czwartek, 19 listopada 2015

Rozdział 14.

Słońce było już widoczne na nieboskłonie, kiedy budzik stojący na nocnej szafce wskazał godzinę szóstą a pokój wypełniły dźwięku piosenki Green Day – American Idiot. Karmelowa pościel poruszyła się na łóżku, a chwilę potem spod niej wyłoniła się ręka sięgająca prosto do uporczywie dającego o sobie znać urządzenia.
Po osiągnięciu celu i umilknięciu melodii, dało się usłyszeć charakterystyczne „pik” sygnalizujące wyłączenie budzika.
Rudowłosa wyciągnęła wysoko w górę obie ręce, przeciągając się niczym kot po popołudniowej drzemce. Przetarła delikatnie zaspane oczy po czym delikatnie spuściwszy obie nogi znad krawędzi łóżka, włożyła stopy w puchate, niebieskie kapcie stojące na podłodze.
Było to jedno z jej nietypowych zachowań, które wręcz do niej przylgnęło po przylocie do Florencji.
W swoim domu, w rodzinnym Londynie, nie miała zwyczaju spacerować po domu mając założone na stopy kapcie. Nigdy ich nie zakładała, czym wprowadzała swoją mamę w stan irytacji, zaś tatę to śmieszyło z racji tego, iż on sam robił dokładnie tak samo. Jednak tutaj, gdy pewnego dnia odwiedziła ją jej sąsiadka - Bianca la Duka - zgromiła wzrokiem stopy dziewczyny i wygłosiła długą, naprawdę długą mowę na temat zagrożeń, jakie wiążą się z jej działaniem. Tego samego dnia po południu Winter zmotywowana wręcz przez Biancę, zakupiła omawiany przedmiot.
Otworzywszy drzwi, prosto w jej twarz powiało ciepłe powietrze, a dookoła unosił się zapach świeżych konwalii z nutą cytrynową.
Znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia okno, miało otwarte lewe skrzydło.
Dziewczyna nie mogła oprzeć się pokusie i po podejściu do niego wyjrzała przez nie, wciągając do płuc sporą dawkę świeżego powietrza.
Gdzieś obok zaćwierkał ptak, zaraz po nim kolejny. Przed nosem dziewczyny przeleciał kolorowy motyl, energicznie machając swoimi małymi skrzydełkami to w górę to w dół.
- To nie może być zły dzień, nie może i nie dopuszczę do tego – powiedziała dziewczyna patrząc na to, czując w sercu spokój.
Zostawiła otwarte okno i czując na skórze promienie słońca, zaczęła poranną toaletę, czy też – jak to ona nazywała – proces „od abstrakcji do rzeczywistości”. Skończywszy robić wszystko to, co powtarzała każdego ranka wróciła do pokoju i z szafy wyciągnęła idealnie złożony w kostkę stosik ubrań przygotowanych wczorajszego wieczoru. Niejednokrotnie słyszała od innych, że to dziwny zwyczaj, że dzień przed przygotowuje sobie ubrania na następny dzień. No ale cóż, każdy ma inne nawyki, przyzwyczajenia. A w każdym z nas, tkwi odrobina inności, dziwności, czyż nie tak ? Gdyby każdy był taki jak reszta, byłoby to po prostu nudne, a nuda jest przereklamowana.
Dopiąwszy ostatni guzik w czarnej koszuli, zawiesiła na szyi srebrny wisiorek z przywieszką koniczyny jaki dostała w komplecie z bransoletką, na której również zawieszona była koniczyna; od swojej rodzicielki w dniu siedemnastych urodzin.
Do tej pory słowa Kate dźwięczały jej w pamięci, od czasu do czasu przypominając o sobie właśnie wtedy, kiedy Winter tego potrzebowała, chociaż sama mogła nie zdawać sobie z tego sprawy.

„Pamiętaj, że ta przywieszka to tylko rzecz. Prawdziwe szczęście jest w Tobie, w Twoim sercu. Nigdy nie trać wiary w to, że potrafisz coś osiągnąć, a wtedy – odnajdziesz własne szczęście”

Przerzuciwszy włosy na plecy, spojrzała ostatni raz na swoje odbicie w lustrze i uśmiechnąwszy się otworzyła drzwi gotowa zejść na dół. Gdy tylko przeszła przez próg, jej drogi oddechowe wypełnił smakowity zapach kawy i tostów. Dał się słyszeć dźwięk krzątania po kuchni i delikatne postukiwania to talerzy, czy też sztućców.
Oparła się o  ścianę i zainteresowaniem przyglądała się krzątającemu po kuchni chłopakowi. Rękawy niebiesko-czarnej koszuli w kratę miał podwinięte aż do łokcia. Z radia stojącego na szafce po jego lewej stronie, płynęły dźwięki muzyki do której chłopak pogwizdywał prawie przez cały czas.
Na twarz rudowłosej wstąpił delikatny uśmiech, wyciągający jej kąciku ust ku górze.  „To nie może być zły dzień” pomyślała raz jeszcze dziewczyna i podeszłszy  do bruneta od tyłu zrobiła to, co robiła zawsze. Zaczęła go łaskotać wiedząc o tym, że chłopak jest na łaskotki bardzo wyczulony a ona sama ich nie miała. W tej kwestii wygrana zawsze leżała po jej stronie, co nie zawsze odpowiadało Kyle’owi.
- Mała, ruda, wredna.. – zaczął mówić, łapiąc ją za ręce tak, aby przestała go łaskotać. Spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko – Uważaj, bo całe śniadanie zjem sam! – pogroził jej.
Dziewczyna fuknęła w odpowiedzi i obróciła twarz w prawą stronę tak, że chłopak widział tylko jej profil. Kyle zaś na to nie zrobił nic innego, jak tylko przytulił dziewczynę do swojej piersi. I ona sama długo nie mogła być obojętna i oplotła chłopaka ramionami w pasie, wtulając się tak jakby odnalazła dawno utraconą część siebie.
- Brakowało mi tego, Winter. Nie wiem, jak mogłem być tak głupi..
- Kyle, przestań już z tym – przerwała mu dziewczyna podnosząc do góry głowę i spoglądając na niego.
- Nie, mała. Naprawdę. Dopiero jak wyjechałaś uświadomiłem sobie jak bezmyślnie postąpiłem pozostawiając Cię z Twoim darem samą.. Byłem i jestem Twoim przyjacielem a przyjaciele tak nie postępują.
- Jest dobrze, naprawdę jest dobrze. Więc nie zadręczaj się już więcej tym co było, Kyle – uśmiechnęła się do niego tak promieniście, że on sam nie mógł tego nie odwzajemnić – A teraz chodź jeść, muszę za niedługo być u Zirelliego – skierowała się w stronę stołu, ciągnąc chłopaka za sobą trzymając go za rękę.


- Podzieleni zostaniecie przeze mnie na dwa.. Nie, nie. Na trzy dwuosobowe zespoły. Wspólnie wybierzecie temat, oprawę i całą resztę i napiszecie artykuł dla mnie. No, nie tyle dla mnie co do gazety. Tak więc.. Najlepszy artykuł zostanie umieszczony w najnowszym nakładzie – skończył swój monolog Simon z szerokim uśmiechem.
- To ja chcę być w duecie z Rose! – powiedziała prawie natychmiast Kate, podnosząc do góry rękę z wyciągniętymi dwoma palcami. Zupełnie jak w szkole, kiedy pytało się o coś nauczyciela.
- Katie, trzeba było mnie uważniej słuchać. „Podzieleni zostaniecie przeze mnie..”, powiedziałem. Tak więc to ja was podzielę aniżeli wy sami się dobierzecie .
- Tak nie można! – oburzona Kate skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, tak jak robi małe dziecko kiedy zabierze mu się lizaka.
- Ach tak ? – z cwaniackim uśmiechem i uniesionymi wyżej brwiami zapytał Simon Kate – No to spójrz teraz, Katie . Winter będziesz w duecie razem z Lukiem. Rose będzie z Diego, a Ty Kate razem z Charles’em .
- Kate – powiedziała dziewczyna stanowczym tonem głosu. Już w pierwszym tygodniu stażu, kiedy to zespół się poznał, dowiedzieli się, że dziewczyna nie lubi kiedy zdrabnia się to imię. Jednakże Zirelli nie zważał na protesty i uwagi dziewczyny, i w dalszym ciągu tak się do niej zwracał .
Zignorowawszy i tym razem poprawkę dziewczyny, Zirelli mówił dalej .
- Wybieracie temat, jeśli chcecie, możecie dołączyć zdjęcia, jeśli nie – to nie, proste. No i cóż więcej mówić, daję wam .. Tydzień. Równo za 7 dni, chcę widzieć 3 artykuły na swoim biurku – coś w jego głosie świadczyło o tym, iż to będzie TYLKO i wyłącznie 7 dni, nic więcej – Dziękuję, na dziś to wszystko – pożegnał ich ciepłym uśmiechem.
Gdy Winter pakowała właśnie pokaźny notes wraz z długopisem do plecaka, podszedł do niej Luke.
Jego blond kręcone włosy na głowie, mogłyby być uznane za „anielskie” . Poprawił okulary znajdujące się na jego nosie i spojrzał na dziewczynę.
- Pomyślałem sobie, że moglibyśmy przedyskutować temat naszego artykułu przy kawie i ciastku, co Ty na to ?
- Chcesz, żebym przytyła? – zaśmiała się dziewczyna, sprawiając, że chłopak poczuł się bardziej swobodnie – Nie ma sprawy, jeśli nie będzie Ci przeszkadzać obecność mojego przyjaciela. Wiesz, przyjechał w odwiedziny a chciałabym pokazać mu troszkę miasta i tego wszystkiego – zatoczyła w powietrzu okrąg ręką unaoczniając jakby „to wszystko”.
- Jak dla mnie to brzmi całkiem nieźle, może i ja sam go polubię? – zaczął zastanawiać się na głos blondyn, podczas kiedy dziewczyna wystukiwała na klawiaturze telefonu sms do Kyle’a jak powinien dotrzeć do Oronero.
„Trzymaj kciuki, za moją zdolność orientacji w terenie!” odpisał Kyle, na co dziewczyna uśmiechnęła się do urządzenia i schowała je do kieszeni spodni .
- Idziemy? – spytała Luke’a zakładając plecak na ramię.
- Pewnie! – odpowiedział entuzjastycznie szarooki otwierając przed dziewczyną drzwi i wychodząc na zewnątrz.

- Hm.. To może sport ?  - dumał Luke nadziewając kawałek czekoladowego ciastka stojącego na spodeczku przed nim,  na widelec.
- A może coś mnie, nie wiem.. Codziennego ? No bo spójrz, wszędzie piszą o sporcie. A to olimpiady, a to mistrzostwa i coś tam jeszcze. Może skupmy się na tym, co jest ważne i niecodzienne, ale ludzie nie zauważają tego – zaproponowała rudowłosa sięgając po swoją filiżankę z Latte Macchiato.
Gdy ta dwójka dyskutowała na temat swojego artykułu, siedzący razem z nimi przy stoliku Kyle, obserwował to, co działo się na placu. Jakaś dziewczynka ze swoim małym bratem bawili się przy fontannie, chlapiąc raz po raz wodą. Gdzieś na ławeczce, dwie starsze panie rozmawiały energiczne kiwając głową, to jedna, to druga. Naprzeciw fontanny, przy sztaludze na małym, drewnianym krzesełku siedział mężczyzna zwrócony do Kyle’a plecami w taki sposób, że chłopak widział tylko poruszającą się jego prawą rękę. Mężczyzna rysował to, co miał przed swoimi oczami : fontannę, a przed nią dwójkę małych dzieci bawiącą się i uśmiechającą szeroko i promieniście. Obserwował go przez kilka kolejnych minut, a gdy malarz sięgnął po coś do torby stojącej obok niego, zaniemówił z wrażenia, gdy zobaczył jego dzieło. Było to idealne odzwierciedlenie tego, co on sam widział na własne oczy.
- Przepraszam, zaraz wracam – powiedział Kyle do Winter i Luke’a , po czym wstał i podszedł do kontuaru lady – Cześć, mam nietypowe pytanko. Mogłabyś mi powiedzieć, kim jest ten mężczyzna, który maluje naprzeciw fontanny  ?
Zaskoczona dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć w pierwszej chwili.
- Dominico Donato – uśmiechnęła się i wróciła do swoich obowiązków.
- Dziękuję – podziękował chłopak i przyklejonym uśmiechem na twarzy, wrócił do stolika.
- No chyba sobie kpisz! Nie mam zamiaru pisać o polityce! – prychnęła Winter, niczym kotka – Nie ma takiej opcji. Już wolałabym pisać o.. Nie wiem o czym, ale o czymś na pewno .
Kyle na słowa rudowłosej uśmiechnął się jeszcze szerzej niż dotychczas i odchrząknąwszy zwrócił na siebie uwagę innych.
- Mam dla was propozycję. Napiszcie o sztuce.
- O sztuce? – mina dziewczyny mówiła, że nie zrozumiała początkowo, co takiego chłopak ma na myśli – Co konkretnie chcesz przez to powiedzieć ?
- Spójrzcie tylko – powiedział, ruchem głowy wskazując na mężczyznę przed fontanną.
- No i co w związku z..
- Ciii. Patrz – uciszył ją i także spojrzał na Dominica.
Mężczyzna kończył właśnie ostatnie kreski na swoim obrazie, po czym wziąwszy do ręki czarny flamaster, podpisał się w prawym dolnym rogu zamaszystym gestem. Spojrzał na sztalugę i pokiwał twierdząco głową, zupełnie jakby gratulował samemu sobie.
- To jest niesamowite..
Tylko tyle zdołali powiedzieć zarówno Winter jak i Luke, gdy im oczom ukazał się obraz w pełnej krasie. Już wiedzieli, że to idealny temat na artykuł dla Zirelliego . 


* See you soon,
NEM. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz