czwartek, 1 października 2015

Rozdział 7.

Cisza.
Ciszę nocną miasta zakłócały jedynie pojedyncze pohukiwania sowy, która siedziała na jednym z pobliskich drzew oraz jednorazowe odgłosy przemieszczających się pojazdów po florenckich uliczkach. Nocny strażnik wiszący wysoko na ciemnogranatowym firmamencie, oświetlał swym blaskiem wszystko to, co znajdowało się pod nim. Dzięki temu, idąc parkową alejką dało się wyczuć w powietrzu soczysty smak nocnej ciszy i spokoju, a także - dla tych bardziej romantycznych i uczuciowych - zjawiskowy klimat i scenerię, którą tworzyły licznie porastające miasto drzewa, krzewy i postawione gdzieniegdzie pomniki i fontanny.
Ulice rozświetlały, ustawione co kilkanaście metrów latarnie uliczne, rozświetlając przestrzeń wokół siebie jasną poświatą.
Na całym nieboskłonie nie było miejsca, w którym my - obserwatorzy tego zjawiska - nie moglibyśmy dostrzec migających, małych punkcików na granatowym tle.
Niewinne i ciepłe podmuchy wiatru, rozwiewały od czasu do czasu włosy rudowłosej dziewczyny stojącej na dachu jednego z budynków. Jej oczy były zamknięte a ramiona luźno opuszczone wzdłuż ciała. Wsłuchiwała się w ciszę otaczającą ją zewsząd, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Najpierw poczuła delikatne mrowienie w lewej ręce. Do jej uszu dobiegł delikatny, miarowy trzepot skrzydeł. Uniosła do góry jedną powiekę i spoglądając na bok dostrzegła niewielką białą sowę, ze skrzydłami nakrapianymi w czarne plamki. Wraz z umilknięciem dźwięku trzepoczących skrzydeł a także zniknięcia owego zwierzęcia, przed dziewczyną pojawił się On.
Czarne włosy były w nieładzie, zupełnie jakby dopiero co wstał z łóżka, z kilkoma kosmykami opadającymi na czoło. Twarz miał bladą, która przypominać mogła skamieniałą maskę na której  trudno odczytać było jakiekolwiek emocje. Tylko w jego niebieskich oczach można było wyczytać wszystko to, co się chciało, a które to w tym momencie z uwagą obserwowały dziewczynę. Śnieżna sowa, którą rudowłosa widziała przed momentem, przysiadła teraz na najbliższym drzewie i przekrzywiwszy łebek na jedną stronę, skupiła wzrok na dziewczynie i jej towarzyszu.
Mierzyli się czujnie przez kilka krótkich chwil, jednak w końcu chłopak odwrócił się tyłem do niej i oparłszy się o balustradę okalającą budynek zwrócił się do dziewczyny, obserwując księżyc:
- Piękny dziś, czyż nie ? - obejrzał się przez ramię do dziewczyny, która kiwnęła głową w niemym geście potwierdzenia. Czarnowłosy westchnął cicho, obrócił się na pięcie i stanął przed rudowłosą tak, że dzieliło ich kilkanaście centymetrów. Podszedł do niej, a dziewczyna poczuła słodki zapach wanilii i cynamonu.
- Więc Winter... Poznałaś już mojego brata, jak sądzę? - głos chłopaka był lekko zachrypnięty - Ma na imię Teo i jest moim bratem bliźniakiem.
W momencie, gdy wypowiedział ostatnie dwa słowa, nad ich głowami rozległ się trzepot skrzydeł i dało się słyszeć pohukiwanie sowy, siedzącej do tej pory na pobliskim drzewa a w tym momencie odlatującej w kierunku znanym tylko jej.

                                                                ~*~


Obudził ją dźwięk.
Dźwięk bardzo zbliżony do trzepotu sowich skrzydeł, które widziała jeszcze przed chwilą, kiedy to stała na dachu budynku, który - jak rozpoznała -  znajdował się w południowej części miasta. Nie był to jednak odgłos skrzydeł, a zasłony poruszane gwałtownymi porywami wiatru, które bez jakiegokolwiek uprzedzenia wdzierały się do pokoju.
Pytaniem doskonałym w tym momencie, byłoby to, dlaczego poprzedniego dnia wieczorem okna w sypialni rudowłosej dziewczyny pozostały otwarte a nie zamknięte.
Nie przywiązując już do tego zbyt dużej uwagi, rudowłosa imieniem Winter, analizowała wydarzenia, które miały miejsce poprzedniego dnia.
Wcierając w ciało waniliowy balsam do ciała i rozpraszając dookoła siebie, aromatyczną nutkę wanilii usłyszała dobiegający z dołu dźwięk dzwonka do drzwi.
Otworzywszy drzwi, pierwsze co dostrzegła to kwiaty a dopiero zaraz po tym schowaną za nimi, drobną młodą kurierkę.
- Winter Verso? - spytała dziewczyna z charakterystycznym włoskim akcentem wygłosie.
- Zgadza się - potaknęła Winter i otworzywszy szerzej drzwi gestem zaprosiła dziewczynę, aby ta weszła do środka.
Drobna blondyneczka, nieśmiało przekroczyła próg mieszkania jednocześnie wyciągając długopis z czarnej torby przewieszonej przez ramię i podając go rudowłosej wraz z listą. Ta, złożywszy podpis w tabeli przy swoim nazwisku oddała teczkę kurierce.
- Dziękuję - odparła tamta i zaraz po schowaniu teczki i długopisu wyciągnęła w kierunku Winter bukiet kwiatów - Miłego dnia życzę - uśmiechnęła się promiennie i ruszyła do drzwi wyjściowych.
- I wzajemnie!
Gdy drzwi się za nią zamknęły, rudowłosa skupiła na powrót swą uwagę i wzrok na kwiatach. Trzymała oburącz bukiet składający się z 10 róż, idealnie przyciętych i udekorowanych, w kolorze herbacianym. Nachyliwszy się, aby poczuć woń kwiatów poczuła jak coś sztywnego drapie ją w podbródek. Odsunęła twarz zdziwiona i spomiędzy liści jednego kwiatu wyjęła beżową karteczkę złożoną na kształt prostokąta. Otworzyła liścik jedną ręką - w drugiej nadal trzymając kwiaty - i przeczytała napisaną pochyłą kursywną, krótką notatkę od nadawcy.

  "Życzę udanego dnia, z uśmiechem na twarzy.
Ps. Przepraszam,

                             Teo"

Dziewczyna wpatrywała się w bilecik.. "Przepraszam". Tylko tyle, w zamian za to, że wczoraj gdy rozmawiali na bardzo ważny temat Teo musiał bardzo szybko wyjść zorientowawszy się, że za niecałe 30 minut odlatuje jego samolot. "Sprawy rodzinne" jak to powiedział, opuszczając  w pośpiechu biuro swojego wuja. Jednakże z tej rozmowy Winter dowiedziała się jednej, ale za to bardzo cennej informacji, która wiele wyjaśniła.
  "Musisz wiedzieć, że ja.. Mam brata bliźniaka. A raczej miałem, ponieważ to jego widziałaś tamtego dnia na moście, podczas wypadku samochodowego"*No to ten.. Mam nadzieję, że was zaskoczyłam (pozytywnie) i podoba wam się ten rozdział.
Pozdrawiam, NEM. :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz