Chłodny powiew porannego wiatru omiótł nogi rudowłosej dziewczyny, która stojąc na balkonie obserwowała uśpione w ciszy poranka włoskie miasto. Nawet w swoim rodzinnym Londynie tak robiło. Odkąd pamiętała fascynował ją moment, w którym to z tego cichego, spokojnego miasta, po ulicach którego nie toczą się tłumy osób; miejsce staje się pełne osób, którym gdzieś spieszno, samochodów, które torują ulice. Ta zmiana, jak dostrzegła, nie następuje natychmiastowo.
Wielu ludzi w obecnych czasach przestało zwracać uwagę na szczegóły, jakimi wypełnionymi po brzegi jest świat w którym żyjemy. Tylko Ci, którzy otwarty mają umysł potrafią dostrzec to, co dla innych pozostaje niewidoczne.
- „Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” – słowa dziewczyny wypowiedziane niemal szeptem, zostały porwane przez zefirek i poszybowały razem z nim dalej, w świat.
Dziewczyna wciągnęła do płuc sporą dawkę świeżego powietrza po czym obróciwszy się na pięcie, weszła przez drzwi do pokoju, gdzie dało się słyszeć tykanie zegara stojącego na szafce nocnej. Podświetlana tarcza powiadomiła dziewczynę o godzinie szóstej, minut dwadzieścia jeden. Zielonooka chwyciła leżącą na biurku czarną gumkę do włosów i stając przed lustrem w łazience, przyległym do jej pokoju, uczesała włosy starannie uplatając je w mocnego koka.
Wychodząc ze swojego pokoju, podebrała jeszcze odtwarzacz MP3 z szuflady biurka i zamknęła za sobą cicho drzwi. Delikatnie zbiegła po schodach, starając się nie obudzić śpiącego w pokoju na dole Kyle. Przypiąwszy do paska od spodni urządzenie i przekładając słuchawki pod koszulką w drodze do wyjścia wstąpiła do kuchni, gdzie z lodówki wyjęła schłodzoną wodę mineralną, smakową – jabłkową.
Upiła łyk i przeszła kilka kroków do przedpokoju, gdzie założyła swoje ulubione Nike do biegania a po starannym zawiązaniu sznurówek wyszła na zewnątrz i przeszedłszy przez taras, wyszła za furtkę. Po raz drugi tego dnia, nabrała powietrza do płuc i z playlisty wybrawszy pierwszą piosenkę jaka ukazana była u samej góry listy, odwróciła się przez prawe ramię i zaczęła biec.
Mijała kolejne domki, ulice, przecznice wsłuchując się w głos wokalisty, który jakby mówił jej prosto do uszu :
I'm tired of waiting for you,
I need to feel something new.
Kolejne minuty mijały, piosenki z playlisty przesuwały się co kilka chwil o jedną w dół, aż w końcu w pewnym momencie, gdy dziewczyna znalazła się w parku, pośród drzew odnalazła ławeczkę na której z cichym westchnieniem przysiadła. Rozejrzawszy się dookoła i nie ujrzawszy nikogo, uśmiechnęła się sama do siebie. Wyjęła obydwie słuchawki z uszy i zasłuchała się w szumie liści poruszanych przez powiew wiatru, który – im godzina stawała się późniejsza – ocieplał się. Niebo o tej porze miało barwę czystego błękitu, na powierzchni którego porozmieszczane były białe chmurki w abstrakcyjnych dla wielu kształtach. Dziewczyna odchyliła głowę do góry i rozpoznawszy żyrafę, gwiazdkę i uśmiechniętą minkę, została zmotywowana przez tą ostatnią postać chmury i wstała ze swojego miejsca z kącikami ust uniesionymi do góry.
Zegarek na jej lewym nadgarstku wskazywał godzinę szóstą pięćdziesiąt dziewięć, więc rudowłosa udała się w drogę powrotną.
Przystanęła dopiero przy moście, kilka przecznic od jej domku, ponieważ stojąca na brzegu rzeki postać, przykuła jej zainteresowanie.
Mężczyzna stał zwrócony do niej profilem, więc po kilku chwilach dziewczyna rozpoznała go. „To Dominico Donato” – zaświtało jej w głowie i zaciekawiona obserwowała go dalej, przysiadając na trawie zaledwie kilka metrów od niego. Dominico trzymał w jednej ręce papierową torbę, z której co chwila – drugą dłonią – wyjmował garść sucharów i rzucał je pływającym po powierzchni wody kaczkom. Po kilku minutach, wszechobecną ciszę przerwał głos mężczyzny, który o dziwo zwracał się właśnie do dziewczyny.
- Kaczki to wspaniałe stworzenia, nie uważasz? Takie ufne w stosunku do ludzi, którzy tyle razy urządzali na nie polowania.. A mimo tego, nadal podpływają tymi swoimi łapkami z nadzieją, że rzucimy im okruszki chleba czy czegokolwiek innego..
Dziewczyna z lekkim zdziwieniem zauważyła, że mężczyzna zwraca się do niej po angielsku a nie po włosku, jak to większość osób nowo-poznanych robi. Podźwignęła się ze swojej siedzącej pozycji, przy akompaniamencie chrupnięcia kości i podeszła do mężczyzny.
- Skąd wiedział pan, że zrozumiem pańskie słowa po angielsku? – spytała nieśmiało, w tym samym języku, w którym rozmowa została rozpoczęta.
- Och, nie wiedziałem! – uśmiechnięty odwrócił do niej głowę, a dziewczyna wręcz zatopiła się w kolorze jego tęczówek, które w blasku słońca przybierały odcienie od niebieskiego począwszy, skończywszy na szarym z domieszką złotego – W takich sytuacjach należy liczyć na łut szczęścia i mieć nadzieję, że to co robimy będzie mieć pozytywny skutek. W przeciwnym razie, no cóż, możemy zostać odebrani przez innych jako tych „ześwirowanych” – uniósł do góry jedną dłoń imitując nią znak cudzysłowiu przy ostatnim wypowiedzianym słowie.
- Ześwirowanych? – zaśmiała się rudowłosa, przez co uśmiech na twarzy mężczyzny stał się jeszcze bardziej wyraźniejszy.
- Tak, no wiesz.. Świrus, mówi sam do siebie. I jeśli ktoś by nie rozumiał tego co mówię, pewnie właśnie tak by pomyślał, nie sądzisz..
- Winter – podpowiedziała dziewczyna, gdy kolorowe oczy Dominica przyglądały jej się ze skupieniem.
- Oryginalnie, hm.. Nawet bardzo – zadumał się jej rozmówca, postukując dodatkowo palcem wskazującym o podbródek.
- Dziękuję bardzo, przekażę moim rodzicom – skłoniła lekko głowę, jak to miała w zwyczaju kiedy ktoś mówił jej coś podobnego do tego, co usłyszała przed chwilą – Pańskie imię również nie jest niczego sobie, Dominico.
Mężczyzna posłał jej zaskoczone spojrzenie, po czym przesunął o centymetr wyżej, znajdujący się na jego głowie kapelusz. Dopiero teraz dziewczyna spojrzała na to, w co był ubrany . Patrząc od góry, na głowie nosił czarny kapelusz, który po boku przypięte miał 3 agrafki różnej wielkości, koloru srebrnego czym wyraźnie odznaczał się na ciemnym materiale. Kołnierzyk jasnej, błękitnej koszuli wystawał z ponad krawędzi czarnego swetra jaki miał na sobie. Podwinięte rękawy odsłaniały srebrny zegarek na lewym nadgarstku, spod którego wyłaniał się fragment czarnego napisu. Na nogach jasne, luźniejsze spodnie. Zamiast butów, jakie zazwyczaj noszą osoby w wieku Dominica Donato, on łamał wszystkie obowiązujące zasady. Wysokie czarne trampki, miały przewleczone szare sznurówki z jasnymi agletami.
- A skąd taka młoda dama jak Ty, jest w posiadaniu informacji na mój temat? – spytał, starając się przybrać stanowczy głos, jednakże słychać było radość w jego słowach.
Dziewczyna zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią, aby odpowiedzieć w taki sposób, żeby nie wystraszyć mężczyzny. Odetchnęła więc głęboko, wciągając powietrze przesycone odrobiną wilgoci znad rzeki i zaczęła mówić.
- Nazywam się Winter Verso, przyjechałam z Londynu na staż dziennikarski w firmie Simona Zirelliego. Jako pierwsze, „poważniejsze” zadanie Zirelli obrał sobie artykuł pisany w zespołach dwuosobowych. Mamy tydzień na napisanie go, a ten artykuł który zostanie napisany najlepiej, ukarze się w nadchodzącym wydaniu pisma . Temat jaki wybrałam sobie z moim partnerem do tego zadania, to sztuka. I to pan nas do tego zainspirował, swoją wczorajszą pracą przy fontannie.
Przez kilka chwil, żadne z nich się nie odezwało. Mężczyzna spoglądał to na dziewczynę, to na kaczki pływające po wodzie , podpływając od czasu do czasu z nadzieją na okruch chleba z papierowej torby trzymanej w ręku.
- Kochana! – powiedział w końcu Dominico, wprawiając dziewczynę w niemałe zaskoczenie – To, że maluję, jak już zdążyłaś zauważyć, to nic wielkiego. Ciekawe co powiesz o reszcie..
Ostatnie zdanie wypowiedział w sposób owiany wręcz tajemnicą, którą aż chce się poznać. Dziewczyna nie mogła nie odwzajemnić uśmiechu, który w dalszym ciągu utrzymywał się na twarzy jej rozmówcy.
- Co powie pan na kawę, herbatę? I do tego ciastka cynamonowe? – spytała po chwili, spoglądając na zegarek wskazujący za piętnaście ósmą.
- Ciastka cynamonowe, na pierwsze śniadanie to raczej nieodpowiednie dla osób w moim wieku, nieprawdaż?
- Niech pan nie przesa..
- Dwie sprawy, kochaniutka. Mówimy sobie na Ty, Winter. Druga.. Jak daleko do kawiarni ? Zjadłbym ciacha! – pogładził się dłonią po brzuchu na urzeczywistnienie swoich słów.
- Zapraszam do siebie – odpowiedziała rudowłosa i krocząc obok Donato, przemierzała kolejne uliczki aż do momentu gdy jej oczom ukazał się jej domek.
W jej głowie zaś zaczęło się tykanie zegara odliczającego sekundy, minuty, godziny.. Do 12 w południe.
* Hejoo!
Dziękuję wszystkim tym, którzy nadal ze mną są (o ile jeszcze ze mną jesteście) ^^
See you soon,
NEM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz