czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 12. część 1.

Na Europejskim kontynencie w państwie leżącym na bezkresnej, błękitnej powierzchni morza położone  było  miasto. Miasto, gdzie pogoda zmienna była każdego dnia, niczym obrazki w kalejdoskopie zmieniające się przy każdym obrocie lunety. Wiatr w tym miejscu nie miał ograniczeń i można było powiedzieć, że żył własnym życiem i nie był ani przez nikogo, ani przez nic ograniczany. Był wolny.
Miasto w godzinach szczytu, było wręcz nieprzejezdne od korowodów aut ciągnących się czasem przez całą długość ulicy. Niebo – rankiem mogło być krystalicznie czyste z odrobiną białych chmur i złocistą kulą oświetlającą wszystko dookoła; zaś popołudniem trzeba było być przygotowanym na możliwą diametralną zmianę zarówno kolorystyki nieboskłonu jak i innych czynników klimatycznych. Mieszkańcy tego miasta byli zaś tak samo różnorodni, jak pogoda w ciągu dnia. Jedni – uprzejmi i wiecznie uśmiechnięci, którzy swoją życzliwością wręcz emanowali zarażając tym innych, a drudzy – mogli zachowywać się wręcz przeciwnie – snuli się po ulicach miasta, w ponurych nastrojach, czasem z tak szarą osobowością, jak chmury przesłaniające niebo.
W skrócie ? Londyn.
Rodzinne miasto rudowłosej Winter. To tutaj dziewczyna się urodziła i wychowała, zaskarbiając sobie pozytywne opinie wśród dużej liczby mieszkańców. Ci którzy ją znali mówili o niej jako o kochającej córce, uroczej nastolatce, pomagającej siostrze no i.. Pięknej i utalentowanej młodej kobiecie, która dobrze się uczyła i przykładała dużą uwagę do swojego wykształcenia jakie pobierała. Jednakże niewiele osób wiedziało, jak bardzo wyjątkowa ona była. Tylko niektórzy – Ci bliżsi znajomi dziewczyny i przyjaciele rodziny wiedzieli, że dziewczyna ma zdolność widzenia duchów zmarłych. No bo kto mógłby przypuszczać, że zwyczajna siedemnastolatka z burzą rudych włosów na głowie może być Widzącą i spokojnie przechadzać się uliczkami Londynu ? Pozory jednak mylą..

Londyn. Miesiąc wcześniej.

-
 Winter! Winter skarbie, zejdź do mnie na moment!
Głos kobiety dobiegający z kuchni na dole, w jednej chwili obudził dziewczynę z chwilowego otępienia, w którym dziewczyna siedziała i wpatrywała się w promienie słoneczne załamujące się na szybie okiennej.
- Już idę mamo! – odkrzyknęła i z cichym westchnieniem wstała z fotela obrotowego stojącego przy biurku . Dziewczyna nie założywszy uprzednio nawet kapci na nogi, w charakterystyczny dla siebie sposób - przeskakując po dwa stopnie na raz - zbiegła na dół. Cały hol, wypełniały aromatyczne i słodkie zapachy, które swe źródło miały w kuchennym piecyku elektrycznym.
Oparłszy się niedbale barkiem o framugę drzwi, przyglądała się z niemałym zainteresowaniem swojej rodzicielce krzątającej się w kuchni, a to dosypując czegoś do wielkiej misy stojącej pośrodku stołu zastawionego różnymi składnikami; a to zerkając kątem oka na zegarek.
- Wołałaś mnie – powiedziała spokojnym głosem dziewczyna, na co jej rodzicielka rozejrzała się nerwowo w kierunku źródła dźwięku.
- A, tak. Zgadza się – uśmiechnęła się i zaczęła wycierać swoje wilgotne dłonie w ręcznik o błękitnym odcieniu.
Następnie gestem kazała usiąść siedemnastolatce na wolnym krześle przy stole, więc dziewczyna posłusznie wykonała polecenie nie spuszczając wzroku z Kate.
„W złocistym odblasku słońca, wydaje się jeszcze młodsza..” przeleciało przez myśl Winter, gdy promienie słoneczne wpadające przez otwarte na oścież okno, oświetliły twarz jej matki. Ciemne i długie włosy, które delikatnie się kręciły okalały szczupłą, jasną twarz, na policzkach której widniał delikatny różany odcień. Kolor jej dużych oczu był trudny do określenia, ponieważ w pomieszczeniach przyciemnionych zdawał się być niebieski, zaś tam gdzie było dużo światła był niebiesko-szary. Wiek Kate niejednokrotnie był błędnie określany, ponieważ dziewczyna – a w zasadzie kobieta – wyglądała bardzo młodo i tak też się zachowywała. Nie była kolejną matką, która dla swoich dzieci jest stanowcza, surowa; a wręcz przeciwnie – wykorzystywała swoją duszę, która nadal była w wieku prawie młodzieżowym, by bez zbędnych problemów porozumieć się zarówno z córką jak i innymi.
Każdy – w tym i jej córka Winter – podziwiał w niej tę cechę charakteru, która umożliwiała jej dopasowanie się do otoczenia i osób w nim. To zaledwie jedna z cech, jakimi mogła się poszczycić.
- Winter ? – rodzicielka pomachała jej dłonią w górę i w dół tuż przed oczami, a dziewczyna zakończyła rozmyślanie i spojrzała na twarz matki.
- Tak ? – uśmiechnęła się widząc, że tamta oddycha z ulgą.
- Mówiłam, że podczas dzisiejszej wizyty listonosz zostawił coś dla Ciebie. I sądzę, że to dość ważna informacja..
- Mam się zacząć bać tego, co przyniósł listonosz? – dziewczyna zaśmiała się nerwowo, próbując ukryć zdenerwowanie, które się pojawiło nie wiadomo skąd.
- Sama ocenisz – powiedziała Kate uśmiechając się w tajemniczy sposób do córki, która rzuciła jej w zamian tylko oburzone spojrzenie.
Kobieta zaś wyjęła zza pleców rękę, w której znajdowała się biała koperta wielkości formatu A4 ze starannie nadrukowanym nadawcą i adresatem.

 Od: Simon Zirelli
Via Solferino,Florencja.

Do: Winter Verso.
Long Acre, Londyn”
- Mamo.. Czy to jest to o czym właśnie myślę, że to jest to? – wydukała oniemiała z wrażenia dziewczyna wpatrując się  w nadawcę wypisanego na kopercie.
- Jeśli myślisz o tym samym o czym ja, to tak. Obie mamy rację – uśmiechnęła się do córki, która wziąwszy nożyk do korespondencji zaczęła otwierać list adresowany do niej.
Wyjęła z koperty 3 arkusze, wielkością dopasowane wielkości koperty i zaczęła czytać to, co było na nich zapisane.
Po chwili, skończywszy czytać pierwszą z nich wstała i spojrzała poważnym wzrokiem na rodzicielkę.
- Mamo.. – zaczęła mówić, jednak Kate nie mogąc czekać wtrąciła jej się w zdanie.
- Powiedz, że dostałaś pozytywną odpowiedź. Powiedz, że się dostałaś – dziewczyna skierowała wzrok na jej dłonie, które były zaciśnięte tak, żeby trzymać kciuki, a zaraz potem na jej twarz. Dłużej już nie mogła trzymać jej w niepewności.
- No cóż.. Niestety. Będę musiała was opuścić, żeby jechać na kurs dziennikarstwa. Do Florencji ! – z szerokim uśmiechem na twarzy rzuciła się na rodzicielkę tuląc ją równie mocno co Kate ją.
- A nie mówiłam, że Ci się uda Ty niedowiarku mój? – kobieta zaczęła się śmiać, bez przerwy uśmiechając się do swojej córki.
- Mówiłaś, mówiłaś. Od teraz już zawsze będę wierzyć Ci, jeśli będziesz usiłowała wpoić mi takie informacje, bo jak widać – sprawdzają się.
- No ja myślę, bo jeśli nie to..
- To co? – spytała zadziornie rudowłosa siedemnastolatka, spoglądając podejrzliwie na mamę.
- Jeszcze nie wiem – powiedziała ta – ale jak już coś wymyślę to będzie źle. Powinnaś zacząć się bać, kochanie - pogłaskała czule córkę po ramieniu.
- Uważaj, bo pójdę do pokoju schować się pod łóżkiem ze strachu – ostrzegła rodzicielkę dziewczyna robiąc jednocześnie przerażoną minę.
- Mam dla Ciebie o wiele lepszą propozycję niż chowanie się pod łóżkiem.
- Och, doprawdy? Cóż to za szalenie ciekawa propozycja, ponoć lepsza? – spytała Winter, nalewając do wysokiej szklanki swój ulubiony napój – sok wyciskany z pomarańczy, bez dodatku cukru.
- Zamiast iść pod łóżko, weź Deaver’a na spacer. Przynajmniej pies się wybiega – wypowiadając to, podała córce długą czarną smycz i już wtedy wiadome było, że dziewczyna się nie wymiga od tego spaceru.
- Nie ma problemu, przy okazji skoczę do Kyle’a – wypiła do końca sok, po czym wziąwszy smycz z rąk Kate ucałowała ją w policzek i wyszła z pomieszczenia.
Założywszy swoje niezawodne czarne Conversy - które swoją drogą zakupiła dużo wcześniej niż świat ogarnęła moda na nie tak bardzo, że każdy chciał być ich posiadaczem, byle tylko pokazać jaki to jest modny i „na czasie” - zaczęła szukać słuchawek . Zgubę znalazła w jednej z kieszeni bluzy wiszącej na wieszaku obok więc teraz zaczęła je „przewlekać” pod niebiesko czarną koszulę w kratę, którą miała dziś na sobie. Skończywszy, złapała smycz do ręki rozejrzawszy się dookoła krzyknęła w przestrzeń :
- Deaver !
Chwilę potem, na schodach pojawiła się biegnąca kula futra. Minutę później ta mała, biała kulka siedziała grzecznie przy nogach dziewczyny mając język na wierzchu i machając ogonem w tę i we w tę po podłodzie. Deaver – pies rasy samojed o białej sierści, pojawił się w domu Winter niespełna 2 miesiące temu, a dziewczyna już miała wrażenie jakby trwało to o wiele dłużej.
Dziewczyna popatrzyła na swojego pupila i cmoknąwszy zapięła mu smycz.
- Przytyło Ci się Deaver. Trzeba to zmienić – i uśmiechnąwszy się wyszła z domu .
Po paru minutach minęła Stanfords'a, gdzie stojąca przy witrynie właścicielka najstarszego sklepu z mapami, pomachała do niej radośnie uśmiechnięta. Kwadrans później, znalazła się w parku i niedługo po tym, zauważyła sylwetkę chłopaka, do którego dzwoniła kilka chwil wcześniej. Oboje uśmiechnęli się na swój widok, a gdy znaleźli się obok siebie chłopak wysoko uniósł dziewczynę i ją przytulił do siebie.
- Kyle puszczaj! – chłopak podobnie jak ona zaczął się śmiać, ale postawił ją delikatnie na ziemi. Deaver przyglądał im się tylko ze swojego miejsca, przekrzywiając łebek to w jedną, to w drugą stronę.
- Cześć, Deav – Kyle podszedł do zwierzaka i wesoło wytargał go za uszy, a ten w zamian za to polizał go soczyście po twarzy.
Chłopak z dziewczyną usiedli na ławce, przyglądając się jak Deaver gania za gołębiami, których stado siedziało niedaleko od nich. Dziewczyna wzięła głęboki, naprawdę głęboki oddech i powiedziała sobie „teraz, albo nigdy”.
- Kyle.. Wyjeżdżam – chłopak momentalnie obrócił głowę w jej stronę – nie teraz, rzecz jasna. Za miesiąc. Do Florencji, na staż.
- Na ile? – spytał tylko.
- Pół roku, początkowo. Później zobaczymy jak mi będzie szło.. – spuściła tylko głowę w dół nie wiedząc co powiedzieć dalej.
Chłopak przytulił tylko rudowłosą do siebie i szepnął jej we włosy „Wszystko będzie dobrze”.


* Udanego dnia.
See you soon, NEM.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz