czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 15.

(...) Nazywa się Dominico Donato. Tyle się dowiedziałem od dziewczyną za ladą - odparł Kyle, gdy dziewczyna spytała czy coś wie - Resztę pozostawiam wam do wybadania - uśmiechnął się i napił swojej kawy z filiżanki.
- Dzięki Kyle - rudowłosa uniosła wysoko kąciku ust, odsłaniając rządek białych zębów.
- Nie ma sprawy, mała - mrugnął do niej jednym okiem wdychając aromat kawy  - Więc ile czasu macie na napisanie tego artykułu, bo o to chyba jeszcze nie pytałem?
- Tydzień, począwszy od dnia dzisiejszego – odpowiedział Luke na pytanie chłopaka – Co to dla nas, wyrobimy się nawet wcześniej – uśmiechnął się, na policzkach pojawiły się dwa wyraziste dołeczki a w oczach charakterystyczny błysk radości, jaki obserwuje się u dzieci, gdy dostaną jakąś niespodziankę od rodziców.
- Miejmy nadzieję, że Dominico będzie skłonny udzielić nam wywiadu, mój drogi kolego – rudowłosa pomachała delikatnie w jego kierunku łyżeczką, na której wciąż widać było ślady polewy czekoladowej.
- Spokojnie, mój urok osobisty powinien zadziałać bez większych trudności – strząsnął niewidoczny pyłek ze swojego ramienia, nadając tym słowom charakterystyczny wydźwięk.
- Zaczynam się poważnie martwić o moją pozycję w oczach Zirelliego.. – powiedziała Winter, z udawanym przerażeniem wymalowanym na twarzy, a dla lepszego efektu przysłowiowo „łapiąc się za głowę” .
- Dzięki wielkie koleżanko! – obruszył się chłopak, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Pamiętaj, że małe, rude zawsze jest wredne. A ona – tu wskazał dłonią na dziewczynę – to idealny przykład potwierdzający tę tezę.
- Pamiętaj, że małe i rude, może Cię nie wpuścić do domu – odwdzięczyła się, z cwaniackim uśmiechem na twarzy, zielonooka.
Chłopak już miał coś powiedzieć, jednak tylko otworzył usta i po chwili je zamknąwszy, zaczął nad czymś intensywnie dumać. Dziewczyna patrzyła na niego rozbawiona swoją wygraną, jednak spojrzawszy ponad ramieniem Kyle’a na obsługujących klientów Aurorę jej uśmiech powoli tracił swój blask. Wprawiając chłopaków w małe zaskoczenie, dziewczyna przeprosiła ich i wstała ze swojego miejsca poruszając się w kierunku właścicielki Oronero. Ta spojrzała na nią i od razu na jej delikatnej twarzy zagościł uśmiech. Babcia rudowłosej zwykła mówić o takich ludziach, że „są oni jak promień słońca, który nawet w pochmurne dni, potrafi przedrzeć się przez chmury, aby pokazać ludziom, że zawsze pojawia się światło nawet gdy my sami tracimy już na to nadzieję”.- Przepraszam, gdzie znajdę toalety ?
- Korytarzem prosto i pierwsze drzwi po lewej stronie – bransoletki zawieszone na prawej ręce Aurory, zadźwięczały, gdy ta podniosła w górę rękę aby pokazać drogę.
- Dziękuję – chwilowy uśmiech na twarzy zniknął, gdy tylko rudowłosa odwróciła się plecami i zaczęła podążać we wskazane miejsce.
Grobowa wręcz cisza panowała w toalecie, kiedy dziewczyna otworzyła drzwi i weszła do środka. Wnętrze nie było obskurne jak wszystkie inne ukazywane na przykład w amerykańskich filmach, a przeciwnie – można było dostrzec, że zamysłem był właśnie taki efekt.
Przy jednej ze ścian pomalowanych farbą w kolorze dojrzałych pistacji ciągnął się rząd umywalek w jasnym odcieniu beżu, a tuż nad nimi wisiało jedno długie lustro . Oparłszy dłonie o krawędź jednej z nich, zielonooka mocno zacisnęła na niej palce i przymknęła oczy, wciągając głęboko do płuc powietrze. Odrzuciła  do tyłu włosy i złożywszy dłonie w tak zwaną „łódeczkę” opłukała twarz.
Zawsze tak robiła ilekroć ktoś – lub też coś – zaprzątało jej myśli i nie mogło ich opuścić. W tym przypadku to „coś” miało na imię Enzo i wpatrywał się w nią, szeroko otwartymi oczami na tyle, na ile było to możliwe w jego postaci.
- Czy duchy już nawet wchodzą do toalety za Widzącymi ? – spytała lekko kpiącym tonem Winter, spoglądając na swojego „gościa” w lustrze.
- Nie – chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu, opierając się barkiem o ścianę naprzeciw dziewczyny – Ale sytuacja tego wymaga, moja droga .
- Dwie sprawy. Pierwsza : Nie jestem Twoja. Druga: O co chodzi tym razem? – spytała dziewczyna z cichym westchnieniem, akcentując ostatnie dwa słowa swojego pytania. Zakręciła kran i odwróciła się twarzą do bruneta.
- Tym razem – Enzo także zaakcentował początkowo te dwa słówka – chodzi o drobnostkę, spokojnie. Wystarczy, że jutro w południe napiszesz do mojego brata z propozycją o spotkanie czy coś.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się tylko z niedowierzaniem w chłopaka , nie wiedząc co odpowiedzieć. W końcu jednak się otrząsnęła .
- I to dla Ciebie jest drobnostka ? No i tak właściwie, dlaczego akurat w południe ?
- Jeśli Ci się to uda, dowiesz się jutro . Powodzenia i miłego dnia – mrugnął do niej powieką, po czym zniknął z pomieszczenia. Nie było jednak żadnych efektownych wybuchów, mgły czy wskakiwania do kapelusza. Po prostu zniknął.
- Gdyby już nie żył, własnoręcznie bym go udusiła za to zagadkowe mówienie za każdym razem – mruknęła do siebie wychodząc z toalety – Och, przepraszam ! – powiedziała, gdy otwierając drzwi prawie wpadła na kobietę w tym samym momencie wchodzącą do środka.
Kobieta była średniego wzrostu, ubrana w dopasowane czarne spodnie, marynarkę w tym samym kolorze i białą koszulą pod spodem. Na nosie osadzone miała okulary, które sprawiły, że wydawała się starsza niż była.
- Nic nie szkodzi! – roześmiała się, a w jej głosie słychać było prawie namacalną radość – Każdemu może się zdarzyć, jeśli jest się zamyślonym nad czymś.
- Racja. Z tym muszę się zgodzić – odwzajemniła uśmiech po czym ruszyła z powrotem na salę, gdzie czekali na nią Kyle i Luke – I jak, skończyliście już obgadywanie mnie i jedzenie ciasta?
- Z ciastem skończyliśmy, jednak nad tym obgadywaniem musielibyśmy się zastanowić – powiedział Kyle kiwając porozumiewawczo do Luke’a.
- Grabisz sobie! Pożałujesz tego, Kyle! – chciała dać mu kuksańca ale chłopak był szybszy i złapawszy ją za nadgarstki, okręcił i posadził na kolanach – Kyle jeden, Winter zero, skarbie .
- Nawet nie pomożesz? – rudowłosa rzuciła do Luke’a z wyrzutem, piorunując go wzrokiem.
- Mam zajęte ręce! – powiedział tylko, chwytając w dłonie filiżankę.
- Będziesz chciał zdjęcia do artykułu! Pogadamy wtedy! – pogroziła mu i zaczęła się śmiać. Mrocznie śmiać, jeśli to dobre określenie.
Wraz z nią, zaczął śmiać się i Kyle i Luke, przez co inny klienci obecni w kawiarence zaczęli rzucać im to zdziwione, to lekko zdegustowane spojrzenia. Wzrok jaki rzuciła im starsza pani ze stolika obok wręcz dobitnie mówił, że młodzi ludzie w jej czasach tak się nie zachowywali.
Jednak rudowłosa miała jedno motto, które towarzyszyło jej odkąd sięgała pamięcią.
  Z uśmiechem na twarzy, przez całe życie. Codziennie.
~  *  ~

Stary zegar tykał nieustannie, przypominając każdym swoim „tik tak” , „tik tak”, że kolejne minuty mijają a przyjaciela rudowłosej jak nie było, tak nie ma nadal .
Dziewczyna siedziała na kanapie z podkulonymi nogami zerkając to na poruszające się wskazówki po tarczy zegara, to na korytarz prowadzący do drzwi wejściowych.
- I wysłać takiego do sklepu, który znajduje się tuż za rogiem.. – mruknęła pod nosem zielonooka, po czym wstała z taką energią, że aż chrupnęła jej kość – Oj, to nie było miłe – zaśmiała się do siebie i ruszyła do kuchni uprzednio wziąwszy z półki w salonie jedną z płyt jej ulubionych zespołów.
Włożyła krążek do odtwarzacza i wybrała Gotta Be Tonightnucąc w rytm melodii. Utwór powoli dobiegał końca, kiedy dziewczyna dostrzegła w otwartym na oścież oknie, siedzącą na parapecie białą sowę z nakrapianymi skrzydłami w czarne plamki.
Zwierzę przekrzywiło łebek w jedną stronę, nie spuszczając wzroku swoich żółtych ślepi z dziewczyny. Mierzyły się tak przez chwilę spojrzeniami, a kiedy piosenka dobiegła końca i zaczął się Between The Raindropssowa poderwała swoje małe ciałko w górę i opuściła parapet, odlatując w tylko sobie znanym kierunku. Kilka sekund po tym otworzyły się drzwi wejściowe zwiastując powrót chłopaka.
- Za rogiem, mówiłaś.. To miało być za rogiem? – rzucił chłopak z wyrzutem, kiedy ściągał plecak z ramion – Za rogiem, to pojęcie względne, mała.
- No a może nie jest za rogiem ? – zdziwiła się dziewczyna, obserwując twarz chłopaka, na której pojawiły się dwie różowe plamki na policzkach, jak zawsze kiedy było zbyt ciepło na dworze. Ta rzecz chyba nigdy się w nim nie zmieni – pomyślała i uśmiechnęła się.
Chłopak potrząsnął głową, odrzucając na bok grzywkę.
- Bardzo odległym rogiem, szczegółowo mówiąc – uniósł do góry kąciki ust – Czyli co pieczemy? – spytał, spoglądając na zakupy, które były wypakowywane w tym momencie przez dziewczynę.
- Pieczemy ?  Zanim te ciasteczka bym wstawiła do piekarnika, połowy z nim by nie było, a może się mylę twierdząc tak ? – obejrzała się przez ramię, nalewając odpowiednią ilość mleka do szklanego naczynia, z wypisaną miarką z boku.
- Nie wypominaj! – oburzył się Kyle, krzyżując ręce na klatce piersiowej, dodatkowo wyciągając język w kierunku dziewczyny, jak zawsze robił, gdy ta wypominała mu coś.
- Małe i rude, zawsze wredne. Nie zapominaj – uśmiechnęła się promiennie chowając mleko do lodówki , spoglądając jednocześnie kątem oka na zegarek – Mamy spokojnie trzy godziny, zanim Bianca przyjdzie – powiedziała nie tyle do chłopaka, co do siebie samej.
- Znowu zaczynasz mówić do siebie ?
- Nie wypominaj! – przedrzeźniała Kyle’a, mówiąc w ten sam sposób, w jaki mówił on zaledwie kilka chwil wcześniej .
- Uczę się od mistrzyni, rudzielcu – pociągnął ją za jeden z kosmyków włosów i przytulił do siebie - Mówiłem Ci już, że brakowało mi tego ? – spytał, opierając się podbródkiem o głowę dziewczyny.
- Mówiłeś, mówiłeś – potwierdziła tylko, z uśmiechem stwierdzając, że na obecną chwilę jest o wiele lepiej niż sama sobie to wyobrażała – Koniec czułości! Bierzemy się do pracy – odsunęła się od niego, który zrobił smutną minę i podeszła do stołu, na którym leżała karteczka ze szczegółowym przepisem na przygotowanie ciastek.
- Jak mus, to mus, rudzielcu – posłusznie zaczął wykonywać polecenia dziewczyny z uśmiechem w dalszym ciągu nie schodzącym z twarzy.
Z odtwarzacza nieopodal ich, płynęły dźwięki Hanging By A Moment, idealnie wtapiając się tym samym  w panujący nastrój.

- Winter.. Spokojnie – spróbował jeszcze raz chłopak, kiedy dziewczyna po raz któryś z kolei wstała z kanapy i zaczęła przed nią krążyć w kółko.
- Ona nigdy się nie spóźnia. Nie toleruje spóźnialstwa, Kyle .
- Może zagadała się ze swoją koleżanką i wspólnie narzekają, jak to koszmarnie zachowuje się młodzież w dzisiejszych czasach? – zaproponował po krótkiej chwili namysłu.
- To nie jest śmieszne. Mam złe przeczucie.. – zaczęła znowu, wyłamując przy tym paliczki tak, że odgłos jak echo rozniósł się po pomieszczeniu i zniknął po chwili w odgłosach tykania zegara.
- Rudzielcu.. Dobra, gdzie ona mieszka? – spytał, gdy dziewczyna spojrzała na niego, a w jej oczach ewidentnie odczytał zmartwienie o Biancę.
Już po chwili szli szybkim krokiem do domku, który zamieszkiwała kobieta. Z daleka widać było, że w jednym z pomieszczeń – salonie, jak dziewczyna się domyśliła – paliło się światło, przesączając przez zawieszone białe zasłony.
Rudowłosa energicznie zastukała kilkakrotnie w mahoniowe drzwi, a gdy nikt nie odpowiedział nacisnęła delikatnie na metalową klamkę. Drzwi otworzyły się bez większego problemu, co stanowiło nieme zaproszenie.
- Bianco ? – powiedziała głośno Winter w przestrzeń, licząc na jakąkolwiek odpowiedź ze strony kobiety – To ja, Winter – mówiła dalej, jednak odpowiedziała jej panująca w całym domu cisza jak makiem zasiał.
- Winter – powiedział cicho chłopak stojący obok niej, gestem dłoni wskazując na leżące na kuchennej podłodze klucze. Ruszył w tamtym kierunku razem z zielonooką.
- Kyle… - odezwała się słabym głosem, klękając jednocześnie przy leżącej na panelach kobiecie – Dzwoń na pogotowie. Migiem.
Im dłużej patrzyła na twarz kobiety na jej kolanach, im dłużej trzymała ją za rękę słysząc w oddali uporczywe tykanie zegara, tym bardziej szkliły jej się oczy a oddech urywał się niespokojnie.
Po kilkunastu kolejnych „tik tak”, „tik tak”, za oknami zamigotały światła pogotowia, a przez drzwi wejściowe weszło kilku sanitariuszy. Dopiero wtedy w domu przestało być cicho.


* See you soon,
NEM.

czwartek, 19 listopada 2015

Rozdział 14.

Słońce było już widoczne na nieboskłonie, kiedy budzik stojący na nocnej szafce wskazał godzinę szóstą a pokój wypełniły dźwięku piosenki Green Day – American Idiot. Karmelowa pościel poruszyła się na łóżku, a chwilę potem spod niej wyłoniła się ręka sięgająca prosto do uporczywie dającego o sobie znać urządzenia.
Po osiągnięciu celu i umilknięciu melodii, dało się usłyszeć charakterystyczne „pik” sygnalizujące wyłączenie budzika.
Rudowłosa wyciągnęła wysoko w górę obie ręce, przeciągając się niczym kot po popołudniowej drzemce. Przetarła delikatnie zaspane oczy po czym delikatnie spuściwszy obie nogi znad krawędzi łóżka, włożyła stopy w puchate, niebieskie kapcie stojące na podłodze.
Było to jedno z jej nietypowych zachowań, które wręcz do niej przylgnęło po przylocie do Florencji.
W swoim domu, w rodzinnym Londynie, nie miała zwyczaju spacerować po domu mając założone na stopy kapcie. Nigdy ich nie zakładała, czym wprowadzała swoją mamę w stan irytacji, zaś tatę to śmieszyło z racji tego, iż on sam robił dokładnie tak samo. Jednak tutaj, gdy pewnego dnia odwiedziła ją jej sąsiadka - Bianca la Duka - zgromiła wzrokiem stopy dziewczyny i wygłosiła długą, naprawdę długą mowę na temat zagrożeń, jakie wiążą się z jej działaniem. Tego samego dnia po południu Winter zmotywowana wręcz przez Biancę, zakupiła omawiany przedmiot.
Otworzywszy drzwi, prosto w jej twarz powiało ciepłe powietrze, a dookoła unosił się zapach świeżych konwalii z nutą cytrynową.
Znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia okno, miało otwarte lewe skrzydło.
Dziewczyna nie mogła oprzeć się pokusie i po podejściu do niego wyjrzała przez nie, wciągając do płuc sporą dawkę świeżego powietrza.
Gdzieś obok zaćwierkał ptak, zaraz po nim kolejny. Przed nosem dziewczyny przeleciał kolorowy motyl, energicznie machając swoimi małymi skrzydełkami to w górę to w dół.
- To nie może być zły dzień, nie może i nie dopuszczę do tego – powiedziała dziewczyna patrząc na to, czując w sercu spokój.
Zostawiła otwarte okno i czując na skórze promienie słońca, zaczęła poranną toaletę, czy też – jak to ona nazywała – proces „od abstrakcji do rzeczywistości”. Skończywszy robić wszystko to, co powtarzała każdego ranka wróciła do pokoju i z szafy wyciągnęła idealnie złożony w kostkę stosik ubrań przygotowanych wczorajszego wieczoru. Niejednokrotnie słyszała od innych, że to dziwny zwyczaj, że dzień przed przygotowuje sobie ubrania na następny dzień. No ale cóż, każdy ma inne nawyki, przyzwyczajenia. A w każdym z nas, tkwi odrobina inności, dziwności, czyż nie tak ? Gdyby każdy był taki jak reszta, byłoby to po prostu nudne, a nuda jest przereklamowana.
Dopiąwszy ostatni guzik w czarnej koszuli, zawiesiła na szyi srebrny wisiorek z przywieszką koniczyny jaki dostała w komplecie z bransoletką, na której również zawieszona była koniczyna; od swojej rodzicielki w dniu siedemnastych urodzin.
Do tej pory słowa Kate dźwięczały jej w pamięci, od czasu do czasu przypominając o sobie właśnie wtedy, kiedy Winter tego potrzebowała, chociaż sama mogła nie zdawać sobie z tego sprawy.

„Pamiętaj, że ta przywieszka to tylko rzecz. Prawdziwe szczęście jest w Tobie, w Twoim sercu. Nigdy nie trać wiary w to, że potrafisz coś osiągnąć, a wtedy – odnajdziesz własne szczęście”

Przerzuciwszy włosy na plecy, spojrzała ostatni raz na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnąwszy się otworzyła drzwi gotowa zejść na dół. Gdy tylko przeszła przez próg, jej drogi oddechowe wypełnił smakowity zapach kawy i tostów. Dał się słyszeć dźwięk krzątania po kuchni i delikatne postukiwania to talerzy, czy też sztućców.
Oparła się o  ścianę i zainteresowaniem przyglądała się krzątającemu po kuchni chłopakowi. Rękawy niebiesko-czarnej koszuli w kratę miał podwinięte aż do łokcia. Z radia stojącego na szafce po jego lewej stronie, płynęły dźwięki muzyki do której chłopak pogwizdywał prawie przez cały czas.
Na twarz rudowłosej wstąpił delikatny uśmiech, wyciągający jej kąciku ust ku górze.  „To nie może być zły dzień” pomyślała raz jeszcze dziewczyna i podeszłszy  do bruneta od tyłu zrobiła to, co robiła zawsze. Zaczęła go łaskotać wiedząc o tym, że chłopak jest na łaskotki bardzo wyczulony a ona sama ich nie miała. W tej kwestii wygrana zawsze leżała po jej stronie, co nie zawsze odpowiadało Kyle’owi.
- Mała, ruda, wredna.. – zaczął mówić, łapiąc ją za ręce tak, aby przestała go łaskotać. Spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko – Uważaj, bo całe śniadanie zjem sam! – pogroził jej.
Dziewczyna fuknęła w odpowiedzi i obróciła twarz w prawą stronę tak, że chłopak widział tylko jej profil. Kyle zaś na to nie zrobił nic innego, jak tylko przytulił dziewczynę do swojej piersi. I ona sama długo nie mogła być obojętna i oplotła chłopaka ramionami w pasie, wtulając się tak jakby odnalazła dawno utraconą część siebie.
- Brakowało mi tego, Winter. Nie wiem, jak mogłem być tak głupi..
- Kyle, przestań już z tym – przerwała mu dziewczyna podnosząc do góry głowę i spoglądając na niego.
- Nie, mała. Naprawdę. Dopiero jak wyjechałaś uświadomiłem sobie jak bezmyślnie postąpiłem pozostawiając Cię z Twoim darem samą.. Byłem i jestem Twoim przyjacielem a przyjaciele tak nie postępują.
- Jest dobrze, naprawdę jest dobrze. Więc nie zadręczaj się już więcej tym co było, Kyle – uśmiechnęła się do niego tak promieniście, że on sam nie mógł tego nie odwzajemnić – A teraz chodź jeść, muszę za niedługo być u Zirelliego – skierowała się w stronę stołu, ciągnąc chłopaka za sobą trzymając go za rękę.


- Podzieleni zostaniecie przeze mnie na dwa.. Nie, nie. Na trzy dwuosobowe zespoły. Wspólnie wybierzecie temat, oprawę i całą resztę i napiszecie artykuł dla mnie. No, nie tyle dla mnie co do gazety. Tak więc.. Najlepszy artykuł zostanie umieszczony w najnowszym nakładzie – skończył swój monolog Simon z szerokim uśmiechem.
- To ja chcę być w duecie z Rose! – powiedziała prawie natychmiast Kate, podnosząc do góry rękę z wyciągniętymi dwoma palcami. Zupełnie jak w szkole, kiedy pytało się o coś nauczyciela.
- Katie, trzeba było mnie uważniej słuchać. „Podzieleni zostaniecie przeze mnie..”, powiedziałem. Tak więc to ja was podzielę aniżeli wy sami się dobierzecie .
- Tak nie można! – oburzona Kate skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, tak jak robi małe dziecko kiedy zabierze mu się lizaka.
- Ach tak ? – z cwaniackim uśmiechem i uniesionymi wyżej brwiami zapytał Simon Kate – No to spójrz teraz, Katie . Winter będziesz w duecie razem z Lukiem. Rose będzie z Diego, a Ty Kate razem z Charles’em .
- Kate – powiedziała dziewczyna stanowczym tonem głosu. Już w pierwszym tygodniu stażu, kiedy to zespół się poznał, dowiedzieli się, że dziewczyna nie lubi kiedy zdrabnia się to imię. Jednakże Zirelli nie zważał na protesty i uwagi dziewczyny, i w dalszym ciągu tak się do niej zwracał .
Zignorowawszy i tym razem poprawkę dziewczyny, Zirelli mówił dalej .
- Wybieracie temat, jeśli chcecie, możecie dołączyć zdjęcia, jeśli nie – to nie, proste. No i cóż więcej mówić, daję wam .. Tydzień. Równo za 7 dni, chcę widzieć 3 artykuły na swoim biurku – coś w jego głosie świadczyło o tym, iż to będzie TYLKO i wyłącznie 7 dni, nic więcej – Dziękuję, na dziś to wszystko – pożegnał ich ciepłym uśmiechem.
Gdy Winter pakowała właśnie pokaźny notes wraz z długopisem do plecaka, podszedł do niej Luke.
Jego blond kręcone włosy na głowie, mogłyby być uznane za „anielskie” . Poprawił okulary znajdujące się na jego nosie i spojrzał na dziewczynę.
- Pomyślałem sobie, że moglibyśmy przedyskutować temat naszego artykułu przy kawie i ciastku, co Ty na to ?
- Chcesz, żebym przytyła? – zaśmiała się dziewczyna, sprawiając, że chłopak poczuł się bardziej swobodnie – Nie ma sprawy, jeśli nie będzie Ci przeszkadzać obecność mojego przyjaciela. Wiesz, przyjechał w odwiedziny a chciałabym pokazać mu troszkę miasta i tego wszystkiego – zatoczyła w powietrzu okrąg ręką unaoczniając jakby „to wszystko”.
- Jak dla mnie to brzmi całkiem nieźle, może i ja sam go polubię? – zaczął zastanawiać się na głos blondyn, podczas kiedy dziewczyna wystukiwała na klawiaturze telefonu sms do Kyle’a jak powinien dotrzeć do Oronero.
„Trzymaj kciuki, za moją zdolność orientacji w terenie!” odpisał Kyle, na co dziewczyna uśmiechnęła się do urządzenia i schowała je do kieszeni spodni .
- Idziemy? – spytała Luke’a zakładając plecak na ramię.
- Pewnie! – odpowiedział entuzjastycznie szarooki otwierając przed dziewczyną drzwi i wychodząc na zewnątrz.

- Hm.. To może sport ?  - dumał Luke nadziewając kawałek czekoladowego ciastka stojącego na spodeczku przed nim,  na widelec.
- A może coś mnie, nie wiem.. Codziennego ? No bo spójrz, wszędzie piszą o sporcie. A to olimpiady, a to mistrzostwa i coś tam jeszcze. Może skupmy się na tym, co jest ważne i niecodzienne, ale ludzie nie zauważają tego – zaproponowała rudowłosa sięgając po swoją filiżankę z Latte Macchiato.
Gdy ta dwójka dyskutowała na temat swojego artykułu, siedzący razem z nimi przy stoliku Kyle, obserwował to, co działo się na placu. Jakaś dziewczynka ze swoim małym bratem bawili się przy fontannie, chlapiąc raz po raz wodą. Gdzieś na ławeczce, dwie starsze panie rozmawiały energiczne kiwając głową, to jedna, to druga. Naprzeciw fontanny, przy sztaludze na małym, drewnianym krzesełku siedział mężczyzna zwrócony do Kyle’a plecami w taki sposób, że chłopak widział tylko poruszającą się jego prawą rękę. Mężczyzna rysował to, co miał przed swoimi oczami : fontannę, a przed nią dwójkę małych dzieci bawiącą się i uśmiechającą szeroko i promieniście. Obserwował go przez kilka kolejnych minut, a gdy malarz sięgnął po coś do torby stojącej obok niego, zaniemówił z wrażenia, gdy zobaczył jego dzieło. Było to idealne odzwierciedlenie tego, co on sam widział na własne oczy.
- Przepraszam, zaraz wracam – powiedział Kyle do Winter i Luke’a , po czym wstał i podszedł do kontuaru lady – Cześć, mam nietypowe pytanko. Mogłabyś mi powiedzieć, kim jest ten mężczyzna, który maluje naprzeciw fontanny  ?
Zaskoczona dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć w pierwszej chwili.
- Dominico Donato – uśmiechnęła się i wróciła do swoich obowiązków.
- Dziękuję – podziękował chłopak i przyklejonym uśmiechem na twarzy, wrócił do stolika.
- No chyba sobie kpisz! Nie mam zamiaru pisać o polityce! – prychnęła Winter, niczym kotka – Nie ma takiej opcji. Już wolałabym pisać o.. Nie wiem o czym, ale o czymś na pewno .
Kyle na słowa rudowłosej uśmiechnął się jeszcze szerzej niż dotychczas i odchrząknąwszy zwrócił na siebie uwagę innych.
- Mam dla was propozycję. Napiszcie o sztuce.
- O sztuce? – mina dziewczyny mówiła, że nie zrozumiała początkowo, co takiego chłopak ma na myśli – Co konkretnie chcesz przez to powiedzieć ?
- Spójrzcie tylko – powiedział, ruchem głowy wskazując na mężczyznę przed fontanną.
- No i co w związku z..
- Ciii. Patrz – uciszył ją i także spojrzał na Dominica.
Mężczyzna kończył właśnie ostatnie kreski na swoim obrazie, po czym wziąwszy do ręki czarny flamaster, podpisał się w prawym dolnym rogu zamaszystym gestem. Spojrzał na sztalugę i pokiwał twierdząco głową, zupełnie jakby gratulował samemu sobie.
- To jest niesamowite..
Tylko tyle zdołali powiedzieć zarówno Winter jak i Luke, gdy im oczom ukazał się obraz w pełnej krasie. Już wiedzieli, że to idealny temat na artykuł dla Zirelliego . 


* See you soon,
NEM. 

czwartek, 12 listopada 2015

Rozdział 12. część 2.

Głuchy odgłos kroków, rozbrzmiewał po korytarzu, roznosząc się echem przy każdym kolejnym stąpnięciu. Ktoś - a sądząc po mocnych, stanowczych stąpnięciach mógł być to mężczyzna - szedł przyspieszonym krokiem, jakby spiesząc się w miejsce znane tylko sobie.
Lampy halogenowe, przyczepione kilkoma śrubami do sufitu korytarza, były a to całkowicie zgaszone zabierając energię świetlną z korytarza niczym czarna dziura w przestrzeni kosmicznej. Inne zaś co jakiś czas włączały się lub też wyłączały na zmianę, nadając poczucie niczym z filmów grozy . Ściany pokryte pokryte białą farbą w pewnych miejscach miały ubytki, tworząc różniej wielkości i w różnych odstępach dziury . Cała przestrzeń korytarza, z kilkorgiem drzwi o po stronie lewej i po stronie prawej skąpana była w mroku, jednak nie stanowiło to problemu.
Postać w dalszym ciągu przemierzała korytarz aż w końcu dotarła do ostatnich drzwi znajdujących się po lewej stronie.
Napierała delikatnie na klamkę, aż do momentu, gdy ta ustąpiła i drzwi się otworzyły.
W jasnym świetle wydobywającym się z pomieszczenia, postać stojąca w przejściu została oświetlona i bez problemu można było ją rozpoznać .
Wysoki mężczyzna, z burzą ciemnych loków na głowie z wyrazistymi rysami twarzy. Jego ciemny t-shirt w kolorze wieczornego nieba, opięty był na wyraźnie umięśnionych pod materiałem mięśni. Mógł mieć dwadzieścia pięć, w porywach (ostatecznych) do trzydziestu lat. Był wysoki i można było przypuszczać, że także wysportowany.
Zmarszczył delikatnie brwi, kiedy przechodząc przez próg drzwi jego twarz owionął dym papierosowy, próbujący uwolnić się z tego pokoju.
Ciemna boazeria, którą wyłożone były ściany pomieszczenia, migotała w kolorach szarości, czerni a także złotego blasku, pochodzącego od lamp znajdujących się na ścianach i stojących na podłodze.
Na prawo od wejścia stal był mały barek otoczony grafitowym blatem lady z wysokimi krzesłami stojącymi dookoła; którego półki uginały się pod ciężarem wszystkich tych butelek, puszek i całej reszty.
Idąc dalej, w głąb pomieszczenia zauważało się duży, okrągły, hebanowy stół wokół którego miejsca zajmowała spora grupka ludzi, w której większą część stanowiła płeć męska. Za stołem na końcu, ustawione były dwie kanapy naprzeciw siebie ze stolikiem do kawy pomiędzy nimi, na którym leżał stos papierów i aktówek.
Potężny mężczyzna ubrany w grafitowy garnitur, z rozpiętą białą koszulą pod spodem i poluźnionym krawatem, był tak zaoferowany rozmową z mężczyzną siedzącym po jego prawej stronie, że nie zauważył nowo przybyłego gościa.
Przybyły przeszedł przez pokój, podszedł do stolika i aby zwrócić na siebie uwagę chrząknął - dopiero wtedy osiłek podniósł na niego wzrok, gasząc tym samym papierosa wolną ręką.
-Knight.. Załatwione? - rzucił tylko, próbując wychwycić cokolwiek z twarzy rozmówcy
W.
- Można prosić szefa na osobności ? - spytał tylko ten, rzucając przelotne spojrzenie na kanapy z tyłu.
"Szef" podniósł się ze swojego miejsca i przysadzistym głosem przeprosił swych towarzyszy przy stoliku, po czym ruszył w kierunku kanap.
- Natasha.. Wyniknął pewien problem z dostawcą - od razu zaczął mówić mężczyzna nazwiskiem Knight - Christopher musiał wziąć w tym udział no i skończyło się nie inaczej jak śmiercią tamtego.
- I jaki jest w tym mój udział ? - osoba, zwana Szefem rytmicznym ruchem postukiwała palcem wskazującym swoje kolano - Bo nadal nie wiem do czego zmierzasz..
- Snakes ponoć sypnął, że to Ty byłeś głównym organem w całej tej hm.. Akcji, jaka miejsce miała zeszłej nocy.
W momencie gdy drzwi skrzypnęły i wszystkie głowy jak na jeden sygnał odwróciły się w tamtą stronę, wszystko.. Zastygło w miejscu bez jakiegokolwiek najmniejszego ruchu.

- Kyle! - oburzona rudowłosa dziewczyna uderzyła poduszką chłopaka siedzącego obok niej na kanapie w salonie u niego w domu.
- No co ja takiego znowu robię, co? - spytał zaczepnie chłopak, zatrzymując w powietrzu lecącą na niego poduszkę, przytrzymując ją przed sobą. Poruszał przy tym w zabawny sposób brwiami, co tylko jeszcze bardziej zirytowało dziewczynę, jednak mimo tego zaczęła się śmiać.
- Zatrzymałeś mi film! - utkwiwszy zabójcze wręcz spojrzenie w chłopaku, jedną wolną ręką dziewczyna wskazała wyciągniętym palcem na ekran telewizora, gdzie ukazana była scena zatrzymana pauzą.
- No i co w związku z tym, rudzielcu ? - żartobliwie pociągnął ją za jeden z kosmyków okalających jej twarz. Dziewczyna w odpowiedzi prychnęła tylko niczym kotka i skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. Patrzyła na twarz chłopaka, jednak nie mówiąc ani słowa.
Jego ciemne oczy, których kolor prawie wpadał w czerń, odważnie odwzajemniały spojrzenie zielonych oczu dziewczyny. W jego włosach w kolorze jasnego brązu, refleksy świetlne tańczyły wesoło z jednego kosmyka na kolejny.
Siedząc po turecku na kanapie, zwrócony twarzą w stronę dziewczyny, trzymał poduszkę na nogach i oparłszy o nią ręce, podpierał swą głowę dłońmi założonymi między sobą. I ani przez moment nie spuszczał swego wzroku z dziewczyny.
- Długo masz zamiar się nie odzywać do mnie? - mówiąc to w dalszym ciągu nie przestawał się uśmiechać, a przy gwałtowniejszym ruchu głową, kilka kosmyków z grzywki naleciało mu na jedno oko. Odrzucił je energicznym ruchem głowy do tyłu a one same ułożyły się na swoje miejsce.
Dziewczyna tylko prychnęła obojętnie i z niemałym zainteresowaniem zaczęła się przypatrywać swoim skarpetkom, które dziś - w kolorze szarym- całe były pokryte, niebieskimi serduszkami a to większymi, a to mniejszymi.
Siedziała w takiej pozycji przez dłuższą chwilę aż w końcu gest wykonany przez Kyle'a wzbudził jej czujność i zainteresowanie.
Ciemnooki bowiem, wyciągnął przed siebie splecione palce obu dłoni w ten sposób, że w salonie rozległ się dźwięk strzelających kosteczek.
Następnie z chytrym, a wręcz przebiegłym uśmieszkiem i tajemniczym błyskiem w oczach, potarł dłonie o sobie w ten sam sposób w jaki robią to źli ludzie w filmach, kiedy to wymyślą jakiś podstęp. W tej chwili, to wyglądało dosłownie tak samo.
Chłopak jednak odchrząknął i przeczesując dłonią włosy sprawiając, że powstał tzw. artystyczny nieład, zadał rudowłosej pytanie :
- No więc rudzielcu.. W dalszym ciągu się do mnie nie odzywasz?
Dziewczyna powoli i ostrożnie kiwnęła twierdząco głową, dmuchając zaraz na kosmyk, który opadł jej na oko. Na wykonany przez nią gest, Kyle uniósł wysoko do góry kąciki ust tak, że po obu stronach jego twarzy na policzkach pojawiły się bardzo wyraźnie dołeczki.
W następnej chwili wszystko potoczyło się tak szybko, że dziewczyna nie zdążyłaby nawet powiedzieć "Nazywam się Winter Verso"..
- Kyle! Postaw mnie na ziemi! - krzyknęła Winter do przyjaciela, gdy ten w jednej chwili uniósł ją wysoko w górę i przewiesił przez ramię.
- Postawię. W niedalekiej przyszłości, możesz być tego pewna - odparł i zaczął się cicho śmiać pod nosem.
Wszystko wygląda inaczej, kiedy to świat ogląda się do góry nogami wisząc głową w dół.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie mnie porywasz? - zadała pytanie, gdy kątem oka dostrzegła zarys krzaku róży
- Do ogrodu, rzecz jasna- odpowiedział spokojnym tonem głosu, jakby to było aż nadto oczywiste.
- Jednak czy nie uważasz, że o wiele wygodniej zarówno dla mnie jak i dla Ciebie w szczególności, byłoby gdybym szła o własnych nogach ? - spytała dziewczyna, kiedy jeden rudy kosmyk dostał jej się do otwartych ust.
-I tak już jesteśmy - mówiąc to, odstawił delikatnie dziewczynę na ziemi, a ta rozejrzała się dookoła .
- I powiesz mi po co tu przyszliśmy ? - spytała rozglądając się po ogrodzie chłopaka.
- Świeże powietrze dobrze wpływa na krążenie krwi, a co za tym idzie o wiele lepsze myślenie - odparł Kyle, typowym dla siebie w takich sytuacjach tonem profesorskim, po czym usiadł na ławce obok - Nadal się nie będziesz do mnie odzywać? - zapytał po chwili, kiedy dziewczyna dosiadła się obok niego.
- I tak oboje doskonale wiemy, że długo nie dałabym rady - uśmiechnęła się dodatkowo szczerym, delikatnym uśmiechem i odchyliwszy głowę na oparcie ławki, czuła jak wiatr bawi się jej włosami w tę i we w tę.
Po kilku chwilach, do uszu dziewczyny dobiegł dźwięk łamanych gałązek więc otworzyła oczy i obejrzała się za siebie.
Za jednym z drzew stała mała, na oko dwunastoletnia dziewczyna w sukience do kolan w kolorze dojrzałych słoneczników,której dolna warstwa materiału była poszarpana i ubrudzona, twarz dziewczynki podobnie.Przyjrzawszy się uważniej rudowłosa dojrzała niewielką ranę wokół której znajdowała się plama krwi. A twarz.. Jej delikatną, młodą twarzyczkę przecinała długa rana na jednym z policzków otoczona zakrzepłą krwią.
- O Boże.. - powiedziała tylko sama do siebie, jednak na dźwięk jej głosu zareagował siedzący obok Kyle a także dwunastolatka.
Jej duże szare oczy szkliły się . A po umorusanych policzkach spływały strużki łez..


* HAVE A NICE DAY!

See you soon,
NEM.

czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 12. część 1.

Na Europejskim kontynencie w państwie leżącym na bezkresnej, błękitnej powierzchni morza położone  było  miasto. Miasto, gdzie pogoda zmienna była każdego dnia, niczym obrazki w kalejdoskopie zmieniające się przy każdym obrocie lunety. Wiatr w tym miejscu nie miał ograniczeń i można było powiedzieć, że żył własnym życiem i nie był ani przez nikogo, ani przez nic ograniczany. Był wolny.
Miasto w godzinach szczytu, było wręcz nieprzejezdne od korowodów aut ciągnących się czasem przez całą długość ulicy. Niebo – rankiem mogło być krystalicznie czyste z odrobiną białych chmur i złocistą kulą oświetlającą wszystko dookoła; zaś popołudniem trzeba było być przygotowanym na możliwą diametralną zmianę zarówno kolorystyki nieboskłonu jak i innych czynników klimatycznych. Mieszkańcy tego miasta byli zaś tak samo różnorodni, jak pogoda w ciągu dnia. Jedni – uprzejmi i wiecznie uśmiechnięci, którzy swoją życzliwością wręcz emanowali zarażając tym innych, a drudzy – mogli zachowywać się wręcz przeciwnie – snuli się po ulicach miasta, w ponurych nastrojach, czasem z tak szarą osobowością, jak chmury przesłaniające niebo.
W skrócie ? Londyn.
Rodzinne miasto rudowłosej Winter. To tutaj dziewczyna się urodziła i wychowała, zaskarbiając sobie pozytywne opinie wśród dużej liczby mieszkańców. Ci którzy ją znali mówili o niej jako o kochającej córce, uroczej nastolatce, pomagającej siostrze no i.. Pięknej i utalentowanej młodej kobiecie, która dobrze się uczyła i przykładała dużą uwagę do swojego wykształcenia jakie pobierała. Jednakże niewiele osób wiedziało, jak bardzo wyjątkowa ona była. Tylko niektórzy – Ci bliżsi znajomi dziewczyny i przyjaciele rodziny wiedzieli, że dziewczyna ma zdolność widzenia duchów zmarłych. No bo kto mógłby przypuszczać, że zwyczajna siedemnastolatka z burzą rudych włosów na głowie może być Widzącą i spokojnie przechadzać się uliczkami Londynu ? Pozory jednak mylą..

Londyn. Miesiąc wcześniej.

-
 Winter! Winter skarbie, zejdź do mnie na moment!
Głos kobiety dobiegający z kuchni na dole, w jednej chwili obudził dziewczynę z chwilowego otępienia, w którym dziewczyna siedziała i wpatrywała się w promienie słoneczne załamujące się na szybie okiennej.
- Już idę mamo! – odkrzyknęła i z cichym westchnieniem wstała z fotela obrotowego stojącego przy biurku . Dziewczyna nie założywszy uprzednio nawet kapci na nogi, w charakterystyczny dla siebie sposób - przeskakując po dwa stopnie na raz - zbiegła na dół. Cały hol, wypełniały aromatyczne i słodkie zapachy, które swe źródło miały w kuchennym piecyku elektrycznym.
Oparłszy się niedbale barkiem o framugę drzwi, przyglądała się z niemałym zainteresowaniem swojej rodzicielce krzątającej się w kuchni, a to dosypując czegoś do wielkiej misy stojącej pośrodku stołu zastawionego różnymi składnikami; a to zerkając kątem oka na zegarek.
- Wołałaś mnie – powiedziała spokojnym głosem dziewczyna, na co jej rodzicielka rozejrzała się nerwowo w kierunku źródła dźwięku.
- A, tak. Zgadza się – uśmiechnęła się i zaczęła wycierać swoje wilgotne dłonie w ręcznik o błękitnym odcieniu.
Następnie gestem kazała usiąść siedemnastolatce na wolnym krześle przy stole, więc dziewczyna posłusznie wykonała polecenie nie spuszczając wzroku z Kate.
„W złocistym odblasku słońca, wydaje się jeszcze młodsza..” przeleciało przez myśl Winter, gdy promienie słoneczne wpadające przez otwarte na oścież okno, oświetliły twarz jej matki. Ciemne i długie włosy, które delikatnie się kręciły okalały szczupłą, jasną twarz, na policzkach której widniał delikatny różany odcień. Kolor jej dużych oczu był trudny do określenia, ponieważ w pomieszczeniach przyciemnionych zdawał się być niebieski, zaś tam gdzie było dużo światła był niebiesko-szary. Wiek Kate niejednokrotnie był błędnie określany, ponieważ dziewczyna – a w zasadzie kobieta – wyglądała bardzo młodo i tak też się zachowywała. Nie była kolejną matką, która dla swoich dzieci jest stanowcza, surowa; a wręcz przeciwnie – wykorzystywała swoją duszę, która nadal była w wieku prawie młodzieżowym, by bez zbędnych problemów porozumieć się zarówno z córką jak i innymi.
Każdy – w tym i jej córka Winter – podziwiał w niej tę cechę charakteru, która umożliwiała jej dopasowanie się do otoczenia i osób w nim. To zaledwie jedna z cech, jakimi mogła się poszczycić.
- Winter ? – rodzicielka pomachała jej dłonią w górę i w dół tuż przed oczami, a dziewczyna zakończyła rozmyślanie i spojrzała na twarz matki.
- Tak ? – uśmiechnęła się widząc, że tamta oddycha z ulgą.
- Mówiłam, że podczas dzisiejszej wizyty listonosz zostawił coś dla Ciebie. I sądzę, że to dość ważna informacja..
- Mam się zacząć bać tego, co przyniósł listonosz? – dziewczyna zaśmiała się nerwowo, próbując ukryć zdenerwowanie, które się pojawiło nie wiadomo skąd.
- Sama ocenisz – powiedziała Kate uśmiechając się w tajemniczy sposób do córki, która rzuciła jej w zamian tylko oburzone spojrzenie.
Kobieta zaś wyjęła zza pleców rękę, w której znajdowała się biała koperta wielkości formatu A4 ze starannie nadrukowanym nadawcą i adresatem.

 Od: Simon Zirelli
Via Solferino,Florencja.

Do: Winter Verso.
Long Acre, Londyn”
- Mamo.. Czy to jest to o czym właśnie myślę, że to jest to? – wydukała oniemiała z wrażenia dziewczyna wpatrując się  w nadawcę wypisanego na kopercie.
- Jeśli myślisz o tym samym o czym ja, to tak. Obie mamy rację – uśmiechnęła się do córki, która wziąwszy nożyk do korespondencji zaczęła otwierać list adresowany do niej.
Wyjęła z koperty 3 arkusze, wielkością dopasowane wielkości koperty i zaczęła czytać to, co było na nich zapisane.
Po chwili, skończywszy czytać pierwszą z nich wstała i spojrzała poważnym wzrokiem na rodzicielkę.
- Mamo.. – zaczęła mówić, jednak Kate nie mogąc czekać wtrąciła jej się w zdanie.
- Powiedz, że dostałaś pozytywną odpowiedź. Powiedz, że się dostałaś – dziewczyna skierowała wzrok na jej dłonie, które były zaciśnięte tak, żeby trzymać kciuki, a zaraz potem na jej twarz. Dłużej już nie mogła trzymać jej w niepewności.
- No cóż.. Niestety. Będę musiała was opuścić, żeby jechać na kurs dziennikarstwa. Do Florencji ! – z szerokim uśmiechem na twarzy rzuciła się na rodzicielkę tuląc ją równie mocno co Kate ją.
- A nie mówiłam, że Ci się uda Ty niedowiarku mój? – kobieta zaczęła się śmiać, bez przerwy uśmiechając się do swojej córki.
- Mówiłaś, mówiłaś. Od teraz już zawsze będę wierzyć Ci, jeśli będziesz usiłowała wpoić mi takie informacje, bo jak widać – sprawdzają się.
- No ja myślę, bo jeśli nie to..
- To co? – spytała zadziornie rudowłosa siedemnastolatka, spoglądając podejrzliwie na mamę.
- Jeszcze nie wiem – powiedziała ta – ale jak już coś wymyślę to będzie źle. Powinnaś zacząć się bać, kochanie - pogłaskała czule córkę po ramieniu.
- Uważaj, bo pójdę do pokoju schować się pod łóżkiem ze strachu – ostrzegła rodzicielkę dziewczyna robiąc jednocześnie przerażoną minę.
- Mam dla Ciebie o wiele lepszą propozycję niż chowanie się pod łóżkiem.
- Och, doprawdy? Cóż to za szalenie ciekawa propozycja, ponoć lepsza? – spytała Winter, nalewając do wysokiej szklanki swój ulubiony napój – sok wyciskany z pomarańczy, bez dodatku cukru.
- Zamiast iść pod łóżko, weź Deaver’a na spacer. Przynajmniej pies się wybiega – wypowiadając to, podała córce długą czarną smycz i już wtedy wiadome było, że dziewczyna się nie wymiga od tego spaceru.
- Nie ma problemu, przy okazji skoczę do Kyle’a – wypiła do końca sok, po czym wziąwszy smycz z rąk Kate ucałowała ją w policzek i wyszła z pomieszczenia.
Założywszy swoje niezawodne czarne Conversy - które swoją drogą zakupiła dużo wcześniej niż świat ogarnęła moda na nie tak bardzo, że każdy chciał być ich posiadaczem, byle tylko pokazać jaki to jest modny i „na czasie” - zaczęła szukać słuchawek . Zgubę znalazła w jednej z kieszeni bluzy wiszącej na wieszaku obok więc teraz zaczęła je „przewlekać” pod niebiesko czarną koszulę w kratę, którą miała dziś na sobie. Skończywszy, złapała smycz do ręki rozejrzawszy się dookoła krzyknęła w przestrzeń :
- Deaver !
Chwilę potem, na schodach pojawiła się biegnąca kula futra. Minutę później ta mała, biała kulka siedziała grzecznie przy nogach dziewczyny mając język na wierzchu i machając ogonem w tę i we w tę po podłodzie. Deaver – pies rasy samojed o białej sierści, pojawił się w domu Winter niespełna 2 miesiące temu, a dziewczyna już miała wrażenie jakby trwało to o wiele dłużej.
Dziewczyna popatrzyła na swojego pupila i cmoknąwszy zapięła mu smycz.
- Przytyło Ci się Deaver. Trzeba to zmienić – i uśmiechnąwszy się wyszła z domu .
Po paru minutach minęła Stanfords'a, gdzie stojąca przy witrynie właścicielka najstarszego sklepu z mapami, pomachała do niej radośnie uśmiechnięta. Kwadrans później, znalazła się w parku i niedługo po tym, zauważyła sylwetkę chłopaka, do którego dzwoniła kilka chwil wcześniej. Oboje uśmiechnęli się na swój widok, a gdy znaleźli się obok siebie chłopak wysoko uniósł dziewczynę i ją przytulił do siebie.
- Kyle puszczaj! – chłopak podobnie jak ona zaczął się śmiać, ale postawił ją delikatnie na ziemi. Deaver przyglądał im się tylko ze swojego miejsca, przekrzywiając łebek to w jedną, to w drugą stronę.
- Cześć, Deav – Kyle podszedł do zwierzaka i wesoło wytargał go za uszy, a ten w zamian za to polizał go soczyście po twarzy.
Chłopak z dziewczyną usiedli na ławce, przyglądając się jak Deaver gania za gołębiami, których stado siedziało niedaleko od nich. Dziewczyna wzięła głęboki, naprawdę głęboki oddech i powiedziała sobie „teraz, albo nigdy”.
- Kyle.. Wyjeżdżam – chłopak momentalnie obrócił głowę w jej stronę – nie teraz, rzecz jasna. Za miesiąc. Do Florencji, na staż.
- Na ile? – spytał tylko.
- Pół roku, początkowo. Później zobaczymy jak mi będzie szło.. – spuściła tylko głowę w dół nie wiedząc co powiedzieć dalej.
Chłopak przytulił tylko rudowłosą do siebie i szepnął jej we włosy „Wszystko będzie dobrze”.


* Udanego dnia.
See you soon, NEM.