiedzi, albo wymagają sarkastycznej, zapamiętaj moje słowa skarbie. To się przydaje"
Dziewczyna uznawszy, że zadane przez nią pytanie niekoniecznie mogło zaszkodzić recepcjonistce, więc najwyraźniej nie było zadane w odpowiedni sposób. Skończywszy się nad tym zastanawiać, zapukała dwukrotnie w pomalowane na biały kolor drzwi, zza których usłyszała wyraźne "Zapraszam".
- Dzień dobry - powiedziała zamykając za sobą drzwi. Jej oczom ukazało się skromnie urządzone pomieszczenie, jednak w nowoczesny na swój sposób pomysł. Za dużym biurkiem, na blacie którego wznosiło się kilka stosów dokumentów. Jak dziewczyna przypuszczała, były to dokumentacje pacjentów na jego oddziale. I gdzieś w tym stosie, znajdował się wydruk z nazwiskiem La Duka..
- Witam - podał dziewczynie rękę, ściskając ją mocno po czym usiadł na swoim fotelu naprzeciw rozmówczyni - Mogę w czymś pomóc? - posłał jej promienny uśmiech, dzięki któremu dziewczyna poczuła się o wiele swobodniej aniżeli w towarzystwie Sary, kilkanaście minut wcześniej .
- Owszem. Otóż, wczorajszego wieczora trafiła do was moja sąsiadka - Bianca La Duka. Bardzo się o nią martwię i chciałabym dowiedzieć się czegokolwiek o jej stanie zdrowia.
- Bianca La Duka.. La Duka .. - zaczął mamrotać do siebie pod nosem lekarz, szperając w jednym z kilku stosów papierów dookoła niego.- Mam Cię! - triumfalnie uniósł arkusz papieru do góry.
Dziewczyna obserwowała twarz mężczyzny stawiając tezę, iż nie może być dużo starszy od Zirelliego. Delikatnie kręcone blond włosy, ułożyły się na jego głowie według własnego uznania tworząc dobrze znany dziewczynie tzw. artystyczny nieład. Bursztynowe oczy w promieniach słońca wpadających przez okno obok biurka, sprawiały wrażenie tak realistycznego bursztynu, że rudowłosa prawie w nich utonęła.
- Co my tu mamy.. Wyniki badań w normie, jednakże.. Wczorajsze zasłabnięcie prawdopodobnie spowodowane było podwyższonym ciśnieniem krwi. Nie wiemy co dokładnie mogło to spowodować, ponieważ wiadome nam jest, że kobieta prowadziła spokojne życie .
- Tak, to mogę sama potwierdzić - Winter uśmiechnęła się, a lekarz napotkawszy jej spojrzenie odwzajemnił uśmiech. - Czy mogłabym ją odwiedzić ?
Wzrok mężczyzny powędrował do wiszącego na ścianie zegara, na tarczy którego wskazówki przesuwały się powoli do cyfry 11 .
- Oczywiście, ale niedługo. Pacjentka musi jeszcze trochę wypocząć, zanim wypuścimy ją do domu, nie martwiąc się o jej zdrowie .
- Dziękuję bardzo - powiedziała podnosząc się ze swojego miejsca, po czym podawszy rękę doktorowi pożegnała się .
- Dziękuję i Tobie także życzę miłego dnia .
Zamknąwszy za sobą drzwi ruszyła do windy zgodnie z instrukcjami jakie dostała od lekarza. "Windą zjechać piętro niżej, a po wyjściu z niej skieruj się na lewo. Sala 111 będzie po Twojej prawej stronie".
- Na lewo 108, na prawo 109. Na lewo 110, na prawo.. O, jest! - powiedziała do siebie pod nosem zielonooka, spoglądając na tabliczkę z numerem sali przymocowaną do drzwi.
Nacisnęła delikatnie klamkę, a drzwi otworzyły się prawie od razu pod jej wpływem. W sali unosiła się w powietrzu woń świeżych kwiatów i w przeciwieństwie do pomieszczenia recepcji, nie było tutaj aż tak gorąco, na co dziewczyna aż westchnęła cicho z ulgą. Pikanie aparatury dobiegało to z lewej to z prawej strony, dzięki czemu Winter wykalkulowała, że na 4 łóżka znajdujące się w sali tylko 2 z nich były puste. "Więc Bianca ma towarzyszkę do plotek" przeszło przez myśl dziewczynie, jednak zaraz sama się skarciła pamiętając jak określała to kobieta: "To wymiana informacji, moje dziecko. Nic bardziej sprzecznego".
Podeszła do łóżka zajmowanego przez Biancę i przysunęła krzesło bliżej, starając się nie narobić zbyt dużego hałasu.
Przez kilka dłuższych chwil nie odrywała wzroku od aparatury podłączonej do ciała kobiety, jednak zaraz po tym, przeniosła swą uwagę na twarz pacjentki. Była blada, powieki pozostawały zamknięte a klatka piersiowa unosiła się miarowo w górę i w dół. Spała.
Kilkanaście minut później nie chcąc jej zbudzić ze spokojnego snu, początkująca dziennikarka podniosła się i ucałowawszy w czoło swoją sąsiadkę zamierzała opuścić salę 111.
Zamarła jednak w półkroku, gdy dostrzegła srebrzysty cień unoszący się nad ciałem kobiety zajmującej drugie łóżko, po lewej stronie pomieszczenia. Pomiędzy cieniem a ciałem bardzo widocznie zarysowała się srebrna nić biegnąca od serca w ciele do serca w cieniu .
- Oh, tylko nie to .. - szepnęła ani to do siebie, ani to do srebrnego cienia, w głębi duszy wiedząc co za moment nastanie. Chciała się mylić, jednakże fakty mówiły same za siebie.
Gdy srebrna nić w kolejnej sekundzie zniknęła aparatura do której nieznana kobieta była podłączona zaczęła swoją ostatnią melodię.
Kilka minut po wyjściu z sali, do której wpadł jak burza lekarz dyżurujący wraz z pielęgniarką u boku, dziewczyna zaciskała kciuki mając nadzieję, że jeszcze nie wszystko jest stracone, że jeszcze jest nadzieja na inne zakończenie. Wszystko to prysło, gdy tylko zobaczyła astralną postać nieznajomej przechodzącą.. Przez ścianę obok miejsca w którym siedziała . Duch spojrzał na nią szeroko otwartymi oczyma i nie wiedząc co zrobić w tej chwili Widząca podniosła się z miejsca i ruszyła do schodów, twierdząc, że pomoże jej to choć trochę uspokoić myśli.
Jednak nawet po wyjściu ze szpitala, będąc na zewnątrz wśród panującego wokół zgiełku pomimo tak wczesnej pory, w głowie nadal miała ten jeden dźwięk, odbijający się niczym echo pośród ścian w jaskini..
Piiiiiiik, piiiiiik, piiiiik ..

*UDANEGO DNIA! :)

See you soon,
NEM.

czwartek, 3 grudnia 2015

Rozdział 16. część 1.

Chłodny powiew porannego wiatru omiótł nogi rudowłosej dziewczyny, która stojąc na balkonie obserwowała uśpione w ciszy poranka włoskie miasto. Nawet w swoim rodzinnym Londynie tak robiło. Odkąd pamiętała fascynował ją moment, w którym to z tego cichego, spokojnego miasta, po ulicach którego nie toczą się  tłumy osób; miejsce staje się pełne osób, którym gdzieś spieszno, samochodów, które torują ulice. Ta zmiana, jak dostrzegła, nie następuje natychmiastowo. 
Wielu ludzi w obecnych czasach przestało zwracać uwagę na szczegóły, jakimi wypełnionymi po brzegi jest świat w którym żyjemy. Tylko Ci, którzy otwarty mają umysł potrafią dostrzec to, co dla innych pozostaje niewidoczne.
- „Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” – słowa dziewczyny wypowiedziane niemal szeptem, zostały porwane przez zefirek i poszybowały razem z nim dalej, w świat.
Dziewczyna wciągnęła do płuc sporą dawkę świeżego powietrza po czym obróciwszy się na pięcie, weszła przez drzwi do pokoju, gdzie dało się słyszeć tykanie zegara stojącego na szafce nocnej. Podświetlana tarcza powiadomiła dziewczynę o godzinie szóstej, minut dwadzieścia jeden. Zielonooka chwyciła leżącą na biurku czarną gumkę do włosów i stając przed lustrem w łazience, przyległym do jej pokoju, uczesała włosy starannie uplatając je w mocnego koka. 
Wychodząc ze swojego pokoju, podebrała jeszcze odtwarzacz MP3 z szuflady biurka i zamknęła za sobą cicho drzwi. Delikatnie zbiegła po schodach, starając się nie obudzić śpiącego w pokoju na dole Kyle. Przypiąwszy do paska od spodni urządzenie i przekładając słuchawki pod koszulką w drodze do wyjścia wstąpiła do kuchni, gdzie z lodówki wyjęła schłodzoną wodę mineralną, smakową – jabłkową.
Upiła łyk i przeszła kilka kroków do przedpokoju, gdzie założyła swoje ulubione Nike do biegania a po starannym zawiązaniu sznurówek wyszła na zewnątrz i przeszedłszy przez taras, wyszła za furtkę. Po raz drugi tego dnia, nabrała powietrza do płuc i z playlisty wybrawszy pierwszą piosenkę  jaka ukazana była u samej góry listy, odwróciła się przez prawe ramię i zaczęła biec.
Mijała kolejne domki, ulice, przecznice wsłuchując się w głos wokalisty, który jakby mówił jej prosto do uszu :
I'm tired of waiting for you,

I need to feel something new.

Kolejne minuty mijały, piosenki z playlisty przesuwały się co kilka chwil o jedną w dół, aż w końcu w pewnym momencie, gdy dziewczyna znalazła się w parku, pośród drzew odnalazła ławeczkę na której z cichym westchnieniem przysiadła. Rozejrzawszy się dookoła i nie ujrzawszy nikogo, uśmiechnęła się sama do siebie. Wyjęła obydwie słuchawki z uszy i zasłuchała się w szumie liści poruszanych przez powiew wiatru, który – im godzina stawała się późniejsza – ocieplał się. Niebo o tej porze miało barwę czystego błękitu, na powierzchni którego porozmieszczane były białe chmurki w abstrakcyjnych dla wielu kształtach. Dziewczyna odchyliła głowę do góry i rozpoznawszy żyrafę, gwiazdkę i uśmiechniętą minkę, została zmotywowana przez tą ostatnią postać chmury i wstała ze swojego miejsca z kącikami ust uniesionymi do góry.
Zegarek na jej lewym nadgarstku wskazywał godzinę szóstą pięćdziesiąt dziewięć, więc rudowłosa udała się w drogę powrotną.
Przystanęła dopiero przy moście, kilka przecznic od jej domku, ponieważ stojąca na brzegu rzeki postać, przykuła jej zainteresowanie.
Mężczyzna stał zwrócony do niej profilem, więc po kilku chwilach dziewczyna rozpoznała go. „To Dominico Donato” – zaświtało jej w głowie i zaciekawiona obserwowała go dalej, przysiadając na trawie zaledwie kilka metrów od niego. Dominico trzymał w jednej ręce papierową torbę, z której co chwila – drugą dłonią – wyjmował garść sucharów i rzucał je pływającym po powierzchni wody kaczkom. Po kilku minutach, wszechobecną ciszę przerwał głos mężczyzny, który o dziwo zwracał się właśnie do dziewczyny.
- Kaczki to wspaniałe stworzenia, nie uważasz? Takie ufne w stosunku do ludzi, którzy tyle razy urządzali na nie polowania.. A mimo tego, nadal podpływają tymi swoimi łapkami z nadzieją, że rzucimy im okruszki chleba czy czegokolwiek innego..
Dziewczyna z lekkim zdziwieniem zauważyła, że mężczyzna zwraca się do niej po angielsku a nie po włosku, jak to większość osób nowo-poznanych robi.  Podźwignęła się ze swojej siedzącej pozycji, przy akompaniamencie chrupnięcia kości i podeszła do mężczyzny.
- Skąd wiedział pan, że zrozumiem pańskie słowa po angielsku? – spytała nieśmiało, w tym samym języku, w którym rozmowa została rozpoczęta.
- Och, nie wiedziałem! – uśmiechnięty odwrócił do niej głowę, a dziewczyna wręcz zatopiła się w kolorze jego tęczówek, które w blasku słońca przybierały odcienie od niebieskiego począwszy, skończywszy na szarym z domieszką złotego – W takich sytuacjach należy liczyć na łut szczęścia i mieć nadzieję, że to co robimy będzie mieć pozytywny skutek. W przeciwnym razie, no cóż, możemy zostać odebrani przez innych jako tych „ześwirowanych” – uniósł do góry jedną dłoń imitując nią znak cudzysłowiu przy ostatnim wypowiedzianym słowie.
- Ześwirowanych? – zaśmiała się rudowłosa, przez co uśmiech na twarzy mężczyzny stał się jeszcze bardziej wyraźniejszy.
- Tak, no wiesz.. Świrus, mówi sam do siebie. I jeśli ktoś by nie rozumiał tego co mówię, pewnie właśnie tak by pomyślał, nie sądzisz..
- Winter – podpowiedziała dziewczyna, gdy kolorowe oczy Dominica przyglądały jej się ze skupieniem.
- Oryginalnie, hm.. Nawet bardzo – zadumał się jej rozmówca, postukując dodatkowo palcem wskazującym o podbródek.
- Dziękuję bardzo, przekażę moim rodzicom – skłoniła lekko głowę, jak to miała w zwyczaju kiedy ktoś mówił jej coś podobnego do tego, co usłyszała przed chwilą – Pańskie imię również nie jest niczego sobie, Dominico.
Mężczyzna posłał jej zaskoczone spojrzenie, po czym przesunął o centymetr wyżej, znajdujący się na jego głowie kapelusz. Dopiero teraz dziewczyna spojrzała na to, w co był ubrany . Patrząc od góry, na głowie nosił czarny kapelusz, który po boku przypięte miał 3 agrafki różnej wielkości, koloru srebrnego czym wyraźnie odznaczał się na ciemnym materiale. Kołnierzyk jasnej, błękitnej koszuli wystawał z ponad krawędzi czarnego swetra jaki miał na sobie. Podwinięte rękawy odsłaniały srebrny zegarek na lewym nadgarstku, spod którego wyłaniał się fragment czarnego napisu. Na nogach jasne, luźniejsze spodnie. Zamiast butów, jakie zazwyczaj noszą osoby w wieku Dominica Donato, on łamał wszystkie obowiązujące zasady.  Wysokie czarne trampki, miały przewleczone szare sznurówki  z jasnymi agletami. 
- A skąd  taka młoda dama jak Ty, jest w posiadaniu informacji na mój temat? – spytał, starając się przybrać stanowczy głos, jednakże słychać było radość w jego słowach.
Dziewczyna zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią, aby odpowiedzieć w taki sposób, żeby nie wystraszyć mężczyzny. Odetchnęła więc głęboko, wciągając powietrze przesycone odrobiną wilgoci znad rzeki i zaczęła mówić.
- Nazywam się Winter Verso, przyjechałam z Londynu na staż dziennikarski w firmie Simona Zirelliego. Jako pierwsze, „poważniejsze” zadanie Zirelli obrał sobie artykuł pisany w zespołach dwuosobowych. Mamy tydzień na napisanie go, a ten artykuł który zostanie napisany najlepiej, ukarze się w nadchodzącym wydaniu pisma . Temat jaki wybrałam sobie z moim partnerem do tego zadania, to sztuka. I to pan nas do tego zainspirował, swoją wczorajszą pracą przy fontannie.
Przez kilka chwil, żadne z nich się nie odezwało. Mężczyzna spoglądał to na dziewczynę, to na kaczki pływające po wodzie , podpływając od czasu do czasu z nadzieją na okruch chleba z papierowej torby trzymanej w ręku.
- Kochana! – powiedział w końcu Dominico, wprawiając dziewczynę w niemałe zaskoczenie – To, że maluję, jak już zdążyłaś zauważyć, to nic wielkiego. Ciekawe co powiesz o reszcie.. 
Ostatnie zdanie wypowiedział w sposób owiany wręcz tajemnicą, którą aż chce się poznać. Dziewczyna nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu, który w dalszym ciągu utrzymywał się na twarzy jej rozmówcy.
- Co powie pan na kawę, herbatę? I do tego ciastka cynamonowe? – spytała po chwili, spoglądając na zegarek wskazujący za piętnaście ósmą.
- Ciastka cynamonowe, na pierwsze śniadanie to raczej nieodpowiednie dla osób w moim wieku, nieprawdaż? 
- Niech pan nie przesa..
- Dwie sprawy, kochaniutka. Mówimy sobie na Ty, Winter. Druga.. Jak daleko do kawiarni ? Zjadłbym ciacha! – pogładził się dłonią po brzuchu na urzeczywistnienie swoich słów.
- Zapraszam do siebie – odpowiedziała rudowłosa i krocząc obok Donato, przemierzała kolejne uliczki aż do momentu gdy jej oczom ukazał się jej domek.
W jej głowie zaś zaczęło się tykanie zegara odliczającego sekundy, minuty, godziny.. Do 12 w południe.


* Hejoo!
Dziękuję wszystkim tym, którzy nadal ze mną są (o ile jeszcze ze mną jesteście) ^^

See you soon,
NEM.

czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 15.

(...) Nazywa się Dominico Donato. Tyle się dowiedziałem od dziewczyną za ladą - odparł Kyle, gdy dziewczyna spytała czy coś wie - Resztę pozostawiam wam do wybadania - uśmiechnął się i napił swojej kawy z filiżanki.
- Dzięki Kyle - rudowłosa uniosła wysoko kąciku ust, odsłaniając rządek białych zębów.
- Nie ma sprawy, mała - mrugnął do niej jednym okiem wdychając aromat kawy  - Więc ile czasu macie na napisanie tego artykułu, bo o to chyba jeszcze nie pytałem?
- Tydzień, począwszy od dnia dzisiejszego – odpowiedział Luke na pytanie chłopaka – Co to dla nas, wyrobimy się nawet wcześniej – uśmiechnął się, na policzkach pojawiły się dwa wyraziste dołeczki a w oczach charakterystyczny błysk radości, jaki obserwuje się u dzieci, gdy dostaną jakąś niespodziankę od rodziców.
- Miejmy nadzieję, że Dominico będzie skłonny udzielić nam wywiadu, mój drogi kolego – rudowłosa pomachała delikatnie w jego kierunku łyżeczką, na której wciąż widać było ślady polewy czekoladowej.
- Spokojnie, mój urok osobisty powinien zadziałać bez większych trudności – strząsnął niewidoczny pyłek ze swojego ramienia, nadając tym słowom charakterystyczny wydźwięk.
- Zaczynam się poważnie martwić o moją pozycję w oczach Zirelliego.. – powiedziała Winter, z udawanym przerażeniem wymalowanym na twarzy, a dla lepszego efektu przysłowiowo „łapiąc się za głowę” .
- Dzięki wielkie koleżanko! – obruszył się chłopak, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Pamiętaj, że małe, rude zawsze jest wredne. A ona – tu wskazał dłonią na dziewczynę – to idealny przykład potwierdzający tę tezę.
- Pamiętaj, że małe i rude, może Cię nie wpuścić do domu – odwdzięczyła się, z cwaniackim uśmiechem na twarzy, zielonooka.
Chłopak już miał coś powiedzieć, jednak tylko otworzył usta i po chwili je zamknąwszy, zaczął nad czymś intensywnie dumać. Dziewczyna patrzyła na niego rozbawiona swoją wygraną, jednak spojrzawszy ponad ramieniem Kyle’a na obsługujących klientów Aurorę jej uśmiech powoli tracił swój blask. Wprawiając chłopaków w małe zaskoczenie, dziewczyna przeprosiła ich i wstała ze swojego miejsca poruszając się w kierunku właścicielki Oronero. Ta spojrzała na nią i od razu na jej delikatnej twarzy zagościł uśmiech. Babcia rudowłosej zwykła mówić o takich ludziach, że „są oni jak promień słońca, który nawet w pochmurne dni, potrafi przedrzeć się przez chmury, aby pokazać ludziom, że zawsze pojawia się światło nawet gdy my sami tracimy już na to nadzieję”.- Przepraszam, gdzie znajdę toalety ?
- Korytarzem prosto i pierwsze drzwi po lewej stronie – bransoletki zawieszone na prawej ręce Aurory, zadźwięczały, gdy ta podniosła w górę rękę aby pokazać drogę.
- Dziękuję – chwilowy uśmiech na twarzy zniknął, gdy tylko rudowłosa odwróciła się plecami i zaczęła podążać we wskazane miejsce.
Grobowa wręcz cisza panowała w toalecie, kiedy dziewczyna otworzyła drzwi i weszła do środka. Wnętrze nie było obskurne jak wszystkie inne ukazywane na przykład w amerykańskich filmach, a przeciwnie – można było dostrzec, że zamysłem był właśnie taki efekt.
Przy jednej ze ścian pomalowanych farbą w kolorze dojrzałych pistacji ciągnął się rząd umywalek w jasnym odcieniu beżu, a tuż nad nimi wisiało jedno długie lustro . Oparłszy dłonie o krawędź jednej z nich, zielonooka mocno zacisnęła na niej palce i przymknęła oczy, wciągając głęboko do płuc powietrze. Odrzuciła  do tyłu włosy i złożywszy dłonie w tak zwaną „łódeczkę” opłukała twarz.
Zawsze tak robiła ilekroć ktoś – lub też coś – zaprzątało jej myśli i nie mogło ich opuścić. W tym przypadku to „coś” miało na imię Enzo i wpatrywał się w nią, szeroko otwartymi oczami na tyle, na ile było to możliwe w jego postaci.
- Czy duchy już nawet wchodzą do toalety za Widzącymi ? – spytała lekko kpiącym tonem Winter, spoglądając na swojego „gościa” w lustrze.
- Nie – chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu, opierając się barkiem o ścianę naprzeciw dziewczyny – Ale sytuacja tego wymaga, moja droga .
- Dwie sprawy. Pierwsza : Nie jestem Twoja. Druga: O co chodzi tym razem? – spytała dziewczyna z cichym westchnieniem, akcentując ostatnie dwa słowa swojego pytania. Zakręciła kran i odwróciła się twarzą do bruneta.
- Tym razem – Enzo także zaakcentował początkowo te dwa słówka – chodzi o drobnostkę, spokojnie. Wystarczy, że jutro w południe napiszesz do mojego brata z propozycją o spotkanie czy coś.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się tylko z niedowierzaniem w chłopaka , nie wiedząc co odpowiedzieć. W końcu jednak się otrząsnęła .
- I to dla Ciebie jest drobnostka ? No i tak właściwie, dlaczego akurat w południe ?
- Jeśli Ci się to uda, dowiesz się jutro . Powodzenia i miłego dnia – mrugnął do niej powieką, po czym zniknął z pomieszczenia. Nie było jednak żadnych efektownych wybuchów, mgły czy wskakiwania do kapelusza. Po prostu zniknął.
- Gdyby już nie żył, własnoręcznie bym go udusiła za to zagadkowe mówienie za każdym razem – mruknęła do siebie wychodząc z toalety – Och, przepraszam ! – powiedziała, gdy otwierając drzwi prawie wpadła na kobietę w tym samym momencie wchodzącą do środka.
Kobieta była średniego wzrostu, ubrana w dopasowane czarne spodnie, marynarkę w tym samym kolorze i białą koszulą pod spodem. Na nosie osadzone miała okulary, które sprawiły, że wydawała się starsza niż była.
- Nic nie szkodzi! – roześmiała się, a w jej głosie słychać było prawie namacalną radość – Każdemu może się zdarzyć, jeśli jest się zamyślonym nad czymś.
- Racja. Z tym muszę się zgodzić – odwzajemniła uśmiech po czym ruszyła z powrotem na salę, gdzie czekali na nią Kyle i Luke – I jak, skończyliście już obgadywanie mnie i jedzenie ciasta?
- Z ciastem skończyliśmy, jednak nad tym obgadywaniem musielibyśmy się zastanowić – powiedział Kyle kiwając porozumiewawczo do Luke’a.
- Grabisz sobie! Pożałujesz tego, Kyle! – chciała dać mu kuksańca ale chłopak był szybszy i złapawszy ją za nadgarstki, okręcił i posadził na kolanach – Kyle jeden, Winter zero, skarbie .
- Nawet nie pomożesz? – rudowłosa rzuciła do Luke’a z wyrzutem, piorunując go wzrokiem.
- Mam zajęte ręce! – powiedział tylko, chwytając w dłonie filiżankę.
- Będziesz chciał zdjęcia do artykułu! Pogadamy wtedy! – pogroziła mu i zaczęła się śmiać. Mrocznie śmiać, jeśli to dobre określenie.
Wraz z nią, zaczął śmiać się i Kyle i Luke, przez co inny klienci obecni w kawiarence zaczęli rzucać im to zdziwione, to lekko zdegustowane spojrzenia. Wzrok jaki rzuciła im starsza pani ze stolika obok wręcz dobitnie mówił, że młodzi ludzie w jej czasach tak się nie zachowywali.
Jednak rudowłosa miała jedno motto, które towarzyszyło jej odkąd sięgała pamięcią.
  Z uśmiechem na twarzy, przez całe życie. Codziennie.
~  *  ~

Stary zegar tykał nieustannie, przypominając każdym swoim „tik tak” , „tik tak”, że kolejne minuty mijają a przyjaciela rudowłosej jak nie było, tak nie ma nadal .
Dziewczyna siedziała na kanapie z podkulonymi nogami zerkając to na poruszające się wskazówki po tarczy zegara, to na korytarz prowadzący do drzwi wejściowych.
- I wysłać takiego do sklepu, który znajduje się tuż za rogiem.. – mruknęła pod nosem zielonooka, po czym wstała z taką energią, że aż chrupnęła jej kość – Oj, to nie było miłe – zaśmiała się do siebie i ruszyła do kuchni uprzednio wziąwszy z półki w salonie jedną z płyt jej ulubionych zespołów.
Włożyła krążek do odtwarzacza i wybrała Gotta Be Tonightnucąc w rytm melodii. Utwór powoli dobiegał końca, kiedy dziewczyna dostrzegła w otwartym na oścież oknie, siedzącą na parapecie białą sowę z nakrapianymi skrzydłami w czarne plamki.
Zwierzę przekrzywiło łebek w jedną stronę, nie spuszczając wzroku swoich żółtych ślepi z dziewczyny. Mierzyły się tak przez chwilę spojrzeniami, a kiedy piosenka dobiegła końca i zaczął się Between The Raindropssowa poderwała swoje małe ciałko w górę i opuściła parapet, odlatując w tylko sobie znanym kierunku. Kilka sekund po tym otworzyły się drzwi wejściowe zwiastując powrót chłopaka.
- Za rogiem, mówiłaś.. To miało być za rogiem? – rzucił chłopak z wyrzutem, kiedy ściągał plecak z ramion – Za rogiem, to pojęcie względne, mała.
- No a może nie jest za rogiem ? – zdziwiła się dziewczyna, obserwując twarz chłopaka, na której pojawiły się dwie różowe plamki na policzkach, jak zawsze kiedy było zbyt ciepło na dworze. Ta rzecz chyba nigdy się w nim nie zmieni – pomyślała i uśmiechnęła się.
Chłopak potrząsnął głową, odrzucając na bok grzywkę.
- Bardzo odległym rogiem, szczegółowo mówiąc – uniósł do góry kąciki ust – Czyli co pieczemy? – spytał, spoglądając na zakupy, które były wypakowywane w tym momencie przez dziewczynę.
- Pieczemy ?  Zanim te ciasteczka bym wstawiła do piekarnika, połowy z nim by nie było, a może się mylę twierdząc tak ? – obejrzała się przez ramię, nalewając odpowiednią ilość mleka do szklanego naczynia, z wypisaną miarką z boku.
- Nie wypominaj! – oburzył się Kyle, krzyżując ręce na klatce piersiowej, dodatkowo wyciągając język w kierunku dziewczyny, jak zawsze robił, gdy ta wypominała mu coś.
- Małe i rude, zawsze wredne. Nie zapominaj – uśmiechnęła się promiennie chowając mleko do lodówki , spoglądając jednocześnie kątem oka na zegarek – Mamy spokojnie trzy godziny, zanim Bianca przyjdzie – powiedziała nie tyle do chłopaka, co do siebie samej.
- Znowu zaczynasz mówić do siebie ?
- Nie wypominaj! – przedrzeźniała Kyle’a, mówiąc w ten sam sposób, w jaki mówił on zaledwie kilka chwil wcześniej .
- Uczę się od mistrzyni, rudzielcu – pociągnął ją za jeden z kosmyków włosów i przytulił do siebie - Mówiłem Ci już, że brakowało mi tego ? – spytał, opierając się podbródkiem o głowę dziewczyny.
- Mówiłeś, mówiłeś – potwierdziła tylko, z uśmiechem stwierdzając, że na obecną chwilę jest o wiele lepiej niż sama sobie to wyobrażała – Koniec czułości! Bierzemy się do pracy – odsunęła się od niego, który zrobił smutną minę i podeszła do stołu, na którym leżała karteczka ze szczegółowym przepisem na przygotowanie ciastek.
- Jak mus, to mus, rudzielcu – posłusznie zaczął wykonywać polecenia dziewczyny z uśmiechem w dalszym ciągu nie schodzącym z twarzy.
Z odtwarzacza nieopodal ich, płynęły dźwięki Hanging By A Moment, idealnie wtapiając się tym samym  w panujący nastrój.

- Winter.. Spokojnie – spróbował jeszcze raz chłopak, kiedy dziewczyna po raz któryś z kolei wstała z kanapy i zaczęła przed nią krążyć w kółko.
- Ona nigdy się nie spóźnia. Nie toleruje spóźnialstwa, Kyle .
- Może zagadała się ze swoją koleżanką i wspólnie narzekają, jak to koszmarnie zachowuje się młodzież w dzisiejszych czasach? – zaproponował po krótkiej chwili namysłu.
- To nie jest śmieszne. Mam złe przeczucie.. – zaczęła znowu, wyłamując przy tym paliczki tak, że odgłos jak echo rozniósł się po pomieszczeniu i zniknął po chwili w odgłosach tykania zegara.
- Rudzielcu.. Dobra, gdzie ona mieszka? – spytał, gdy dziewczyna spojrzała na niego, a w jej oczach ewidentnie odczytał zmartwienie o Biancę.
Już po chwili szli szybkim krokiem do domku, który zamieszkiwała kobieta. Z daleka widać było, że w jednym z pomieszczeń – salonie, jak dziewczyna się domyśliła – paliło się światło, przesączając przez zawieszone białe zasłony.
Rudowłosa energicznie zastukała kilkakrotnie w mahoniowe drzwi, a gdy nikt nie odpowiedział nacisnęła delikatnie na metalową klamkę. Drzwi otworzyły się bez większego problemu, co stanowiło nieme zaproszenie.
- Bianco ? – powiedziała głośno Winter w przestrzeń, licząc na jakąkolwiek odpowiedź ze strony kobiety – To ja, Winter – mówiła dalej, jednak odpowiedziała jej panująca w całym domu cisza jak makiem zasiał.
- Winter – powiedział cicho chłopak stojący obok niej, gestem dłoni wskazując na leżące na kuchennej podłodze klucze. Ruszył w tamtym kierunku razem z zielonooką.
- Kyle… - odezwała się słabym głosem, klękając jednocześnie przy leżącej na panelach kobiecie – Dzwoń na pogotowie. Migiem.
Im dłużej patrzyła na twarz kobiety na jej kolanach, im dłużej trzymała ją za rękę słysząc w oddali uporczywe tykanie zegara, tym bardziej szkliły jej się oczy a oddech urywał się niespokojnie.
Po kilkunastu kolejnych „tik tak”, „tik tak”, za oknami zamigotały światła pogotowia, a przez drzwi wejściowe weszło kilku sanitariuszy. Dopiero wtedy w domu przestało być cicho.


* See you soon,
NEM.

czwartek, 19 listopada 2015

Rozdział 14.

Słońce było już widoczne na nieboskłonie, kiedy budzik stojący na nocnej szafce wskazał godzinę szóstą a pokój wypełniły dźwięku piosenki Green Day – American Idiot. Karmelowa pościel poruszyła się na łóżku, a chwilę potem spod niej wyłoniła się ręka sięgająca prosto do uporczywie dającego o sobie znać urządzenia.
Po osiągnięciu celu i umilknięciu melodii, dało się usłyszeć charakterystyczne „pik” sygnalizujące wyłączenie budzika.
Rudowłosa wyciągnęła wysoko w górę obie ręce, przeciągając się niczym kot po popołudniowej drzemce. Przetarła delikatnie zaspane oczy po czym delikatnie spuściwszy obie nogi znad krawędzi łóżka, włożyła stopy w puchate, niebieskie kapcie stojące na podłodze.
Było to jedno z jej nietypowych zachowań, które wręcz do niej przylgnęło po przylocie do Florencji.
W swoim domu, w rodzinnym Londynie, nie miała zwyczaju spacerować po domu mając założone na stopy kapcie. Nigdy ich nie zakładała, czym wprowadzała swoją mamę w stan irytacji, zaś tatę to śmieszyło z racji tego, iż on sam robił dokładnie tak samo. Jednak tutaj, gdy pewnego dnia odwiedziła ją jej sąsiadka - Bianca la Duka - zgromiła wzrokiem stopy dziewczyny i wygłosiła długą, naprawdę długą mowę na temat zagrożeń, jakie wiążą się z jej działaniem. Tego samego dnia po południu Winter zmotywowana wręcz przez Biancę, zakupiła omawiany przedmiot.
Otworzywszy drzwi, prosto w jej twarz powiało ciepłe powietrze, a dookoła unosił się zapach świeżych konwalii z nutą cytrynową.
Znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia okno, miało otwarte lewe skrzydło.
Dziewczyna nie mogła oprzeć się pokusie i po podejściu do niego wyjrzała przez nie, wciągając do płuc sporą dawkę świeżego powietrza.
Gdzieś obok zaćwierkał ptak, zaraz po nim kolejny. Przed nosem dziewczyny przeleciał kolorowy motyl, energicznie machając swoimi małymi skrzydełkami to w górę to w dół.
- To nie może być zły dzień, nie może i nie dopuszczę do tego – powiedziała dziewczyna patrząc na to, czując w sercu spokój.
Zostawiła otwarte okno i czując na skórze promienie słońca, zaczęła poranną toaletę, czy też – jak to ona nazywała – proces „od abstrakcji do rzeczywistości”. Skończywszy robić wszystko to, co powtarzała każdego ranka wróciła do pokoju i z szafy wyciągnęła idealnie złożony w kostkę stosik ubrań przygotowanych wczorajszego wieczoru. Niejednokrotnie słyszała od innych, że to dziwny zwyczaj, że dzień przed przygotowuje sobie ubrania na następny dzień. No ale cóż, każdy ma inne nawyki, przyzwyczajenia. A w każdym z nas, tkwi odrobina inności, dziwności, czyż nie tak ? Gdyby każdy był taki jak reszta, byłoby to po prostu nudne, a nuda jest przereklamowana.
Dopiąwszy ostatni guzik w czarnej koszuli, zawiesiła na szyi srebrny wisiorek z przywieszką koniczyny jaki dostała w komplecie z bransoletką, na której również zawieszona była koniczyna; od swojej rodzicielki w dniu siedemnastych urodzin.
Do tej pory słowa Kate dźwięczały jej w pamięci, od czasu do czasu przypominając o sobie właśnie wtedy, kiedy Winter tego potrzebowała, chociaż sama mogła nie zdawać sobie z tego sprawy.

„Pamiętaj, że ta przywieszka to tylko rzecz. Prawdziwe szczęście jest w Tobie, w Twoim sercu. Nigdy nie trać wiary w to, że potrafisz coś osiągnąć, a wtedy – odnajdziesz własne szczęście”

Przerzuciwszy włosy na plecy, spojrzała ostatni raz na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnąwszy się otworzyła drzwi gotowa zejść na dół. Gdy tylko przeszła przez próg, jej drogi oddechowe wypełnił smakowity zapach kawy i tostów. Dał się słyszeć dźwięk krzątania po kuchni i delikatne postukiwania to talerzy, czy też sztućców.
Oparła się o  ścianę i zainteresowaniem przyglądała się krzątającemu po kuchni chłopakowi. Rękawy niebiesko-czarnej koszuli w kratę miał podwinięte aż do łokcia. Z radia stojącego na szafce po jego lewej stronie, płynęły dźwięki muzyki do której chłopak pogwizdywał prawie przez cały czas.
Na twarz rudowłosej wstąpił delikatny uśmiech, wyciągający jej kąciku ust ku górze.  „To nie może być zły dzień” pomyślała raz jeszcze dziewczyna i podeszłszy  do bruneta od tyłu zrobiła to, co robiła zawsze. Zaczęła go łaskotać wiedząc o tym, że chłopak jest na łaskotki bardzo wyczulony a ona sama ich nie miała. W tej kwestii wygrana zawsze leżała po jej stronie, co nie zawsze odpowiadało Kyle’owi.
- Mała, ruda, wredna.. – zaczął mówić, łapiąc ją za ręce tak, aby przestała go łaskotać. Spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko – Uważaj, bo całe śniadanie zjem sam! – pogroził jej.
Dziewczyna fuknęła w odpowiedzi i obróciła twarz w prawą stronę tak, że chłopak widział tylko jej profil. Kyle zaś na to nie zrobił nic innego, jak tylko przytulił dziewczynę do swojej piersi. I ona sama długo nie mogła być obojętna i oplotła chłopaka ramionami w pasie, wtulając się tak jakby odnalazła dawno utraconą część siebie.
- Brakowało mi tego, Winter. Nie wiem, jak mogłem być tak głupi..
- Kyle, przestań już z tym – przerwała mu dziewczyna podnosząc do góry głowę i spoglądając na niego.
- Nie, mała. Naprawdę. Dopiero jak wyjechałaś uświadomiłem sobie jak bezmyślnie postąpiłem pozostawiając Cię z Twoim darem samą.. Byłem i jestem Twoim przyjacielem a przyjaciele tak nie postępują.
- Jest dobrze, naprawdę jest dobrze. Więc nie zadręczaj się już więcej tym co było, Kyle – uśmiechnęła się do niego tak promieniście, że on sam nie mógł tego nie odwzajemnić – A teraz chodź jeść, muszę za niedługo być u Zirelliego – skierowała się w stronę stołu, ciągnąc chłopaka za sobą trzymając go za rękę.


- Podzieleni zostaniecie przeze mnie na dwa.. Nie, nie. Na trzy dwuosobowe zespoły. Wspólnie wybierzecie temat, oprawę i całą resztę i napiszecie artykuł dla mnie. No, nie tyle dla mnie co do gazety. Tak więc.. Najlepszy artykuł zostanie umieszczony w najnowszym nakładzie – skończył swój monolog Simon z szerokim uśmiechem.
- To ja chcę być w duecie z Rose! – powiedziała prawie natychmiast Kate, podnosząc do góry rękę z wyciągniętymi dwoma palcami. Zupełnie jak w szkole, kiedy pytało się o coś nauczyciela.
- Katie, trzeba było mnie uważniej słuchać. „Podzieleni zostaniecie przeze mnie..”, powiedziałem. Tak więc to ja was podzielę aniżeli wy sami się dobierzecie .
- Tak nie można! – oburzona Kate skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, tak jak robi małe dziecko kiedy zabierze mu się lizaka.
- Ach tak ? – z cwaniackim uśmiechem i uniesionymi wyżej brwiami zapytał Simon Kate – No to spójrz teraz, Katie . Winter będziesz w duecie razem z Lukiem. Rose będzie z Diego, a Ty Kate razem z Charles’em .
- Kate – powiedziała dziewczyna stanowczym tonem głosu. Już w pierwszym tygodniu stażu, kiedy to zespół się poznał, dowiedzieli się, że dziewczyna nie lubi kiedy zdrabnia się to imię. Jednakże Zirelli nie zważał na protesty i uwagi dziewczyny, i w dalszym ciągu tak się do niej zwracał .
Zignorowawszy i tym razem poprawkę dziewczyny, Zirelli mówił dalej .
- Wybieracie temat, jeśli chcecie, możecie dołączyć zdjęcia, jeśli nie – to nie, proste. No i cóż więcej mówić, daję wam .. Tydzień. Równo za 7 dni, chcę widzieć 3 artykuły na swoim biurku – coś w jego głosie świadczyło o tym, iż to będzie TYLKO i wyłącznie 7 dni, nic więcej – Dziękuję, na dziś to wszystko – pożegnał ich ciepłym uśmiechem.
Gdy Winter pakowała właśnie pokaźny notes wraz z długopisem do plecaka, podszedł do niej Luke.
Jego blond kręcone włosy na głowie, mogłyby być uznane za „anielskie” . Poprawił okulary znajdujące się na jego nosie i spojrzał na dziewczynę.
- Pomyślałem sobie, że moglibyśmy przedyskutować temat naszego artykułu przy kawie i ciastku, co Ty na to ?
- Chcesz, żebym przytyła? – zaśmiała się dziewczyna, sprawiając, że chłopak poczuł się bardziej swobodnie – Nie ma sprawy, jeśli nie będzie Ci przeszkadzać obecność mojego przyjaciela. Wiesz, przyjechał w odwiedziny a chciałabym pokazać mu troszkę miasta i tego wszystkiego – zatoczyła w powietrzu okrąg ręką unaoczniając jakby „to wszystko”.
- Jak dla mnie to brzmi całkiem nieźle, może i ja sam go polubię? – zaczął zastanawiać się na głos blondyn, podczas kiedy dziewczyna wystukiwała na klawiaturze telefonu sms do Kyle’a jak powinien dotrzeć do Oronero.
„Trzymaj kciuki, za moją zdolność orientacji w terenie!” odpisał Kyle, na co dziewczyna uśmiechnęła się do urządzenia i schowała je do kieszeni spodni .
- Idziemy? – spytała Luke’a zakładając plecak na ramię.
- Pewnie! – odpowiedział entuzjastycznie szarooki otwierając przed dziewczyną drzwi i wychodząc na zewnątrz.

- Hm.. To może sport ?  - dumał Luke nadziewając kawałek czekoladowego ciastka stojącego na spodeczku przed nim,  na widelec.
- A może coś mnie, nie wiem.. Codziennego ? No bo spójrz, wszędzie piszą o sporcie. A to olimpiady, a to mistrzostwa i coś tam jeszcze. Może skupmy się na tym, co jest ważne i niecodzienne, ale ludzie nie zauważają tego – zaproponowała rudowłosa sięgając po swoją filiżankę z Latte Macchiato.
Gdy ta dwójka dyskutowała na temat swojego artykułu, siedzący razem z nimi przy stoliku Kyle, obserwował to, co działo się na placu. Jakaś dziewczynka ze swoim małym bratem bawili się przy fontannie, chlapiąc raz po raz wodą. Gdzieś na ławeczce, dwie starsze panie rozmawiały energiczne kiwając głową, to jedna, to druga. Naprzeciw fontanny, przy sztaludze na małym, drewnianym krzesełku siedział mężczyzna zwrócony do Kyle’a plecami w taki sposób, że chłopak widział tylko poruszającą się jego prawą rękę. Mężczyzna rysował to, co miał przed swoimi oczami : fontannę, a przed nią dwójkę małych dzieci bawiącą się i uśmiechającą szeroko i promieniście. Obserwował go przez kilka kolejnych minut, a gdy malarz sięgnął po coś do torby stojącej obok niego, zaniemówił z wrażenia, gdy zobaczył jego dzieło. Było to idealne odzwierciedlenie tego, co on sam widział na własne oczy.
- Przepraszam, zaraz wracam – powiedział Kyle do Winter i Luke’a , po czym wstał i podszedł do kontuaru lady – Cześć, mam nietypowe pytanko. Mogłabyś mi powiedzieć, kim jest ten mężczyzna, który maluje naprzeciw fontanny  ?
Zaskoczona dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć w pierwszej chwili.
- Dominico Donato – uśmiechnęła się i wróciła do swoich obowiązków.
- Dziękuję – podziękował chłopak i przyklejonym uśmiechem na twarzy, wrócił do stolika.
- No chyba sobie kpisz! Nie mam zamiaru pisać o polityce! – prychnęła Winter, niczym kotka – Nie ma takiej opcji. Już wolałabym pisać o.. Nie wiem o czym, ale o czymś na pewno .
Kyle na słowa rudowłosej uśmiechnął się jeszcze szerzej niż dotychczas i odchrząknąwszy zwrócił na siebie uwagę innych.
- Mam dla was propozycję. Napiszcie o sztuce.
- O sztuce? – mina dziewczyny mówiła, że nie zrozumiała początkowo, co takiego chłopak ma na myśli – Co konkretnie chcesz przez to powiedzieć ?
- Spójrzcie tylko – powiedział, ruchem głowy wskazując na mężczyznę przed fontanną.
- No i co w związku z..
- Ciii. Patrz – uciszył ją i także spojrzał na Dominica.
Mężczyzna kończył właśnie ostatnie kreski na swoim obrazie, po czym wziąwszy do ręki czarny flamaster, podpisał się w prawym dolnym rogu zamaszystym gestem. Spojrzał na sztalugę i pokiwał twierdząco głową, zupełnie jakby gratulował samemu sobie.
- To jest niesamowite..
Tylko tyle zdołali powiedzieć zarówno Winter jak i Luke, gdy im oczom ukazał się obraz w pełnej krasie. Już wiedzieli, że to idealny temat na artykuł dla Zirelliego . 


* See you soon,
NEM. 

czwartek, 12 listopada 2015

Rozdział 12. część 2.

Głuchy odgłos kroków, rozbrzmiewał po korytarzu, roznosząc się echem przy każdym kolejnym stąpnięciu. Ktoś - a sądząc po mocnych, stanowczych stąpnięciach mógł być to mężczyzna - szedł przyspieszonym krokiem, jakby spiesząc się w miejsce znane tylko sobie.
Lampy halogenowe, przyczepione kilkoma śrubami do sufitu korytarza, były a to całkowicie zgaszone zabierając energię świetlną z korytarza niczym czarna dziura w przestrzeni kosmicznej. Inne zaś co jakiś czas włączały się lub też wyłączały na zmianę, nadając poczucie niczym z filmów grozy . Ściany pokryte pokryte białą farbą w pewnych miejscach miały ubytki, tworząc różniej wielkości i w różnych odstępach dziury . Cała przestrzeń korytarza, z kilkorgiem drzwi o po stronie lewej i po stronie prawej skąpana była w mroku, jednak nie stanowiło to problemu.
Postać w dalszym ciągu przemierzała korytarz aż w końcu dotarła do ostatnich drzwi znajdujących się po lewej stronie.
Napierała delikatnie na klamkę, aż do momentu, gdy ta ustąpiła i drzwi się otworzyły.
W jasnym świetle wydobywającym się z pomieszczenia, postać stojąca w przejściu została oświetlona i bez problemu można było ją rozpoznać .
Wysoki mężczyzna, z burzą ciemnych loków na głowie z wyrazistymi rysami twarzy. Jego ciemny t-shirt w kolorze wieczornego nieba, opięty był na wyraźnie umięśnionych pod materiałem mięśni. Mógł mieć dwadzieścia pięć, w porywach (ostatecznych) do trzydziestu lat. Był wysoki i można było przypuszczać, że także wysportowany.
Zmarszczył delikatnie brwi, kiedy przechodząc przez próg drzwi jego twarz owionął dym papierosowy, próbujący uwolnić się z tego pokoju.
Ciemna boazeria, którą wyłożone były ściany pomieszczenia, migotała w kolorach szarości, czerni a także złotego blasku, pochodzącego od lamp znajdujących się na ścianach i stojących na podłodze.
Na prawo od wejścia stal był mały barek otoczony grafitowym blatem lady z wysokimi krzesłami stojącymi dookoła; którego półki uginały się pod ciężarem wszystkich tych butelek, puszek i całej reszty.
Idąc dalej, w głąb pomieszczenia zauważało się duży, okrągły, hebanowy stół wokół którego miejsca zajmowała spora grupka ludzi, w której większą część stanowiła płeć męska. Za stołem na końcu, ustawione były dwie kanapy naprzeciw siebie ze stolikiem do kawy pomiędzy nimi, na którym leżał stos papierów i aktówek.
Potężny mężczyzna ubrany w grafitowy garnitur, z rozpiętą białą koszulą pod spodem i poluźnionym krawatem, był tak zaoferowany rozmową z mężczyzną siedzącym po jego prawej stronie, że nie zauważył nowo przybyłego gościa.
Przybyły przeszedł przez pokój, podszedł do stolika i aby zwrócić na siebie uwagę chrząknął - dopiero wtedy osiłek podniósł na niego wzrok, gasząc tym samym papierosa wolną ręką.
-Knight.. Załatwione? - rzucił tylko, próbując wychwycić cokolwiek z twarzy rozmówcy
W.
- Można prosić szefa na osobności ? - spytał tylko ten, rzucając przelotne spojrzenie na kanapy z tyłu.
"Szef" podniósł się ze swojego miejsca i przysadzistym głosem przeprosił swych towarzyszy przy stoliku, po czym ruszył w kierunku kanap.
- Natasha.. Wyniknął pewien problem z dostawcą - od razu zaczął mówić mężczyzna nazwiskiem Knight - Christopher musiał wziąć w tym udział no i skończyło się nie inaczej jak śmiercią tamtego.
- I jaki jest w tym mój udział ? - osoba, zwana Szefem rytmicznym ruchem postukiwała palcem wskazującym swoje kolano - Bo nadal nie wiem do czego zmierzasz..
- Snakes ponoć sypnął, że to Ty byłeś głównym organem w całej tej hm.. Akcji, jaka miejsce miała zeszłej nocy.
W momencie gdy drzwi skrzypnęły i wszystkie głowy jak na jeden sygnał odwróciły się w tamtą stronę, wszystko.. Zastygło w miejscu bez jakiegokolwiek najmniejszego ruchu.

- Kyle! - oburzona rudowłosa dziewczyna uderzyła poduszką chłopaka siedzącego obok niej na kanapie w salonie u niego w domu.
- No co ja takiego znowu robię, co? - spytał zaczepnie chłopak, zatrzymując w powietrzu lecącą na niego poduszkę, przytrzymując ją przed sobą. Poruszał przy tym w zabawny sposób brwiami, co tylko jeszcze bardziej zirytowało dziewczynę, jednak mimo tego zaczęła się śmiać.
- Zatrzymałeś mi film! - utkwiwszy zabójcze wręcz spojrzenie w chłopaku, jedną wolną ręką dziewczyna wskazała wyciągniętym palcem na ekran telewizora, gdzie ukazana była scena zatrzymana pauzą.
- No i co w związku z tym, rudzielcu ? - żartobliwie pociągnął ją za jeden z kosmyków okalających jej twarz. Dziewczyna w odpowiedzi prychnęła tylko niczym kotka i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. Patrzyła na twarz chłopaka, jednak nie mówiąc ani słowa.
Jego ciemne oczy, których kolor prawie wpadał w czerń, odważnie odwzajemniały spojrzenie zielonych oczu dziewczyny. W jego włosach w kolorze jasnego brązu, refleksy świetlne tańczyły wesoło z jednego kosmyka na kolejny.
Siedząc po turecku na kanapie, zwrócony twarzą w stronę dziewczyny, trzymał poduszkę na nogach i oparłszy o nią ręce, podpierał swą głowę dłońmi założonymi między sobą. I ani przez moment nie spuszczał swego wzroku z dziewczyny.
- Długo masz zamiar się nie odzywać do mnie? - mówiąc to w dalszym ciągu nie przestawał się uśmiechać, a przy gwałtowniejszym ruchu głową, kilka kosmyków z grzywki naleciało mu na jedno oko. Odrzucił je energicznym ruchem głowy do tyłu a one same ułożyły się na swoje miejsce.
Dziewczyna tylko prychnęła obojętnie i z niemałym zainteresowaniem zaczęła się przypatrywać swoim skarpetkom, które dziś - w kolorze szarym- całe były pokryte, niebieskimi serduszkami a to większymi, a to mniejszymi.
Siedziała w takiej pozycji przez dłuższą chwilę aż w końcu gest wykonany przez Kyle'a wzbudził jej czujność i zainteresowanie.
Ciemnooki bowiem, wyciągnął przed siebie splecione palce obu dłoni w ten sposób, że w salonie rozległ się dźwięk strzelających kosteczek.
Następnie z chytrym, a wręcz przebiegłym uśmieszkiem i tajemniczym błyskiem w oczach, potarł dłonie o sobie w ten sam sposób w jaki robią to źli ludzie w filmach, kiedy to wymyślą jakiś podstęp. W tej chwili, to wyglądało dosłownie tak samo.
Chłopak jednak odchrząknął i przeczesując dłonią włosy sprawiając, że powstał tzw. artystyczny nieład, zadał rudowłosej pytanie :
- No więc rudzielcu.. W dalszym ciągu się do mnie nie odzywasz?
Dziewczyna powoli i ostrożnie kiwnęła twierdząco głową, dmuchając zaraz na kosmyk, który opadł jej na oko. Na wykonany przez nią gest, Kyle uniósł wysoko do góry kąciki ust tak, że po obu stronach jego twarzy na policzkach pojawiły się bardzo wyraźnie dołeczki.
W następnej chwili wszystko potoczyło się tak szybko, że dziewczyna nie zdążyłaby nawet powiedzieć "Nazywam się Winter Verso"..
- Kyle! Postaw mnie na ziemi! - krzyknęła Winter do przyjaciela, gdy ten w jednej chwili uniósł ją wysoko w górę i przewiesił przez ramię.
- Postawię. W niedalekiej przyszłości, możesz być tego pewna - odparł i zaczął się cicho śmiać pod nosem.
Wszystko wygląda inaczej, kiedy to świat ogląda się do góry nogami wisząc głową w dół.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie mnie porywasz? - zadała pytanie, gdy kątem oka dostrzegła zarys krzaku róży
- Do ogrodu, rzecz jasna- odpowiedział spokojnym tonem głosu, jakby to było aż nadto oczywiste.
- Jednak czy nie uważasz, że o wiele wygodniej zarówno dla mnie jak i dla Ciebie w szczególności, byłoby gdybym szła o własnych nogach ? - spytała dziewczyna, kiedy jeden rudy kosmyk dostał jej się do otwartych ust.
-I tak już jesteśmy - mówiąc to, odstawił delikatnie dziewczynę na ziemi, a ta rozejrzała się dookoła .
- I powiesz mi po co tu przyszliśmy ? - spytała rozglądając się po ogrodzie chłopaka.
- Świeże powietrze dobrze wpływa na krążenie krwi, a co za tym idzie o wiele lepsze myślenie - odparł Kyle, typowym dla siebie w takich sytuacjach tonem profesorskim, po czym usiadł na ławce obok - Nadal się nie będziesz do mnie odzywać? - zapytał po chwili, kiedy dziewczyna dosiadła się obok niego.
- I tak oboje doskonale wiemy, że długo nie dałabym rady - uśmiechnęła się dodatkowo szczerym, delikatnym uśmiechem i odchyliwszy głowę na oparcie ławki, czuła jak wiatr bawi się jej włosami w tę i we w tę.
Po kilku chwilach, do uszu dziewczyny dobiegł dźwięk łamanych gałązek więc otworzyła oczy i obejrzała się za siebie.
Za jednym z drzew stała mała, na oko dwunastoletnia dziewczyna w sukience do kolan w kolorze dojrzałych słoneczników,której dolna warstwa materiału była poszarpana i ubrudzona, twarz dziewczynki podobnie.Przyjrzawszy się uważniej rudowłosa dojrzała niewielką ranę wokół której znajdowała się plama krwi. A twarz.. Jej delikatną, młodą twarzyczkę przecinała długa rana na jednym z policzków otoczona zakrzepłą krwią.
- O Boże.. - powiedziała tylko sama do siebie, jednak na dźwięk jej głosu zareagował siedzący obok Kyle a także dwunastolatka.
Jej duże szare oczy szkliły się . A po umorusanych policzkach spływały strużki łez..


* HAVE A NICE DAY!

See you soon,
NEM.

czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 12. część 1.

Na Europejskim kontynencie w państwie leżącym na bezkresnej, błękitnej powierzchni morza położone  było  miasto. Miasto, gdzie pogoda zmienna była każdego dnia, niczym obrazki w kalejdoskopie zmieniające się przy każdym obrocie lunety. Wiatr w tym miejscu nie miał ograniczeń i można było powiedzieć, że żył własnym życiem i nie był ani przez nikogo, ani przez nic ograniczany. Był wolny.
Miasto w godzinach szczytu, było wręcz nieprzejezdne od korowodów aut ciągnących się czasem przez całą długość ulicy. Niebo – rankiem mogło być krystalicznie czyste z odrobiną białych chmur i złocistą kulą oświetlającą wszystko dookoła; zaś popołudniem trzeba było być przygotowanym na możliwą diametralną zmianę zarówno kolorystyki nieboskłonu jak i innych czynników klimatycznych. Mieszkańcy tego miasta byli zaś tak samo różnorodni, jak pogoda w ciągu dnia. Jedni – uprzejmi i wiecznie uśmiechnięci, którzy swoją życzliwością wręcz emanowali zarażając tym innych, a drudzy – mogli zachowywać się wręcz przeciwnie – snuli się po ulicach miasta, w ponurych nastrojach, czasem z tak szarą osobowością, jak chmury przesłaniające niebo.
W skrócie ? Londyn.
Rodzinne miasto rudowłosej Winter. To tutaj dziewczyna się urodziła i wychowała, zaskarbiając sobie pozytywne opinie wśród dużej liczby mieszkańców. Ci którzy ją znali mówili o niej jako o kochającej córce, uroczej nastolatce, pomagającej siostrze no i.. Pięknej i utalentowanej młodej kobiecie, która dobrze się uczyła i przykładała dużą uwagę do swojego wykształcenia jakie pobierała. Jednakże niewiele osób wiedziało, jak bardzo wyjątkowa ona była. Tylko niektórzy – Ci bliżsi znajomi dziewczyny i przyjaciele rodziny wiedzieli, że dziewczyna ma zdolność widzenia duchów zmarłych. No bo kto mógłby przypuszczać, że zwyczajna siedemnastolatka z burzą rudych włosów na głowie może być Widzącą i spokojnie przechadzać się uliczkami Londynu ? Pozory jednak mylą..

Londyn. Miesiąc wcześniej.

-
 Winter! Winter skarbie, zejdź do mnie na moment!
Głos kobiety dobiegający z kuchni na dole, w jednej chwili obudził dziewczynę z chwilowego otępienia, w którym dziewczyna siedziała i wpatrywała się w promienie słoneczne załamujące się na szybie okiennej.
- Już idę mamo! – odkrzyknęła i z cichym westchnieniem wstała z fotela obrotowego stojącego przy biurku . Dziewczyna nie założywszy uprzednio nawet kapci na nogi, w charakterystyczny dla siebie sposób - przeskakując po dwa stopnie na raz - zbiegła na dół. Cały hol, wypełniały aromatyczne i słodkie zapachy, które swe źródło miały w kuchennym piecyku elektrycznym.
Oparłszy się niedbale barkiem o framugę drzwi, przyglądała się z niemałym zainteresowaniem swojej rodzicielce krzątającej się w kuchni, a to dosypując czegoś do wielkiej misy stojącej pośrodku stołu zastawionego różnymi składnikami; a to zerkając kątem oka na zegarek.
- Wołałaś mnie – powiedziała spokojnym głosem dziewczyna, na co jej rodzicielka rozejrzała się nerwowo w kierunku źródła dźwięku.
- A, tak. Zgadza się – uśmiechnęła się i zaczęła wycierać swoje wilgotne dłonie w ręcznik o błękitnym odcieniu.
Następnie gestem kazała usiąść siedemnastolatce na wolnym krześle przy stole, więc dziewczyna posłusznie wykonała polecenie nie spuszczając wzroku z Kate.
„W złocistym odblasku słońca, wydaje się jeszcze młodsza..” przeleciało przez myśl Winter, gdy promienie słoneczne wpadające przez otwarte na oścież okno, oświetliły twarz jej matki. Ciemne i długie włosy, które delikatnie się kręciły okalały szczupłą, jasną twarz, na policzkach której widniał delikatny różany odcień. Kolor jej dużych oczu był trudny do określenia, ponieważ w pomieszczeniach przyciemnionych zdawał się być niebieski, zaś tam gdzie było dużo światła był niebiesko-szary. Wiek Kate niejednokrotnie był błędnie określany, ponieważ dziewczyna – a w zasadzie kobieta – wyglądała bardzo młodo i tak też się zachowywała. Nie była kolejną matką, która dla swoich dzieci jest stanowcza, surowa; a wręcz przeciwnie – wykorzystywała swoją duszę, która nadal była w wieku prawie młodzieżowym, by bez zbędnych problemów porozumieć się zarówno z córką jak i innymi.
Każdy – w tym i jej córka Winter – podziwiał w niej tę cechę charakteru, która umożliwiała jej dopasowanie się do otoczenia i osób w nim. To zaledwie jedna z cech, jakimi mogła się poszczycić.
- Winter ? – rodzicielka pomachała jej dłonią w górę i w dół tuż przed oczami, a dziewczyna zakończyła rozmyślanie i spojrzała na twarz matki.
- Tak ? – uśmiechnęła się widząc, że tamta oddycha z ulgą.
- Mówiłam, że podczas dzisiejszej wizyty listonosz zostawił coś dla Ciebie. I sądzę, że to dość ważna informacja..
- Mam się zacząć bać tego, co przyniósł listonosz? – dziewczyna zaśmiała się nerwowo, próbując ukryć zdenerwowanie, które się pojawiło nie wiadomo skąd.
- Sama ocenisz – powiedziała Kate uśmiechając się w tajemniczy sposób do córki, która rzuciła jej w zamian tylko oburzone spojrzenie.
Kobieta zaś wyjęła zza pleców rękę, w której znajdowała się biała koperta wielkości formatu A4 ze starannie nadrukowanym nadawcą i adresatem.

 Od: Simon Zirelli
Via Solferino,Florencja.

Do: Winter Verso.
Long Acre, Londyn”
- Mamo.. Czy to jest to o czym właśnie myślę, że to jest to? – wydukała oniemiała z wrażenia dziewczyna wpatrując się  w nadawcę wypisanego na kopercie.
- Jeśli myślisz o tym samym o czym ja, to tak. Obie mamy rację – uśmiechnęła się do córki, która wziąwszy nożyk do korespondencji zaczęła otwierać list adresowany do niej.
Wyjęła z koperty 3 arkusze, wielkością dopasowane wielkości koperty i zaczęła czytać to, co było na nich zapisane.
Po chwili, skończywszy czytać pierwszą z nich wstała i spojrzała poważnym wzrokiem na rodzicielkę.
- Mamo.. – zaczęła mówić, jednak Kate nie mogąc czekać wtrąciła jej się w zdanie.
- Powiedz, że dostałaś pozytywną odpowiedź. Powiedz, że się dostałaś – dziewczyna skierowała wzrok na jej dłonie, które były zaciśnięte tak, żeby trzymać kciuki, a zaraz potem na jej twarz. Dłużej już nie mogła trzymać jej w niepewności.
- No cóż.. Niestety. Będę musiała was opuścić, żeby jechać na kurs dziennikarstwa. Do Florencji ! – z szerokim uśmiechem na twarzy rzuciła się na rodzicielkę tuląc ją równie mocno co Kate ją.
- A nie mówiłam, że Ci się uda Ty niedowiarku mój? – kobieta zaczęła się śmiać, bez przerwy uśmiechając się do swojej córki.
- Mówiłaś, mówiłaś. Od teraz już zawsze będę wierzyć Ci, jeśli będziesz usiłowała wpoić mi takie informacje, bo jak widać – sprawdzają się.
- No ja myślę, bo jeśli nie to..
- To co? – spytała zadziornie rudowłosa siedemnastolatka, spoglądając podejrzliwie na mamę.
- Jeszcze nie wiem – powiedziała ta – ale jak już coś wymyślę to będzie źle. Powinnaś zacząć się bać, kochanie - pogłaskała czule córkę po ramieniu.
- Uważaj, bo pójdę do pokoju schować się pod łóżkiem ze strachu – ostrzegła rodzicielkę dziewczyna robiąc jednocześnie przerażoną minę.
- Mam dla Ciebie o wiele lepszą propozycję niż chowanie się pod łóżkiem.
- Och, doprawdy? Cóż to za szalenie ciekawa propozycja, ponoć lepsza? – spytała Winter, nalewając do wysokiej szklanki swój ulubiony napój – sok wyciskany z pomarańczy, bez dodatku cukru.
- Zamiast iść pod łóżko, weź Deaver’a na spacer. Przynajmniej pies się wybiega – wypowiadając to, podała córce długą czarną smycz i już wtedy wiadome było, że dziewczyna się nie wymiga od tego spaceru.
- Nie ma problemu, przy okazji skoczę do Kyle’a – wypiła do końca sok, po czym wziąwszy smycz z rąk Kate ucałowała ją w policzek i wyszła z pomieszczenia.
Założywszy swoje niezawodne czarne Conversy - które swoją drogą zakupiła dużo wcześniej niż świat ogarnęła moda na nie tak bardzo, że każdy chciał być ich posiadaczem, byle tylko pokazać jaki to jest modny i „na czasie” - zaczęła szukać słuchawek . Zgubę znalazła w jednej z kieszeni bluzy wiszącej na wieszaku obok więc teraz zaczęła je „przewlekać” pod niebiesko czarną koszulę w kratę, którą miała dziś na sobie. Skończywszy, złapała smycz do ręki rozejrzawszy się dookoła krzyknęła w przestrzeń :
- Deaver !
Chwilę potem, na schodach pojawiła się biegnąca kula futra. Minutę później ta mała, biała kulka siedziała grzecznie przy nogach dziewczyny mając język na wierzchu i machając ogonem w tę i we w tę po podłodzie. Deaver – pies rasy samojed o białej sierści, pojawił się w domu Winter niespełna 2 miesiące temu, a dziewczyna już miała wrażenie jakby trwało to o wiele dłużej.
Dziewczyna popatrzyła na swojego pupila i cmoknąwszy zapięła mu smycz.
- Przytyło Ci się Deaver. Trzeba to zmienić – i uśmiechnąwszy się wyszła z domu .
Po paru minutach minęła Stanfords'a, gdzie stojąca przy witrynie właścicielka najstarszego sklepu z mapami, pomachała do niej radośnie uśmiechnięta. Kwadrans później, znalazła się w parku i niedługo po tym, zauważyła sylwetkę chłopaka, do którego dzwoniła kilka chwil wcześniej. Oboje uśmiechnęli się na swój widok, a gdy znaleźli się obok siebie chłopak wysoko uniósł dziewczynę i ją przytulił do siebie.
- Kyle puszczaj! – chłopak podobnie jak ona zaczął się śmiać, ale postawił ją delikatnie na ziemi. Deaver przyglądał im się tylko ze swojego miejsca, przekrzywiając łebek to w jedną, to w drugą stronę.
- Cześć, Deav – Kyle podszedł do zwierzaka i wesoło wytargał go za uszy, a ten w zamian za to polizał go soczyście po twarzy.
Chłopak z dziewczyną usiedli na ławce, przyglądając się jak Deaver gania za gołębiami, których stado siedziało niedaleko od nich. Dziewczyna wzięła głęboki, naprawdę głęboki oddech i powiedziała sobie „teraz, albo nigdy”.
- Kyle.. Wyjeżdżam – chłopak momentalnie obrócił głowę w jej stronę – nie teraz, rzecz jasna. Za miesiąc. Do Florencji, na staż.
- Na ile? – spytał tylko.
- Pół roku, początkowo. Później zobaczymy jak mi będzie szło.. – spuściła tylko głowę w dół nie wiedząc co powiedzieć dalej.
Chłopak przytulił tylko rudowłosą do siebie i szepnął jej we włosy „Wszystko będzie dobrze”.


* Udanego dnia.
See you soon, NEM.

czwartek, 29 października 2015

Rozdział 13.

Dziewczyna stała jak oniemiała patrząc na postać, która znajdywała się tuż przed nią. Określenie zamienić się w słup soli miało wręcz idealne odzwierciedlenie w rzeczywistości. Rudowłosa bowiem nie bardzo wiedziała, czy powinna ufać swemu wzrokowi czy też rozsądkowi, który wręcz sprzeczał się ze wzrokiem krzycząc "To nie on. Jego tu nie może być. Przecież to on sam zakończył tę przyjaźń!" .
- Kyle.. - wykrztusiła jedynie szeptem dziewczyna, nie będąc w stanie powiedzieć niczego więcej, z powodu zbyt dużego oszołomienia. Z zakamarków jej pamięci, jeszcze z okresu kiedy to była w swym rodzinnym mieście - Londynie, wyłonił się obraz, wspomnienie, które przedstawiało ostatnie spotkanie, ostatnią rozmowę tych dwojga..

- O Boże.. - powiedziała tylko sama do siebie, jednak na dźwięk jej głosu zareagował siedzący obok Kyle a także dwunastolatka.
Jej duże szare oczy szkliły się . A po umorusanych policzkach spływały strużki łez..-Winter? Co się dzieje? - zaniepokojony lekko chłopak przysunął się na ławce bliżej do dziewczyny i delikatnym gestem dotknął jej ramienia.
- Nie.. Nic, przepraszam Cię. - powiedziała cicho, prawie szeptem i zaraz po tym, podniosła się ze swojego miejsca i weszła między drzewa.
Zdezorientowany Kyle obserwował poczynania dziewczyny, nie zmieniając swojej pozycji. Dziewczyna delikatnie stąpawszy po trawie, dotarła w końcu do jednego z drzew, po czym .. Przykucnęła. Głowę uniosła wyżej, w górę a jej usta otwierały się i zamykały na przemian, zupełnie jakby mówiła do kogoś.
W pewnym momencie, rudowłosa energicznie pokręciła przecząco głową i odwróciła twarz w stronę chłopaka, w głowie którego myśli toczyły bitwę, a on sam nie wiedział co zrobić w tej sytuacji ani co o tym myśleć. Dostrzegł delikatny zarys uśmiechu na jej jasnej, porcelanowej twarzy, który zaraz zniknął za kurtyną bujnych, rudych włosów.
Delikatne ruchy wiatru, wprawiały w ruch zarówno liście drzew, gałązki okolicznych krzewów jak i luźną koszulkę, jaką założyła dzisiaj rudowłosa.
Nagły trzask gałęzi sprawił, że chłopak przestał rozmyślać o tym, jak wspaniałym uczuciem byłoby zjawisko, gdyby mógł wpleść swoje dłoni w jej włosy; i na powrót zainteresował się tym, co działo się przed jego oczyma.
Winter stała teraz na wyprostowanych nogach, rozglądając się czujnie i uważnie dookoła własnej osi. Wyciągnęła przed siebie wyprostowaną rękę, zupełnie jakby próbowała dotnąć czegoś co znajdywało się naprzeciw niej, jednak dla chłopaka nie było widoczne, co skwitował tylko krótkim uniesieniem brwi w górę. Rudowłosa cofnęła szybko dłoń, jakby to - co niewidoczne dla chłopaka, a być może w jakiś niewyjaśniony sposób, widoczne dla dziewczyny - oparzyło ją swoim dotykiem.
Nie mogąc znieść dłużej, tej przejmującej ciszy dookoła i namacalnego wręcz napięcia, które w metaforycznym stwierdzeniu dało się kroić nożem, Kyle ostrożnie podniósł się ze swojego miejsca i delikatnie stąpając podszedł od tyłu do dziewczyny.
- Wint.. - zaczął, jednak odebrało mu mowę, gdy dziewczyna odwróciła twarz w jego stronę, a w jej oczach dostrzegł iskierki strachu - Powiesz mi, co się dzieje?
- Ja.. Chyba musisz o czymś wiedzieć.. - powiedziała i gestem prawie niezauważalnym przez chłopaka, zacisnęła mocno pięść wbijając tym samym paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, aż pozostawiły po sobie ślady .
Usiedli na ławce. Dziewczyna przez cały czas bała się spojrzeć chłopakowi w twarz bojąc się jego reakcji na to co miała zamiar mu powiedzieć, więc wpatrywała się w gałąź drzewa odległego od niej o kilka metrów, poruszanego w tę i we w tę przez porywy wiatru, na gałęzi której siedziała para ptaków. Ich ćwierkanie w pewnym stopniu docierało do dziewczyny, która wyłapywała poszczególne "ćwir, ćwir". Skrzyżowała nogi, zasiadając "po turecku" i oparłszy łokcie na kolanach zaczęła mówić.Mówiła wszystko co, czego do tej pory chłopak o niej nie wiedział. Ta część z jej życia zawsze opatrzona była plakietką, która przez tak długi czas skutecznie uniemożliwiała innym poznanie dziewczyny w całości.
Mówiła, i mówiła.. Gdy dotarła do tej części opowieści, kiedy to zmarła jej babcia, chłopak chciał wtrącić jakiś komentarz, jakąś uwagę, jednak dziewczyna nie dopuściła go do słowa.
- Znasz wszystko - powiedziała na końcu - Wszystko to o mnie, czego nie wie prawie nikt, nie licząc rzecz jasna rodziny i tych "bliższych znajomych". Tak, nazywam się Winter Verso i w wieku 7 lat, spotkałam swojego pierwszego ducha. Tak, jestem Widzącą, Medium czy jakkolwiek chcesz to nazwać..
Dopiero wtedy uniósł wzrok i spojrzała na chłopaka. Na jego twarzy mieszały się wszystkie emocje jakie w tej chwili mieszać się mogły. Począwszy od niedowierzania, kończąc na przerażeniu? strachu ?
W6.
Dziewczyna nie do końca wiedziała, jak ma odebrać jego zachowanie, gdy dowiedział się już tego wszystkiego. I nie dziwiła mu się, bowiem tak samo postąpiła, gdy dowiedziała się całej prawdy o Widzeniu i o swojej roli w tym.
Zawiesiła nisko głowę, sprawiając tym samym, że kosmyki jej niesfornych rudych włosów opadły jej na twarz a wzrok skierowała ku swoim stopom, gdzie do czarnych trampek przyczepił się jakiś zaschnięty liść. Nie chciała przeszkadzać chłopakowi, więc siedziała cicho na swoim miejscu bawiąc się w palcach liściem. Po kilku chwilach, które dla dziewczyny ciągnęły się wręcz w nieskończoność, kątem oka dostrzegła, że chłopak prostuje dłonie, strzykając przy tym paliczkami.
- I dlaczego nie powiedziałaś mi tego wszystkiego wcześniej ?
- Ja.. Bałam się Twojej reakcji. Mogłeś krzyknąć "świruska!" i uciec ode mnie gdzie pieprz rośnie, albo coś.. Nie wiem już sama. - powiedziała spoglądając na chłopaka, który już patrzył jej prosto w oczy i nie uciekał nigdzie wzrokiem - Ja wiem, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niełatwo jest to zrozumieć jak się to słyszy, no ale starałam się jak mogłam, żebyś zrozumiał..
- Tak, tak wiem i rozumiem, że się starałaś. Ja jednak, potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko zrozumieć i żeby to do mnie dotarło..
- Dostaniesz go tyle, ile tylko potrzebujesz Kyle.
I oboje wstali z ławki, kierując się w stronę wyjścia, po drodze wstępując do domu po telefon i inne rzeczy należące do dziewczyny. Gdy rudowłosa wychodziła, Kyle - jak to zawsze miał w zwyczaju - przytulił ją mocno do siebie.
- Do zobaczenia, Winter.
- Do zobaczenia, Kyle.
Przez kilka kolejnych dni później, dziewczyna czekała na jakikolwiek znak od przyjaciela, czy wszystko już przemyślał i poukładał sobie w głowie. I czekała..

Czekała aż do dziś.
Bo oto przed nią, na werandzie jej domku we Florencji stał we własnej osobie Kyle. Włosy chłopaka "porozrzucane"  były w charakterystycznych dla chłopaka nieładzie. Artystyczny nieład na mojej głowie odzwierciedla tak samo artystyczną duszę, Winter  zwykł mawiać, kiedy to dziewczyna śmiała się z jego wyglądu i ułożenia włosów.
- Mogę wejść ? - spytał, przestępując z nogi na nogę.
Dziewczyna odpowiedziała tylko krótkie "Pewnie" i otworzyła drzwi na tyle szeroko, aby chłopak mógł bez większego problemu wejść. Odebrała od niego okrycie i zawiesiwszy je w szafie , zaprosiła go gestem do salonu.
- Kawy, herbaty, gorącej czekolady ? - uśmiechnęła się delikatnie do gościa, który to raz złączał, to rozłączał dłonie jakby w geście zdenerwowania.
- Nie chcę Ci robić problemu..
- Przecież to nie problem, Kyle. I tak miałam dla siebie zrobić, więc tym bardziej . Herbata, zielona jeśli mnie pamięć nie myli ?
- Dokładnie ta. Przecież to ja Cię do niej przekonałem, pamiętasz? - uniósł kąciki ust do góry w uśmiechu, przez co dziewczynie od razu zrobiło się troszkę lepiej.
W pokoju rozniósł się delikatny śmiech dziewczyny.
Minął kwadrans. Zważywszy, że żadne z nich nie lubiło tzw. owijania w bawełnę, od razu przeszli do sedna sprawy, za którą chłopak przyjechał tutaj aż z Londynu. Tym razem sytuacja była odwrotna niż ta podczas ich ostatniego spotkania - teraz to chłopak, a nie dziewczyna mówił. Mówił wszystko co przemyślał, do jakich doszedł wniosków, no i że przeprasza za swoje nieodpowiedzialne zachowanie.
- Czyli.. Wszystko między nami w porządku ? - spytał, gdy tylko dziewczyna wyraziła swoje zdanie na ten temat.
- Oczywiście, jeśli tylko nie uciekniesz ode mnie, gdy zacznę mówić w przestrzeń dookoła siebie - rudowłosa puściła mu tak zwane "oczko", nie mogąc powstrzymać uśmiechu, jaki pojawił się na jej twarzy.
W tym momencie chłopak przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Tęskniłem - szepnął jej we włosy.
- Ja także , Kyle - odparła odwzajemniając uścisk.


* Cześć wszystkim ^^
Miłej lektury.

See you soon,
NEM.

Rozdział 11.

Księżyc wisiał już na nieboskłonie, swoją jasną tarczą, która dziś przypominała dużego rogala, oświetlając ulice, uliczki, parki, domy i wszystko to, co znajdywało się pod nim. Korony drzew poruszane podmuchami wiatru, kiwały się to w jedną to w drugą stronę, szeleszcząc cicho liśćmi. Wszechogarniająca cisza, panowała w całym mieście a zakłócana była tylko, jednorazowymi dźwiękami, które wydawały przejeżdżające pojazdy lub też sowa, nocny obserwator penetrujący okolicę, pohukując od czasu do czasu.
W salonie małego, przytulnego domku zamieszkiwanego przez młodą, rudowłosą dziewczynę płomień w kominku skwierczał posyłając małe, drobne iskierki w powietrze, nadając złocisty blask ścianom koloru beżowego. W całym domu światła były wyłączone, jedynie w salonie zapalona była mała lampka i wcześniej wspomniany kominek . Dwie postacie znajdujące się w pomieszczeniu, już od dłuższego czasu prowadziły dyskusję na tak bardzo interesujący ich temat, że nie dostrzegły obserwatora, który był z nimi już od dłuższego czasu. Mała, śnieżna sowa przekrzywiając łebek to w jedną, to w drugą stronę obserwowała rudowłosą osiemnastolatkę, która mówiła do.. Pustej powierzchni przed nią. Wbiła więc jeszcze mocniej swoje szpony w drewniany parapet, który tej nocy służył jej jako obserwatorium, i wbijając swe czujne spojrzenie złocistych w świetle kominka oczu czekała na rozwój wypadków .
Siedząca na kanapie dziewczyna, miała wzrok utkwiony otwartej księdze, leżącej na jej kolanach i mówiła. Mówiła do.. Właściwie do kogo mówiła ? Skoro była sama w pomieszczeniu mogła mówić tylko do siebie samej, a to było co najmniej dziwne. Sowa, zainteresowana tym niezwykłym zdarzeniem jeszcze bliżej przysunęła się do okna, próbując dostrzec.. Cokolwiek. W pewnym momencie przestrzeń wokół rudowłosej zafalowała ( o ile takim słowem można określić to zjawisko ) a kilka sekund później najpierw delikatnie zajaśniała a następnie można było bez problemu dostrzec zarys męskiej sylwetki postaci. Z każdą chwilą postać chłopaka stawała się coraz bardziej wyraźniejsza, aż w końcu było ją widać w całej okazałości . Na twarzy chłopaka gościł uśmiech, jakby właśnie wygrał bardzo ważny dla niego konkurs. Do swoich małych płuc, wciągnęła odpowiednią dawkę powietrza i już, rozprostowując skrzydełka aby wzbić się w powietrze, zmieniła nagle zdanie dostrzegając wzrok skupiony idealnie na jej małej postaci. Chłopak – nadal się uśmiechnięty – przypatrzył się jej uważnie a następnie otworzył usta mówiąc coś do swojej towarzyszki. Dziewczyna kierowana głosem swojego rozmówcy obróciła głowę o 180 stopni i podobnie jak młodzieniec, spojrzała na nią . Po chwili jednak oboje odwrócili wzrok zajmując się sobą, od czasu do czasu tylko zerkając kątem oka na parapet okienny. Jednakże w pewnym momencie, gdy chłopak po raz któryś z kolei spojrzał na okno, mając nadzieję, że zobaczy małą, puchatą kulkę która swym białym kolorem upierzenia odznaczała się w ciemności; nie dostrzegł jej. Kilka chwil przedtem bowiem, mały puchacz odleciał zostawiając tę dwójkę samą, wymachując równomiernie swoimi skrzydełkami w górę i w dół, lecąc w tylko jej znanym kierunku.
- To było troszkę takie.. Dziwne, nie sądzisz? – po chwili odezwał się chłopak spoglądając to na pusty okienny parapet to na pytający wyraz twarzy, z jakim przypatrywała mu się dziewczyna.
- Dziwne ? Uważasz sowę za dziwne stworzenie ?- zaczęła się z nim droczyć rudowłosa uśmiechając się delikatnie.
- Uważasz, że jestem nietolerancyjny dla sów ? – chłopak zrobił smutną minę i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej – Nie sama sowa, co … Jej zachowanie. Tak usiadła i się patrzyła na nas.
- Wiesz, że sowa śnieżna, którą przed chwilą widziałeś, jest zwierzęciem mojej babci ? – spytała znienacka dziewczyna, zaskakując tym samym chłopaka.
- Jak to.. Jest zwierzęciem Twojej babci ? – chłopak nie rozumiał pytania, o czym dało się przekonać patrząc na jego twarz.
- Powiedzmy, że.. Moja rodzina jest rodziną z wieloma tradycjami. Jedną z nich jest ta, iż za każdym razem gdy urodzi się w niej – w tej rodzinie – dziecko, a raczej dziecku przypisuje się jakieś zwierzę, drzewo, kwiat albo coś innego. Następnego dnia o dwunastej w południe, nowonarodzonemu zakłada się na przegub ręki opaskę, na której widnieje znak tej rzeczy, którą mu przypisano. Oczywiście, opaski te nie zagrażają życiu niemowlęcia, ani nic. Nie pytaj mnie czemu akurat o dwunastej w południe, i skąd rodzice i – jeśli jeszcze żyją – dziadkowie, przypisują niemowlakowi owy symbol, bo po prostu nie wiem. I w taki sposób, mojej babci została przypisana sowa śnieżna a ilekroć ją widzę, czuję jakby ona nade mną czuwała i była gdzieś niedaleko.. Wiem, dziwne. Ale takie właśnie jest moje życie.
- Wiesz, że pierwszy raz o takim czymś słyszę ? Nikt kogo znam.. Znałem, nie miał takiej historii jak Ty.
Postać astralna chłopaka zaczęła krążyć po pokoju, wyłamując jednocześnie sobie palce jednakże nie wydając przy tym jakiegokolwiek dźwięku. Żaden jego krok nie powodował skrzypienia desek, którymi wyłożony był parkiet ani też nie powodował on swoją „osobą” poruszania się przedmiotów jakich dotykał. Co ciekawe, mógł bez problemu usiąść na kanapie a ona nie uginała się pod wpływem jego ciężaru.
Dziewczyna zaśmiała się, próbując tym samym chociaż troszkę rozładować napięcie i ciszę, które zawisły na tę chwilę nad nimi.
- Tak wiem. Jestem dość.. Dziwną osobą, jakby to powiedzieć. No ale chciałeś przecież wiedzieć o Przysiędze, jaką złożyła moja mama mojej babci, prawda?
Chłopak kiwnął potakująco głową, dziewczyna otworzyła więc usta, aby mu odpowiedzieć.
- Jak już wiesz, albo też możesz domyślać się tego, nie jestem jedyną osobą w mojej rodzinie, której przydał dar Widzenia. Jak dowiedziałam się w późniejszym, naprawdę dużo późniejszym okresie mojego życia z ust mojej mamy, co drugie pokolenie rodzi się z tym darem. U niemowlaków bardzo łatwo to poznać..
- W jaki sposób? – spytał chłopak przerywając wypowiedź dziewczyny.
Ona uśmiechnęła się tylko do niego po czym wstała ze swojego miejsca na kanapie i odwróciwszy się do niego plecami uniosła swoje długie, rude włosy do góry. Na jej karku bowiem, centymetr może dwa poniżej linii włosów, znajdowało się znamię w kształcie trójkąta. Było ono o wiele jaśniejsze niż jej skóra tak więc łatwo można było je zobaczyć, o ile nie było schowane pod rudą zasłoną włosów.
- Oto i Twoja odpowiedź na pytanie. Każdy Widzący, posiada takie znamię rodząc się. Tak czy inaczej.. Kiedy się urodziłam, babcia jako iż ona była ostatnią żyjącą osobą, posiadającą ten sam dar, wymogła na mojej mamie obietnicę, czy też Przysięgę jak wolisz.. Mówi ona o tym, iż rodzic Widzącego, w razie gdyby jej poprzedni „nosiciel” nie żył już, powinien powiadomić swojego potomka o darze z jakim się urodził. Może Ci się wydać dziwne, jednakże moja mama nigdy w to nie wierzyła. Nie wierzyła w dar, jaki miałam ja i babcia, ona po prostu nie wierzyła w byty astralne – duchy. Dlatego też nie chciała zgodzić się na złożenie przysięgi, ponieważ nie chciała abym się o tym dowiedziała. Dopiero któregoś roku w moje urodziny, oficjalnie obiecała i przysięgła, że nie dowiem się nic o darze dopóty, dopóki sama o to jej nie zapytam, a ona wtedy udzieli mi pomocy ze wszystkich sił, jakie w sobie ma.
- Twoja mama nie wierzyła, ponieważ nie miała dowodów by w to wierzyć. Jest niczym filozof, który potrzebuje dowodu aby uwierzyć. Znam to doskonale biorąc na przykład osobę mojej mamy.
- Tak ? A co ona takiego robiła ? – dziewczyna uśmiechnęła się uśmiechem dziękując za zmianę tematu
- Oceny.. Gdy przyniosłem kartkę z wypisanymi ocenami, nie wierzyła w co niektóre do tego stopnia, że musiała dzwonić do mojej wychowawczyni. Twierdziła, że mogłem je przecież podrobić, bo były zbyt wysokie..
- To bardzo typowe zachowanie rodziców, niestety – dziewczyna uśmiechnęła się unosząc delikatnie kąciki ust ku górze.
- U Ciebie chyba nie było tego problemu, skoro dostałaś się na ten staż dziennikarski u mojego wuja – humorystycznie puścił jej oko, przeczesując jednocześnie swoje ciemne włosy dłonią, mierzwiąc je jeszcze bardziej niż dotychczas.
- To mogę potwierdzić, chociaż może to zabrzmieć nieskromnie, że nie musieli dzwonić do wychowawcy w sprawie moich ocen – uśmiechnęła się delikatne po czym wstała ze swojego miejsca, aby dołożyć drewno do kominka.
Szatyn, jakby w momencie przypomniał sobie o czymś .
- Powiesz mi co zostało przypisane Tobie, gdy się urodziłaś ?
Odwracając się w stronę chłopaka usłyszała dzwonek do drzwi rozchodzący się przeraźliwym echem po mieszkaniu, i spojrzawszy na zegarek zaczęła zastanawiać się, któż może dobijać się do jej drzwi o tej godzinie. Ruszyła więc w kierunki drzwi wejściowych na moment jeszcze przystając .
- Anioł.
Po czym odwróciła się, aby otworzyć drzwi tajemniczemu przybyszowi.


* Do następnego.
See you soon, NEM.