Dziewczyna stała jak oniemiała patrząc na postać, która znajdywała się tuż przed nią. Określenie zamienić się w słup soli miało wręcz idealne odzwierciedlenie w rzeczywistości. Rudowłosa bowiem nie bardzo wiedziała, czy powinna ufać swemu wzrokowi czy też rozsądkowi, który wręcz sprzeczał się ze wzrokiem krzycząc "To nie on. Jego tu nie może być. Przecież to on sam zakończył tę przyjaźń!" .
- Kyle.. - wykrztusiła jedynie szeptem dziewczyna, nie będąc w stanie powiedzieć niczego więcej, z powodu zbyt dużego oszołomienia. Z zakamarków jej pamięci, jeszcze z okresu kiedy to była w swym rodzinnym mieście - Londynie, wyłonił się obraz, wspomnienie, które przedstawiało ostatnie spotkanie, ostatnią rozmowę tych dwojga..
- O Boże.. - powiedziała tylko sama do siebie, jednak na dźwięk jej głosu zareagował siedzący obok Kyle a także dwunastolatka.
Jej duże szare oczy szkliły się . A po umorusanych policzkach spływały strużki łez..-Winter? Co się dzieje? - zaniepokojony lekko chłopak przysunął się na ławce bliżej do dziewczyny i delikatnym gestem dotknął jej ramienia.
- Nie.. Nic, przepraszam Cię. - powiedziała cicho, prawie szeptem i zaraz po tym, podniosła się ze swojego miejsca i weszła między drzewa.
Zdezorientowany Kyle obserwował poczynania dziewczyny, nie zmieniając swojej pozycji. Dziewczyna delikatnie stąpawszy po trawie, dotarła w końcu do jednego z drzew, po czym .. Przykucnęła. Głowę uniosła wyżej, w górę a jej usta otwierały się i zamykały na przemian, zupełnie jakby mówiła do kogoś.
W pewnym momencie, rudowłosa energicznie pokręciła przecząco głową i odwróciła twarz w stronę chłopaka, w głowie którego myśli toczyły bitwę, a on sam nie wiedział co zrobić w tej sytuacji ani co o tym myśleć. Dostrzegł delikatny zarys uśmiechu na jej jasnej, porcelanowej twarzy, który zaraz zniknął za kurtyną bujnych, rudych włosów.
Delikatne ruchy wiatru, wprawiały w ruch zarówno liście drzew, gałązki okolicznych krzewów jak i luźną koszulkę, jaką założyła dzisiaj rudowłosa.
Nagły trzask gałęzi sprawił, że chłopak przestał rozmyślać o tym, jak wspaniałym uczuciem byłoby zjawisko, gdyby mógł wpleść swoje dłoni w jej włosy; i na powrót zainteresował się tym, co działo się przed jego oczyma.
Winter stała teraz na wyprostowanych nogach, rozglądając się czujnie i uważnie dookoła własnej osi. Wyciągnęła przed siebie wyprostowaną rękę, zupełnie jakby próbowała dotnąć czegoś co znajdywało się naprzeciw niej, jednak dla chłopaka nie było widoczne, co skwitował tylko krótkim uniesieniem brwi w górę. Rudowłosa cofnęła szybko dłoń, jakby to - co niewidoczne dla chłopaka, a być może w jakiś niewyjaśniony sposób, widoczne dla dziewczyny - oparzyło ją swoim dotykiem.
Nie mogąc znieść dłużej, tej przejmującej ciszy dookoła i namacalnego wręcz napięcia, które w metaforycznym stwierdzeniu dało się kroić nożem, Kyle ostrożnie podniósł się ze swojego miejsca i delikatnie stąpając podszedł od tyłu do dziewczyny.
- Wint.. - zaczął, jednak odebrało mu mowę, gdy dziewczyna odwróciła twarz w jego stronę, a w jej oczach dostrzegł iskierki strachu - Powiesz mi, co się dzieje?
- Ja.. Chyba musisz o czymś wiedzieć.. - powiedziała i gestem prawie niezauważalnym przez chłopaka, zacisnęła mocno pięść wbijając tym samym paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, aż pozostawiły po sobie ślady .
Usiedli na ławce. Dziewczyna przez cały czas bała się spojrzeć chłopakowi w twarz bojąc się jego reakcji na to co miała zamiar mu powiedzieć, więc wpatrywała się w gałąź drzewa odległego od niej o kilka metrów, poruszanego w tę i we w tę przez porywy wiatru, na gałęzi której siedziała para ptaków. Ich ćwierkanie w pewnym stopniu docierało do dziewczyny, która wyłapywała poszczególne "ćwir, ćwir". Skrzyżowała nogi, zasiadając "po turecku" i oparłszy łokcie na kolanach zaczęła mówić.Mówiła wszystko co, czego do tej pory chłopak o niej nie wiedział. Ta część z jej życia zawsze opatrzona była plakietką, która przez tak długi czas skutecznie uniemożliwiała innym poznanie dziewczyny w całości.
Mówiła, i mówiła.. Gdy dotarła do tej części opowieści, kiedy to zmarła jej babcia, chłopak chciał wtrącić jakiś komentarz, jakąś uwagę, jednak dziewczyna nie dopuściła go do słowa.
- Znasz wszystko - powiedziała na końcu - Wszystko to o mnie, czego nie wie prawie nikt, nie licząc rzecz jasna rodziny i tych "bliższych znajomych". Tak, nazywam się Winter Verso i w wieku 7 lat, spotkałam swojego pierwszego ducha. Tak, jestem Widzącą, Medium czy jakkolwiek chcesz to nazwać..
Dopiero wtedy uniósł wzrok i spojrzała na chłopaka. Na jego twarzy mieszały się wszystkie emocje jakie w tej chwili mieszać się mogły. Począwszy od niedowierzania, kończąc na przerażeniu? strachu ?
W6.
Dziewczyna nie do końca wiedziała, jak ma odebrać jego zachowanie, gdy dowiedział się już tego wszystkiego. I nie dziwiła mu się, bowiem tak samo postąpiła, gdy dowiedziała się całej prawdy o Widzeniu i o swojej roli w tym.
Zawiesiła nisko głowę, sprawiając tym samym, że kosmyki jej niesfornych rudych włosów opadły jej na twarz a wzrok skierowała ku swoim stopom, gdzie do czarnych trampek przyczepił się jakiś zaschnięty liść. Nie chciała przeszkadzać chłopakowi, więc siedziała cicho na swoim miejscu bawiąc się w palcach liściem. Po kilku chwilach, które dla dziewczyny ciągnęły się wręcz w nieskończoność, kątem oka dostrzegła, że chłopak prostuje dłonie, strzykając przy tym paliczkami.
- I dlaczego nie powiedziałaś mi tego wszystkiego wcześniej ?
- Ja.. Bałam się Twojej reakcji. Mogłeś krzyknąć "świruska!" i uciec ode mnie gdzie pieprz rośnie, albo coś.. Nie wiem już sama. - powiedziała spoglądając na chłopaka, który już patrzył jej prosto w oczy i nie uciekał nigdzie wzrokiem - Ja wiem, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że niełatwo jest to zrozumieć jak się to słyszy, no ale starałam się jak mogłam, żebyś zrozumiał..
- Tak, tak wiem i rozumiem, że się starałaś. Ja jednak, potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko zrozumieć i żeby to do mnie dotarło..
- Dostaniesz go tyle, ile tylko potrzebujesz Kyle.
I oboje wstali z ławki, kierując się w stronę wyjścia, po drodze wstępując do domu po telefon i inne rzeczy należące do dziewczyny. Gdy rudowłosa wychodziła, Kyle - jak to zawsze miał w zwyczaju - przytulił ją mocno do siebie.
- Do zobaczenia, Winter.
- Do zobaczenia, Kyle.
Przez kilka kolejnych dni później, dziewczyna czekała na jakikolwiek znak od przyjaciela, czy wszystko już przemyślał i poukładał sobie w głowie. I czekała..
Czekała aż do dziś.
Bo oto przed nią, na werandzie jej domku we Florencji stał we własnej osobie Kyle. Włosy chłopaka "porozrzucane" były w charakterystycznych dla chłopaka nieładzie. Artystyczny nieład na mojej głowie odzwierciedla tak samo artystyczną duszę, Winter zwykł mawiać, kiedy to dziewczyna śmiała się z jego wyglądu i ułożenia włosów.
- Mogę wejść ? - spytał, przestępując z nogi na nogę.
Dziewczyna odpowiedziała tylko krótkie "Pewnie" i otworzyła drzwi na tyle szeroko, aby chłopak mógł bez większego problemu wejść. Odebrała od niego okrycie i zawiesiwszy je w szafie , zaprosiła go gestem do salonu.
- Kawy, herbaty, gorącej czekolady ? - uśmiechnęła się delikatnie do gościa, który to raz złączał, to rozłączał dłonie jakby w geście zdenerwowania.
- Nie chcę Ci robić problemu..
- Przecież to nie problem, Kyle. I tak miałam dla siebie zrobić, więc tym bardziej . Herbata, zielona jeśli mnie pamięć nie myli ?
- Dokładnie ta. Przecież to ja Cię do niej przekonałem, pamiętasz? - uniósł kąciki ust do góry w uśmiechu, przez co dziewczynie od razu zrobiło się troszkę lepiej.
W pokoju rozniósł się delikatny śmiech dziewczyny.
Minął kwadrans. Zważywszy, że żadne z nich nie lubiło tzw. owijania w bawełnę, od razu przeszli do sedna sprawy, za którą chłopak przyjechał tutaj aż z Londynu. Tym razem sytuacja była odwrotna niż ta podczas ich ostatniego spotkania - teraz to chłopak, a nie dziewczyna mówił. Mówił wszystko co przemyślał, do jakich doszedł wniosków, no i że przeprasza za swoje nieodpowiedzialne zachowanie.
- Czyli.. Wszystko między nami w porządku ? - spytał, gdy tylko dziewczyna wyraziła swoje zdanie na ten temat.
- Oczywiście, jeśli tylko nie uciekniesz ode mnie, gdy zacznę mówić w przestrzeń dookoła siebie - rudowłosa puściła mu tak zwane "oczko", nie mogąc powstrzymać uśmiechu, jaki pojawił się na jej twarzy.
W tym momencie chłopak przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Tęskniłem - szepnął jej we włosy.
- Ja także , Kyle - odparła odwzajemniając uścisk.
* Cześć wszystkim ^^
Miłej lektury.
See you soon,
NEM.
czwartek, 29 października 2015
Rozdział 11.
Księżyc wisiał już na nieboskłonie, swoją jasną tarczą, która dziś przypominała dużego rogala, oświetlając ulice, uliczki, parki, domy i wszystko to, co znajdywało się pod nim. Korony drzew poruszane podmuchami wiatru, kiwały się to w jedną to w drugą stronę, szeleszcząc cicho liśćmi. Wszechogarniająca cisza, panowała w całym mieście a zakłócana była tylko, jednorazowymi dźwiękami, które wydawały przejeżdżające pojazdy lub też sowa, nocny obserwator penetrujący okolicę, pohukując od czasu do czasu.
W salonie małego, przytulnego domku zamieszkiwanego przez młodą, rudowłosą dziewczynę płomień w kominku skwierczał posyłając małe, drobne iskierki w powietrze, nadając złocisty blask ścianom koloru beżowego. W całym domu światła były wyłączone, jedynie w salonie zapalona była mała lampka i wcześniej wspomniany kominek . Dwie postacie znajdujące się w pomieszczeniu, już od dłuższego czasu prowadziły dyskusję na tak bardzo interesujący ich temat, że nie dostrzegły obserwatora, który był z nimi już od dłuższego czasu. Mała, śnieżna sowa przekrzywiając łebek to w jedną, to w drugą stronę obserwowała rudowłosą osiemnastolatkę, która mówiła do.. Pustej powierzchni przed nią. Wbiła więc jeszcze mocniej swoje szpony w drewniany parapet, który tej nocy służył jej jako obserwatorium, i wbijając swe czujne spojrzenie złocistych w świetle kominka oczu czekała na rozwój wypadków .
Siedząca na kanapie dziewczyna, miała wzrok utkwiony otwartej księdze, leżącej na jej kolanach i mówiła. Mówiła do.. Właściwie do kogo mówiła ? Skoro była sama w pomieszczeniu mogła mówić tylko do siebie samej, a to było co najmniej dziwne. Sowa, zainteresowana tym niezwykłym zdarzeniem jeszcze bliżej przysunęła się do okna, próbując dostrzec.. Cokolwiek. W pewnym momencie przestrzeń wokół rudowłosej zafalowała ( o ile takim słowem można określić to zjawisko ) a kilka sekund później najpierw delikatnie zajaśniała a następnie można było bez problemu dostrzec zarys męskiej sylwetki postaci. Z każdą chwilą postać chłopaka stawała się coraz bardziej wyraźniejsza, aż w końcu było ją widać w całej okazałości . Na twarzy chłopaka gościł uśmiech, jakby właśnie wygrał bardzo ważny dla niego konkurs. Do swoich małych płuc, wciągnęła odpowiednią dawkę powietrza i już, rozprostowując skrzydełka aby wzbić się w powietrze, zmieniła nagle zdanie dostrzegając wzrok skupiony idealnie na jej małej postaci. Chłopak – nadal się uśmiechnięty – przypatrzył się jej uważnie a następnie otworzył usta mówiąc coś do swojej towarzyszki. Dziewczyna kierowana głosem swojego rozmówcy obróciła głowę o 180 stopni i podobnie jak młodzieniec, spojrzała na nią . Po chwili jednak oboje odwrócili wzrok zajmując się sobą, od czasu do czasu tylko zerkając kątem oka na parapet okienny. Jednakże w pewnym momencie, gdy chłopak po raz któryś z kolei spojrzał na okno, mając nadzieję, że zobaczy małą, puchatą kulkę która swym białym kolorem upierzenia odznaczała się w ciemności; nie dostrzegł jej. Kilka chwil przedtem bowiem, mały puchacz odleciał zostawiając tę dwójkę samą, wymachując równomiernie swoimi skrzydełkami w górę i w dół, lecąc w tylko jej znanym kierunku.
- To było troszkę takie.. Dziwne, nie sądzisz? – po chwili odezwał się chłopak spoglądając to na pusty okienny parapet to na pytający wyraz twarzy, z jakim przypatrywała mu się dziewczyna.
- Dziwne ? Uważasz sowę za dziwne stworzenie ?- zaczęła się z nim droczyć rudowłosa uśmiechając się delikatnie.
- Uważasz, że jestem nietolerancyjny dla sów ? – chłopak zrobił smutną minę i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej – Nie sama sowa, co … Jej zachowanie. Tak usiadła i się patrzyła na nas.
- Wiesz, że sowa śnieżna, którą przed chwilą widziałeś, jest zwierzęciem mojej babci ? – spytała znienacka dziewczyna, zaskakując tym samym chłopaka.
- Jak to.. Jest zwierzęciem Twojej babci ? – chłopak nie rozumiał pytania, o czym dało się przekonać patrząc na jego twarz.
- Powiedzmy, że.. Moja rodzina jest rodziną z wieloma tradycjami. Jedną z nich jest ta, iż za każdym razem gdy urodzi się w niej – w tej rodzinie – dziecko, a raczej dziecku przypisuje się jakieś zwierzę, drzewo, kwiat albo coś innego. Następnego dnia o dwunastej w południe, nowonarodzonemu zakłada się na przegub ręki opaskę, na której widnieje znak tej rzeczy, którą mu przypisano. Oczywiście, opaski te nie zagrażają życiu niemowlęcia, ani nic. Nie pytaj mnie czemu akurat o dwunastej w południe, i skąd rodzice i – jeśli jeszcze żyją – dziadkowie, przypisują niemowlakowi owy symbol, bo po prostu nie wiem. I w taki sposób, mojej babci została przypisana sowa śnieżna a ilekroć ją widzę, czuję jakby ona nade mną czuwała i była gdzieś niedaleko.. Wiem, dziwne. Ale takie właśnie jest moje życie.
- Wiesz, że pierwszy raz o takim czymś słyszę ? Nikt kogo znam.. Znałem, nie miał takiej historii jak Ty.
Postać astralna chłopaka zaczęła krążyć po pokoju, wyłamując jednocześnie sobie palce jednakże nie wydając przy tym jakiegokolwiek dźwięku. Żaden jego krok nie powodował skrzypienia desek, którymi wyłożony był parkiet ani też nie powodował on swoją „osobą” poruszania się przedmiotów jakich dotykał. Co ciekawe, mógł bez problemu usiąść na kanapie a ona nie uginała się pod wpływem jego ciężaru.
Dziewczyna zaśmiała się, próbując tym samym chociaż troszkę rozładować napięcie i ciszę, które zawisły na tę chwilę nad nimi.
- Tak wiem. Jestem dość.. Dziwną osobą, jakby to powiedzieć. No ale chciałeś przecież wiedzieć o Przysiędze, jaką złożyła moja mama mojej babci, prawda?
Chłopak kiwnął potakująco głową, dziewczyna otworzyła więc usta, aby mu odpowiedzieć.
- Jak już wiesz, albo też możesz domyślać się tego, nie jestem jedyną osobą w mojej rodzinie, której przydał dar Widzenia. Jak dowiedziałam się w późniejszym, naprawdę dużo późniejszym okresie mojego życia z ust mojej mamy, co drugie pokolenie rodzi się z tym darem. U niemowlaków bardzo łatwo to poznać..
- W jaki sposób? – spytał chłopak przerywając wypowiedź dziewczyny.
Ona uśmiechnęła się tylko do niego po czym wstała ze swojego miejsca na kanapie i odwróciwszy się do niego plecami uniosła swoje długie, rude włosy do góry. Na jej karku bowiem, centymetr może dwa poniżej linii włosów, znajdowało się znamię w kształcie trójkąta. Było ono o wiele jaśniejsze niż jej skóra tak więc łatwo można było je zobaczyć, o ile nie było schowane pod rudą zasłoną włosów.
- Oto i Twoja odpowiedź na pytanie. Każdy Widzący, posiada takie znamię rodząc się. Tak czy inaczej.. Kiedy się urodziłam, babcia jako iż ona była ostatnią żyjącą osobą, posiadającą ten sam dar, wymogła na mojej mamie obietnicę, czy też Przysięgę jak wolisz.. Mówi ona o tym, iż rodzic Widzącego, w razie gdyby jej poprzedni „nosiciel” nie żył już, powinien powiadomić swojego potomka o darze z jakim się urodził. Może Ci się wydać dziwne, jednakże moja mama nigdy w to nie wierzyła. Nie wierzyła w dar, jaki miałam ja i babcia, ona po prostu nie wierzyła w byty astralne – duchy. Dlatego też nie chciała zgodzić się na złożenie przysięgi, ponieważ nie chciała abym się o tym dowiedziała. Dopiero któregoś roku w moje urodziny, oficjalnie obiecała i przysięgła, że nie dowiem się nic o darze dopóty, dopóki sama o to jej nie zapytam, a ona wtedy udzieli mi pomocy ze wszystkich sił, jakie w sobie ma.
- Twoja mama nie wierzyła, ponieważ nie miała dowodów by w to wierzyć. Jest niczym filozof, który potrzebuje dowodu aby uwierzyć. Znam to doskonale biorąc na przykład osobę mojej mamy.
- Tak ? A co ona takiego robiła ? – dziewczyna uśmiechnęła się uśmiechem dziękując za zmianę tematu
- Oceny.. Gdy przyniosłem kartkę z wypisanymi ocenami, nie wierzyła w co niektóre do tego stopnia, że musiała dzwonić do mojej wychowawczyni. Twierdziła, że mogłem je przecież podrobić, bo były zbyt wysokie..
- To bardzo typowe zachowanie rodziców, niestety – dziewczyna uśmiechnęła się unosząc delikatnie kąciki ust ku górze.
- U Ciebie chyba nie było tego problemu, skoro dostałaś się na ten staż dziennikarski u mojego wuja – humorystycznie puścił jej oko, przeczesując jednocześnie swoje ciemne włosy dłonią, mierzwiąc je jeszcze bardziej niż dotychczas.
- To mogę potwierdzić, chociaż może to zabrzmieć nieskromnie, że nie musieli dzwonić do wychowawcy w sprawie moich ocen – uśmiechnęła się delikatne po czym wstała ze swojego miejsca, aby dołożyć drewno do kominka.
Szatyn, jakby w momencie przypomniał sobie o czymś .
- Powiesz mi co zostało przypisane Tobie, gdy się urodziłaś ?
Odwracając się w stronę chłopaka usłyszała dzwonek do drzwi rozchodzący się przeraźliwym echem po mieszkaniu, i spojrzawszy na zegarek zaczęła zastanawiać się, któż może dobijać się do jej drzwi o tej godzinie. Ruszyła więc w kierunki drzwi wejściowych na moment jeszcze przystając .
- Anioł.
Po czym odwróciła się, aby otworzyć drzwi tajemniczemu przybyszowi.
* Do następnego.
See you soon, NEM.
Siedząca na kanapie dziewczyna, miała wzrok utkwiony otwartej księdze, leżącej na jej kolanach i mówiła. Mówiła do.. Właściwie do kogo mówiła ? Skoro była sama w pomieszczeniu mogła mówić tylko do siebie samej, a to było co najmniej dziwne. Sowa, zainteresowana tym niezwykłym zdarzeniem jeszcze bliżej przysunęła się do okna, próbując dostrzec.. Cokolwiek. W pewnym momencie przestrzeń wokół rudowłosej zafalowała ( o ile takim słowem można określić to zjawisko ) a kilka sekund później najpierw delikatnie zajaśniała a następnie można było bez problemu dostrzec zarys męskiej sylwetki postaci. Z każdą chwilą postać chłopaka stawała się coraz bardziej wyraźniejsza, aż w końcu było ją widać w całej okazałości . Na twarzy chłopaka gościł uśmiech, jakby właśnie wygrał bardzo ważny dla niego konkurs. Do swoich małych płuc, wciągnęła odpowiednią dawkę powietrza i już, rozprostowując skrzydełka aby wzbić się w powietrze, zmieniła nagle zdanie dostrzegając wzrok skupiony idealnie na jej małej postaci. Chłopak – nadal się uśmiechnięty – przypatrzył się jej uważnie a następnie otworzył usta mówiąc coś do swojej towarzyszki. Dziewczyna kierowana głosem swojego rozmówcy obróciła głowę o 180 stopni i podobnie jak młodzieniec, spojrzała na nią . Po chwili jednak oboje odwrócili wzrok zajmując się sobą, od czasu do czasu tylko zerkając kątem oka na parapet okienny. Jednakże w pewnym momencie, gdy chłopak po raz któryś z kolei spojrzał na okno, mając nadzieję, że zobaczy małą, puchatą kulkę która swym białym kolorem upierzenia odznaczała się w ciemności; nie dostrzegł jej. Kilka chwil przedtem bowiem, mały puchacz odleciał zostawiając tę dwójkę samą, wymachując równomiernie swoimi skrzydełkami w górę i w dół, lecąc w tylko jej znanym kierunku.
- To było troszkę takie.. Dziwne, nie sądzisz? – po chwili odezwał się chłopak spoglądając to na pusty okienny parapet to na pytający wyraz twarzy, z jakim przypatrywała mu się dziewczyna.
- Dziwne ? Uważasz sowę za dziwne stworzenie ?- zaczęła się z nim droczyć rudowłosa uśmiechając się delikatnie.
- Uważasz, że jestem nietolerancyjny dla sów ? – chłopak zrobił smutną minę i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej – Nie sama sowa, co … Jej zachowanie. Tak usiadła i się patrzyła na nas.
- Wiesz, że sowa śnieżna, którą przed chwilą widziałeś, jest zwierzęciem mojej babci ? – spytała znienacka dziewczyna, zaskakując tym samym chłopaka.
- Jak to.. Jest zwierzęciem Twojej babci ? – chłopak nie rozumiał pytania, o czym dało się przekonać patrząc na jego twarz.
- Powiedzmy, że.. Moja rodzina jest rodziną z wieloma tradycjami. Jedną z nich jest ta, iż za każdym razem gdy urodzi się w niej – w tej rodzinie – dziecko, a raczej dziecku przypisuje się jakieś zwierzę, drzewo, kwiat albo coś innego. Następnego dnia o dwunastej w południe, nowonarodzonemu zakłada się na przegub ręki opaskę, na której widnieje znak tej rzeczy, którą mu przypisano. Oczywiście, opaski te nie zagrażają życiu niemowlęcia, ani nic. Nie pytaj mnie czemu akurat o dwunastej w południe, i skąd rodzice i – jeśli jeszcze żyją – dziadkowie, przypisują niemowlakowi owy symbol, bo po prostu nie wiem. I w taki sposób, mojej babci została przypisana sowa śnieżna a ilekroć ją widzę, czuję jakby ona nade mną czuwała i była gdzieś niedaleko.. Wiem, dziwne. Ale takie właśnie jest moje życie.
- Wiesz, że pierwszy raz o takim czymś słyszę ? Nikt kogo znam.. Znałem, nie miał takiej historii jak Ty.
Postać astralna chłopaka zaczęła krążyć po pokoju, wyłamując jednocześnie sobie palce jednakże nie wydając przy tym jakiegokolwiek dźwięku. Żaden jego krok nie powodował skrzypienia desek, którymi wyłożony był parkiet ani też nie powodował on swoją „osobą” poruszania się przedmiotów jakich dotykał. Co ciekawe, mógł bez problemu usiąść na kanapie a ona nie uginała się pod wpływem jego ciężaru.
Dziewczyna zaśmiała się, próbując tym samym chociaż troszkę rozładować napięcie i ciszę, które zawisły na tę chwilę nad nimi.
- Tak wiem. Jestem dość.. Dziwną osobą, jakby to powiedzieć. No ale chciałeś przecież wiedzieć o Przysiędze, jaką złożyła moja mama mojej babci, prawda?
Chłopak kiwnął potakująco głową, dziewczyna otworzyła więc usta, aby mu odpowiedzieć.
- Jak już wiesz, albo też możesz domyślać się tego, nie jestem jedyną osobą w mojej rodzinie, której przydał dar Widzenia. Jak dowiedziałam się w późniejszym, naprawdę dużo późniejszym okresie mojego życia z ust mojej mamy, co drugie pokolenie rodzi się z tym darem. U niemowlaków bardzo łatwo to poznać..
- W jaki sposób? – spytał chłopak przerywając wypowiedź dziewczyny.
Ona uśmiechnęła się tylko do niego po czym wstała ze swojego miejsca na kanapie i odwróciwszy się do niego plecami uniosła swoje długie, rude włosy do góry. Na jej karku bowiem, centymetr może dwa poniżej linii włosów, znajdowało się znamię w kształcie trójkąta. Było ono o wiele jaśniejsze niż jej skóra tak więc łatwo można było je zobaczyć, o ile nie było schowane pod rudą zasłoną włosów.
- Oto i Twoja odpowiedź na pytanie. Każdy Widzący, posiada takie znamię rodząc się. Tak czy inaczej.. Kiedy się urodziłam, babcia jako iż ona była ostatnią żyjącą osobą, posiadającą ten sam dar, wymogła na mojej mamie obietnicę, czy też Przysięgę jak wolisz.. Mówi ona o tym, iż rodzic Widzącego, w razie gdyby jej poprzedni „nosiciel” nie żył już, powinien powiadomić swojego potomka o darze z jakim się urodził. Może Ci się wydać dziwne, jednakże moja mama nigdy w to nie wierzyła. Nie wierzyła w dar, jaki miałam ja i babcia, ona po prostu nie wierzyła w byty astralne – duchy. Dlatego też nie chciała zgodzić się na złożenie przysięgi, ponieważ nie chciała abym się o tym dowiedziała. Dopiero któregoś roku w moje urodziny, oficjalnie obiecała i przysięgła, że nie dowiem się nic o darze dopóty, dopóki sama o to jej nie zapytam, a ona wtedy udzieli mi pomocy ze wszystkich sił, jakie w sobie ma.
- Twoja mama nie wierzyła, ponieważ nie miała dowodów by w to wierzyć. Jest niczym filozof, który potrzebuje dowodu aby uwierzyć. Znam to doskonale biorąc na przykład osobę mojej mamy.
- Tak ? A co ona takiego robiła ? – dziewczyna uśmiechnęła się uśmiechem dziękując za zmianę tematu
- Oceny.. Gdy przyniosłem kartkę z wypisanymi ocenami, nie wierzyła w co niektóre do tego stopnia, że musiała dzwonić do mojej wychowawczyni. Twierdziła, że mogłem je przecież podrobić, bo były zbyt wysokie..
- To bardzo typowe zachowanie rodziców, niestety – dziewczyna uśmiechnęła się unosząc delikatnie kąciki ust ku górze.
- U Ciebie chyba nie było tego problemu, skoro dostałaś się na ten staż dziennikarski u mojego wuja – humorystycznie puścił jej oko, przeczesując jednocześnie swoje ciemne włosy dłonią, mierzwiąc je jeszcze bardziej niż dotychczas.
- To mogę potwierdzić, chociaż może to zabrzmieć nieskromnie, że nie musieli dzwonić do wychowawcy w sprawie moich ocen – uśmiechnęła się delikatne po czym wstała ze swojego miejsca, aby dołożyć drewno do kominka.
Szatyn, jakby w momencie przypomniał sobie o czymś .
- Powiesz mi co zostało przypisane Tobie, gdy się urodziłaś ?
Odwracając się w stronę chłopaka usłyszała dzwonek do drzwi rozchodzący się przeraźliwym echem po mieszkaniu, i spojrzawszy na zegarek zaczęła zastanawiać się, któż może dobijać się do jej drzwi o tej godzinie. Ruszyła więc w kierunki drzwi wejściowych na moment jeszcze przystając .
- Anioł.
Po czym odwróciła się, aby otworzyć drzwi tajemniczemu przybyszowi.
* Do następnego.
See you soon, NEM.
czwartek, 22 października 2015
Rozdział 10.
Od pradziejów ludzie snują przeróżne teorie, zakładają praktycznie wszystko co jest dla nich logiczne; na temat tego, co się dzieje z duszami ludzkimi, zaraz po tym jak opuszczają ciało po śmierci. Jedni twierdzą, że dusza na zawsze pozostaje w ciele człowieka, aby strzec go po śmierci przed złem bądź cokolwiek innym. Drudzy są zdania, że wszystkie dusze zostają „posegregowane” i dodane do odpowiednich zakładek : „Niebo” oraz „Piekło”, a wybór ściśle jest związany z tym jakie prowadzili życie, jakie podejmowali wybory i co najważniejsze : W jakich stosunkach byli z samym Bogiem. Inna grupa ludzi wyklucza obydwie powyższe teorie, ponieważ według nich najbardziej odpowiednią jest ich teoria, która brzmi następująco :
„Dusze, tuż po śmierci osoby u której zamieszkiwały opuszczają ciało, aby wyruszyć w dalszą wędrówkę w stronę, której celem ostatecznym jest potocznie nazywany Raj, znany też pod innymi nazwami jak Niebo, Pałac Wieczności. Drogę tę rozpoczynają w Czyśćcu, który jest dla nich pierwszą stacją. Tam, Ci którym los przypisał wyjątkowe przeznaczenie, zostają zaznajomieni z tajemnicami panującymi w sferze eterycznej. Dusze te, mają odegrać jakąś ważną rolę w życiu przypisanej do nich osoby i żeby wypełnić przeznaczenie, muszą to zadanie wykonać. Najczęściej jest to osoba, z którą byli silnie emocjonalnie związani za życia, ale bywają też przypadki, kiedy ta osoba jest dla nich zupełnie obca. Ich dalsze losy zależą wyłącznie od tego, czy zdołają wykonać zadanie czy też nie”
Najlepszym rozwiązaniem, albo raczej.. Doskonałą pomocą do wykonania tego zadania, byłoby znalezienie Widzącej . Widząca to osoba, która nas widzi. Nas, czyli duchy jak już się domyśliłaś, Winter. I zapewne domyślasz się także co chcę Ci przez to powiedzieć.. Jesteś Widzącą. Od momentu kiedy zobaczyłaś pierwszego ducha zostałaś kimś więcej niż tylko , Winter Verso.
Wtedy na moście, gdy stał się ten nieszczęsny wypadek, podczas którego moja dusza opuściła ciało, a chwilę później Ty mnie Widziałaś, jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to zostało zaplanowane dla mnie coś więcej, niż tylko spokojne opuszczenie naszego świata.
Dziewczyna patrząc na swojego rozmówcę, toczyła w myślach walkę czy aby na pewno powinna wierzyć w to, co przed chwilą usłyszała z ust Enza. Teoretycznie rzecz biorąc to co powiedział składało się na jedną, logiczną całość jednakże dziewczyna nie mogła dopuścić do siebie twierdzenia, że musi pomóc chłopakowi – duchowi chłopaka konkretniej – dla którego zaplanowane zostało ponoć „coś więcej”. Pierwszy raz w swoim życiu spotkała się z taką sytuacją, więc nie wiedziała jakie jest ryzyko tego, że jej się nie uda.
- A co.. A co jeśli ja nie zdołam Ci pomóc? Co się wtedy stanie z Twoją duszą i resztą ee.. Wieczności jaka została Ci przeznaczona? – spytała rudowłosa rozsiadając się wygodnie na kanapie w salonie domu zamieszkiwanego przez nią, czując na sobie spojrzenie błękitnych oczu chłopaka.
- Wtedy pójdę.. No nieważne. Nie zagłębiajmy się w to na razie. Uda nam się, gorąco w to wierzę – mówiąc to posłał dziewczynie uśmiech, który miał podnieść ją chociaż odrobinę na duchu, jednak Winter dostrzegła w nim cień obawy.
- Jak często się mylisz, co do swoich przypuszczeń i wiary w inne osoby? – zapytała dziewczyna uważnie przyglądając się twarzy chłopaka stojącego naprzeciw niej.
- Bardzo rzadko. Ale tak wiesz.. Rzadko, rzadko – odparł chłopak głosem przesyconym spokojem i opanowaniem, a w powietrzu uniosła się cynamonowo-waniliowa nutka aromatu.
Ten ostatni element skłonił Winter do zadania pytania, które już od kilku ich spotkań plątało jej się po głowie.
- Powiedz mi Enzo, jak to jest, że pomimo tego, że.. No nie żyjesz, nie masz materialnego ciała i jesteś tylko bytem astralnym, ja czuję od Ciebie zapachy ?
- A przyjemne są chociaż te zapachy? – chłopak zaczął się śmiać, co rozluźniło nieco dziewczynę do tego stopnia, że oparła się wygodnie o oparcie kanapy zasłane poduszkami.
- To nutka cynamonu połączona z zapachem wanilii, więc sam odpowiedz sobie na to pytanie.
Wyraz twarzy chłopaka zmienił się diametralnie, gdy tylko dziewczyna dokończyła wypowiadane zdanie. Sprawiło to, że w umyśle Winter zaczęła migać delikatne dioda koloru czerwonego.
- Coś się stało ? Coś powiedziałam nie tak ? Enzo..
- Po prostu.. Te zapachy kojarzą mi się tylko i wyłącznie z rodzinnym domem, a co za tym idzie przywołują wspomnienia. Te dobre, rzecz jasna. Wiesz.. Na święta, na każde urodziny, imieniny czy inne tego typu okazje, moja babcia zawsze piekła cynamonowe ciasteczka. Najlepsze w mieście, nieskromnie mówiąc. Każdy w okolicy je znał i często mawiali, że Mags tworzy magię w swojej kuchni. A wanilia.. Moja mama, jeszcze gdy byłem małym brzdącem, piekła ze mną babeczki z nadzieniem waniliowym. Pewnego dnia wziąłem buteleczkę z owym aromatem w swoje małe rączki i przez przypadek wylałem całą zawartość na siebie.
- Szkoda, że nie poznałam Twojej babci. Uwielbiam cynamonowe ciasteczka – westchnęła dziewczyna, przywołując w głowie obraz ciasteczek, zarumienionych na piękny złocisty kolor.
- Żałuj, bo naprawdę warto było spróbować jej ciastek. Mówię to z moją niematerialną ręką na moim niematerialnym sercu – chłopak wykonał ów gest uśmiechając się szeroko.
- Wierzę na słowo – dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
Rozmowa toczyła się między tym dwojgiem jeszcze przez jakiś czas, a na usta chłopaka aż cisnęło się pytanie które chciał zadać już dużo wcześniej, opowiadając o Widzących.
Poczekał na odpowiedni moment, po czym odetchnąwszy głęboko zapytał :
- Opowiesz mi o swoim pierwszym duchu? Kto to był, w czym musiałaś mu pomóc ?
Z pamięci dziewczyny na powierzchnię niemal natychmiast wypłynął obraz odpowiadający temu dniu. Nieważne jak bardzo by się starała go zapomnieć i jak bardzo by chciała to zapomnieć.. To nie było możliwe, z racji tego, że nie łatwo jest zapomnieć o osobie, którą się kocha.
-Ekhm. To jest.. Znaczy się, była moja.. Babcia.
- Nie powinienem pytać. Przepraszam.. – chłopak zrobił skruszoną minę i na tyle, na ile to realne zaczął wyłamywać sobie palce u obu rąk.
- Nie przepraszaj, nie musisz. Poza tym, zbyt długo to siedziało we mnie, więc może dobrze będzie, jeśli ktoś to usłyszy – Winter uśmiechnęła się, unosząc delikatnie kąciki ust do góry.
Moja babcia była, jakby to powiedzieć… Złotym człowiekiem. Wszędzie było jej pełno i co jest najciekawsze, nigdy nikomu to nie przeszkadzało a wręcz przeciwnie. Każdy darzył ją szacunkiem za to, że była.. Sobą. Z nikim nigdy nie wdała się w żadną kłótnię a wręcz przeciwnie – zawsze chciała pomóc rozwiązać spory innych co , swoją drogą przeważnie zawsze jej się udawało z korzystnym rezultatem dla obydwóch stron. Była jak.. Anioł zesłany na Ziemię przez Boga, pod postacią człowieka. I mówię to z ręką na sercu. Pomimo swojego wieku, całkiem nieźle się trzymała. Wbrew pozorom rzadko miała problemy ze zdrowiem, aż tu nagle jednego dnia musiałyśmy razem z mamą zawieść ją do szpitala. Eleonor – bo tak miała na imię moja babcia – nie mogła oddychać, a jej twarz z minuty na minutę robiła się coraz bledsza. Miałam wtedy 7 lat i były to moje urodziny.. Wyobrażasz sobie co wtedy czuła taka mała dziewczynka? Jak dojechałyśmy do szpitala, babcię zabrano do sali w towarzystwie lekarzy a moja mama nie mogła się uspokoić przed długi czas, więc pielęgniarki zabrały ją do jakiegoś innego pokoju. Ze mną został młody sanitariusz – tak mi wtedy powiedziano – który na wszystkie sposoby próbował odciągnąć moje myśli od babci. Jednak było to daremne bo nie odniosło żadnych skutków. Później przyniósł talerzyk pełen ciastek, wziął mnie na kanapę i przekonał do zjedzenia ich. No więc siedziałam grzecznie i zajadałam ciasteczka, gdy nagle w korytarzu pojawiła się postać mojej babci. Ale była.. Inna. Dużo bledsza niż poprzednio i o wiele jaśniejsza, jeżeli takiego określenia użyć można. Zostawiając ciasteczka chłopakowi, który się mną zajmował wstałam z kanapy i podeszłam wolnym krokiem do tak dobrze znanej mi osoby. Spytałam „Babciu, co się stało?” jednak ona nie odpowiedziała od razu. A gdy zaczęła mówić, słowa przez nią wypowiadane wtedy nie miały dla mnie najmniejszego sensu. Mówiła coś, że ja jako druga z rodziny mogę Ich zobaczyć i, że to niezwykłe. Dodała jeszcze, że już nie spotkamy się więcej w takiej formie jak dotychczas, bo ona.. Zmarła. To był cios dla siedmioletniej dziewczynki tak duży, że kolana same ugięły się pode mną, na co chłopak zareagował błyskawicznie podbiegając do mnie i biorąc mnie na ręce. Przytulona do jego klatki piersiowej obserwowałam kątem oka znikającą postać mojej babci machającej do mnie, przekazując w umyślę wiadomość, że za niedługo się spotkamy. Później pamiętam, że gdy się obudziłam byłam już w swoim pokoju a moja mama siedziała na krześle ustawionym obok. Gdy spojrzała na mnie widziałam to w jej wzroku i w jej czerwonych od płaczu oczach – to, że babcia nie żyje to prawda. Długo nie mogłam zasnąć, więc leżałam i tuląc się do maskotki wpatrywałam się w drzwi, mając jednak cichutką nadzieję, że otworzą się i wejdzie przez nie babcia całując mnie do snu i mówiąc „dobranoc”. Jednak zamiast niej przybyła jednak jej astralna postać, jej duch jak wolisz. Zaczęła mówić, że spoczywa na mnie teraz duża odpowiedzialność, skoro ja mogę ją zobaczyć, porozmawiać z nią. Później powiedziała, że muszę się troszczyć o rodziców i być dla nich dobra, jeszcze lepsza niż do tej pory bo będą mnie potrzebować. Na koniec ucałowała mnie w czoło i mówiąc „ powtórz mamie, żeby pamiętała o Przysiędze”, oddaliła się do okna. Pomachała mi raz jeszcze po czym.. Rozpłynęła się w powietrzu, a jedyny dowód na jej obecność w moim pokoju, to rozchodzący się aromat pomarańczy – ulubionych owoców mojej babci. Położyłam się pod kołderką tuląc do piersi puchatego misia, czułam że babcia tak naprawdę nie odeszła od nas. Że zawsze będzie gdzieś obok i obserwować..
Gdy rudowłosa skończyła mówić, wpatrując się w żar w kominku naprzeciw niej, chłopak siedział na dywanie obok niej i podpierając głowę na dłoni, nie wiedział co odpowiedzieć. Dlatego wpatrywał się w dziewczynę, czekając aż ta coś powie, coś zrobi.
- Więc.. Chciałbyś jeszcze coś wiedzieć w związku z tym, jak stałam się Widzącą ? – spytała Winter, odwracając głowię w kierunku niebieskookiego.
- Tylko dwie rzeczy. Co takiego miałaś zrobić ? I o co chodzi z Przysięgą? – odpowiedział Enzo po chwili zastanowienia.
- Miałam być przy rodzicach. Oni.. Prawie się rozstali, wiesz ? I o to właśnie chodziło babci. Żebym to ja ich znowu połączyła. I udało mi się. Udało się to małej, siedmioletniej Winter, widzącej duchy. Nieźle, prawda ? – dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie na zmianę splatając i rozplatając palce u dłoni.
- Wiesz, że jesteś pierwszą tak wyjątkową osobą, jaką poznałem ?
- Bo jako jedyna Cię widzę i mogę z Tobą porozmawiać?
- Tak to też. Wracając do mojego pytania.. Co to za Przysięga o jakiej wspomniałaś?
Gdy dziewczyna otwierała usta, aby odpowiedzieć na zadane pytanie, które zawisło pomiędzy tym dwojgiem, ciszę w pomieszczeniu przeciął dzwonek wibrującego na stole telefonu dziewczyny.
„Dusze, tuż po śmierci osoby u której zamieszkiwały opuszczają ciało, aby wyruszyć w dalszą wędrówkę w stronę, której celem ostatecznym jest potocznie nazywany Raj, znany też pod innymi nazwami jak Niebo, Pałac Wieczności. Drogę tę rozpoczynają w Czyśćcu, który jest dla nich pierwszą stacją. Tam, Ci którym los przypisał wyjątkowe przeznaczenie, zostają zaznajomieni z tajemnicami panującymi w sferze eterycznej. Dusze te, mają odegrać jakąś ważną rolę w życiu przypisanej do nich osoby i żeby wypełnić przeznaczenie, muszą to zadanie wykonać. Najczęściej jest to osoba, z którą byli silnie emocjonalnie związani za życia, ale bywają też przypadki, kiedy ta osoba jest dla nich zupełnie obca. Ich dalsze losy zależą wyłącznie od tego, czy zdołają wykonać zadanie czy też nie”
Najlepszym rozwiązaniem, albo raczej.. Doskonałą pomocą do wykonania tego zadania, byłoby znalezienie Widzącej . Widząca to osoba, która nas widzi. Nas, czyli duchy jak już się domyśliłaś, Winter. I zapewne domyślasz się także co chcę Ci przez to powiedzieć.. Jesteś Widzącą. Od momentu kiedy zobaczyłaś pierwszego ducha zostałaś kimś więcej niż tylko , Winter Verso.
Wtedy na moście, gdy stał się ten nieszczęsny wypadek, podczas którego moja dusza opuściła ciało, a chwilę później Ty mnie Widziałaś, jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to zostało zaplanowane dla mnie coś więcej, niż tylko spokojne opuszczenie naszego świata.
Dziewczyna patrząc na swojego rozmówcę, toczyła w myślach walkę czy aby na pewno powinna wierzyć w to, co przed chwilą usłyszała z ust Enza. Teoretycznie rzecz biorąc to co powiedział składało się na jedną, logiczną całość jednakże dziewczyna nie mogła dopuścić do siebie twierdzenia, że musi pomóc chłopakowi – duchowi chłopaka konkretniej – dla którego zaplanowane zostało ponoć „coś więcej”. Pierwszy raz w swoim życiu spotkała się z taką sytuacją, więc nie wiedziała jakie jest ryzyko tego, że jej się nie uda.
- A co.. A co jeśli ja nie zdołam Ci pomóc? Co się wtedy stanie z Twoją duszą i resztą ee.. Wieczności jaka została Ci przeznaczona? – spytała rudowłosa rozsiadając się wygodnie na kanapie w salonie domu zamieszkiwanego przez nią, czując na sobie spojrzenie błękitnych oczu chłopaka.
- Wtedy pójdę.. No nieważne. Nie zagłębiajmy się w to na razie. Uda nam się, gorąco w to wierzę – mówiąc to posłał dziewczynie uśmiech, który miał podnieść ją chociaż odrobinę na duchu, jednak Winter dostrzegła w nim cień obawy.
- Jak często się mylisz, co do swoich przypuszczeń i wiary w inne osoby? – zapytała dziewczyna uważnie przyglądając się twarzy chłopaka stojącego naprzeciw niej.
- Bardzo rzadko. Ale tak wiesz.. Rzadko, rzadko – odparł chłopak głosem przesyconym spokojem i opanowaniem, a w powietrzu uniosła się cynamonowo-waniliowa nutka aromatu.
Ten ostatni element skłonił Winter do zadania pytania, które już od kilku ich spotkań plątało jej się po głowie.
- Powiedz mi Enzo, jak to jest, że pomimo tego, że.. No nie żyjesz, nie masz materialnego ciała i jesteś tylko bytem astralnym, ja czuję od Ciebie zapachy ?
- A przyjemne są chociaż te zapachy? – chłopak zaczął się śmiać, co rozluźniło nieco dziewczynę do tego stopnia, że oparła się wygodnie o oparcie kanapy zasłane poduszkami.
- To nutka cynamonu połączona z zapachem wanilii, więc sam odpowiedz sobie na to pytanie.
Wyraz twarzy chłopaka zmienił się diametralnie, gdy tylko dziewczyna dokończyła wypowiadane zdanie. Sprawiło to, że w umyśle Winter zaczęła migać delikatne dioda koloru czerwonego.
- Coś się stało ? Coś powiedziałam nie tak ? Enzo..
- Po prostu.. Te zapachy kojarzą mi się tylko i wyłącznie z rodzinnym domem, a co za tym idzie przywołują wspomnienia. Te dobre, rzecz jasna. Wiesz.. Na święta, na każde urodziny, imieniny czy inne tego typu okazje, moja babcia zawsze piekła cynamonowe ciasteczka. Najlepsze w mieście, nieskromnie mówiąc. Każdy w okolicy je znał i często mawiali, że Mags tworzy magię w swojej kuchni. A wanilia.. Moja mama, jeszcze gdy byłem małym brzdącem, piekła ze mną babeczki z nadzieniem waniliowym. Pewnego dnia wziąłem buteleczkę z owym aromatem w swoje małe rączki i przez przypadek wylałem całą zawartość na siebie.
- Szkoda, że nie poznałam Twojej babci. Uwielbiam cynamonowe ciasteczka – westchnęła dziewczyna, przywołując w głowie obraz ciasteczek, zarumienionych na piękny złocisty kolor.
- Żałuj, bo naprawdę warto było spróbować jej ciastek. Mówię to z moją niematerialną ręką na moim niematerialnym sercu – chłopak wykonał ów gest uśmiechając się szeroko.
- Wierzę na słowo – dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
Rozmowa toczyła się między tym dwojgiem jeszcze przez jakiś czas, a na usta chłopaka aż cisnęło się pytanie które chciał zadać już dużo wcześniej, opowiadając o Widzących.
Poczekał na odpowiedni moment, po czym odetchnąwszy głęboko zapytał :
- Opowiesz mi o swoim pierwszym duchu? Kto to był, w czym musiałaś mu pomóc ?
Z pamięci dziewczyny na powierzchnię niemal natychmiast wypłynął obraz odpowiadający temu dniu. Nieważne jak bardzo by się starała go zapomnieć i jak bardzo by chciała to zapomnieć.. To nie było możliwe, z racji tego, że nie łatwo jest zapomnieć o osobie, którą się kocha.
-Ekhm. To jest.. Znaczy się, była moja.. Babcia.
- Nie powinienem pytać. Przepraszam.. – chłopak zrobił skruszoną minę i na tyle, na ile to realne zaczął wyłamywać sobie palce u obu rąk.
- Nie przepraszaj, nie musisz. Poza tym, zbyt długo to siedziało we mnie, więc może dobrze będzie, jeśli ktoś to usłyszy – Winter uśmiechnęła się, unosząc delikatnie kąciki ust do góry.
Moja babcia była, jakby to powiedzieć… Złotym człowiekiem. Wszędzie było jej pełno i co jest najciekawsze, nigdy nikomu to nie przeszkadzało a wręcz przeciwnie. Każdy darzył ją szacunkiem za to, że była.. Sobą. Z nikim nigdy nie wdała się w żadną kłótnię a wręcz przeciwnie – zawsze chciała pomóc rozwiązać spory innych co , swoją drogą przeważnie zawsze jej się udawało z korzystnym rezultatem dla obydwóch stron. Była jak.. Anioł zesłany na Ziemię przez Boga, pod postacią człowieka. I mówię to z ręką na sercu. Pomimo swojego wieku, całkiem nieźle się trzymała. Wbrew pozorom rzadko miała problemy ze zdrowiem, aż tu nagle jednego dnia musiałyśmy razem z mamą zawieść ją do szpitala. Eleonor – bo tak miała na imię moja babcia – nie mogła oddychać, a jej twarz z minuty na minutę robiła się coraz bledsza. Miałam wtedy 7 lat i były to moje urodziny.. Wyobrażasz sobie co wtedy czuła taka mała dziewczynka? Jak dojechałyśmy do szpitala, babcię zabrano do sali w towarzystwie lekarzy a moja mama nie mogła się uspokoić przed długi czas, więc pielęgniarki zabrały ją do jakiegoś innego pokoju. Ze mną został młody sanitariusz – tak mi wtedy powiedziano – który na wszystkie sposoby próbował odciągnąć moje myśli od babci. Jednak było to daremne bo nie odniosło żadnych skutków. Później przyniósł talerzyk pełen ciastek, wziął mnie na kanapę i przekonał do zjedzenia ich. No więc siedziałam grzecznie i zajadałam ciasteczka, gdy nagle w korytarzu pojawiła się postać mojej babci. Ale była.. Inna. Dużo bledsza niż poprzednio i o wiele jaśniejsza, jeżeli takiego określenia użyć można. Zostawiając ciasteczka chłopakowi, który się mną zajmował wstałam z kanapy i podeszłam wolnym krokiem do tak dobrze znanej mi osoby. Spytałam „Babciu, co się stało?” jednak ona nie odpowiedziała od razu. A gdy zaczęła mówić, słowa przez nią wypowiadane wtedy nie miały dla mnie najmniejszego sensu. Mówiła coś, że ja jako druga z rodziny mogę Ich zobaczyć i, że to niezwykłe. Dodała jeszcze, że już nie spotkamy się więcej w takiej formie jak dotychczas, bo ona.. Zmarła. To był cios dla siedmioletniej dziewczynki tak duży, że kolana same ugięły się pode mną, na co chłopak zareagował błyskawicznie podbiegając do mnie i biorąc mnie na ręce. Przytulona do jego klatki piersiowej obserwowałam kątem oka znikającą postać mojej babci machającej do mnie, przekazując w umyślę wiadomość, że za niedługo się spotkamy. Później pamiętam, że gdy się obudziłam byłam już w swoim pokoju a moja mama siedziała na krześle ustawionym obok. Gdy spojrzała na mnie widziałam to w jej wzroku i w jej czerwonych od płaczu oczach – to, że babcia nie żyje to prawda. Długo nie mogłam zasnąć, więc leżałam i tuląc się do maskotki wpatrywałam się w drzwi, mając jednak cichutką nadzieję, że otworzą się i wejdzie przez nie babcia całując mnie do snu i mówiąc „dobranoc”. Jednak zamiast niej przybyła jednak jej astralna postać, jej duch jak wolisz. Zaczęła mówić, że spoczywa na mnie teraz duża odpowiedzialność, skoro ja mogę ją zobaczyć, porozmawiać z nią. Później powiedziała, że muszę się troszczyć o rodziców i być dla nich dobra, jeszcze lepsza niż do tej pory bo będą mnie potrzebować. Na koniec ucałowała mnie w czoło i mówiąc „ powtórz mamie, żeby pamiętała o Przysiędze”, oddaliła się do okna. Pomachała mi raz jeszcze po czym.. Rozpłynęła się w powietrzu, a jedyny dowód na jej obecność w moim pokoju, to rozchodzący się aromat pomarańczy – ulubionych owoców mojej babci. Położyłam się pod kołderką tuląc do piersi puchatego misia, czułam że babcia tak naprawdę nie odeszła od nas. Że zawsze będzie gdzieś obok i obserwować..
Gdy rudowłosa skończyła mówić, wpatrując się w żar w kominku naprzeciw niej, chłopak siedział na dywanie obok niej i podpierając głowę na dłoni, nie wiedział co odpowiedzieć. Dlatego wpatrywał się w dziewczynę, czekając aż ta coś powie, coś zrobi.
- Więc.. Chciałbyś jeszcze coś wiedzieć w związku z tym, jak stałam się Widzącą ? – spytała Winter, odwracając głowię w kierunku niebieskookiego.
- Tylko dwie rzeczy. Co takiego miałaś zrobić ? I o co chodzi z Przysięgą? – odpowiedział Enzo po chwili zastanowienia.
- Miałam być przy rodzicach. Oni.. Prawie się rozstali, wiesz ? I o to właśnie chodziło babci. Żebym to ja ich znowu połączyła. I udało mi się. Udało się to małej, siedmioletniej Winter, widzącej duchy. Nieźle, prawda ? – dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie na zmianę splatając i rozplatając palce u dłoni.
- Wiesz, że jesteś pierwszą tak wyjątkową osobą, jaką poznałem ?
- Bo jako jedyna Cię widzę i mogę z Tobą porozmawiać?
- Tak to też. Wracając do mojego pytania.. Co to za Przysięga o jakiej wspomniałaś?
Gdy dziewczyna otwierała usta, aby odpowiedzieć na zadane pytanie, które zawisło pomiędzy tym dwojgiem, ciszę w pomieszczeniu przeciął dzwonek wibrującego na stole telefonu dziewczyny.
czwartek, 15 października 2015
Rozdział 9.
„Istnieje ogromna różnorodność duchów: są dobre i złe, z całym spektrum pomiędzy tymi dwoma skrajnościami. Ludzie są związani z wieloma z nich, świadomie lub nie, od zarania ludzkości. Jest to w pewnym stopniu odzwierciedlane przez używane słownictwo i zwroty. Wiele starych powiedzeń i frazesów wskazuje na wiedzę o interakcjach duchów i ludzi. Na przykład: Dzisiaj nie jestem sobą; nie wiem, co we mnie wstąpiło; on jest mało uduchowiony; on jest wielce uduchowiony; idź do diabła; niebiosa mi to zesłały; jesteś aniołem itp. Także słowa takie jak Bóg, niebo, hades, czyściec, otchłań, czarna magia, czarownictwo, czar, sukub, inkub, poltergeist, sylf, wampir, wilkołak, nawiedzenie, zły duch, harpia, złośliwy duch, demon, szatan, anioł, archanioł, duch natury, kanał duchowy, anioł stróż, itp.
Wszystkie powyższe i wiele podobnych wskazują na szerokie starożytne wierzenia w nie fizyczne istoty i duchowe moce. Te słowa są powszechnie dzisiaj używane. Albo istnieje jakieś prawdziwe znaczenie, historia i wartość za nimi, albo też ludzkość ma piekielnie rozbudowaną wyobraźnię.”
Zacytowany powyżej fragment tekstu, jest wprowadzeniem do książki znanej pod tytułem „O pochodzeniu Aniołów”. Dla zwyczajnej osoby, która zobaczyłaby okładkę oraz znała jej tytuł, mogłoby się wydawać, że jest to kolejna historia na temat grupy (albo też pojedynczego) anielskich, skrzydlatych postaci, które mają ścisłe powiązanie z główną bohaterką historii. Jednak tym razem tak nie było.
Na okładce owej książki, na której widniała postać młodej dziewczyny ubranej w długą białą suknię, z czarnymi włosami okalającymi jej bladą twarz, z pleców której wystawały dwa pierzaste twory.
Anielskie Skrzydła.
Lektura bowiem zawierała wszystkie ważne informacje na temat każdej nadnaturalnej postaci jaka istniała w naszym świecie. Począwszy od podziału na dobrą i złą stronę, poprzez informacje o duchach (napomknięte w powyżej zacytowanym temacie) i innych postaciach, aż do samych Aniołów, na które wskazywał tytuł podręcznika.
Kremowe stronice książki, która wbrew pozorom nie była aż taka obszerna na jaką mogła się zdawać, zapisane były pochyłą kursywą i ciągnącymi się rządkami liter, tworzących kolejne wyrazy i zdania.
Książka była wydana nie tak dawno temu, na co wskazywała data wydania, tuż pod nazwą wydawnictwa oraz listą krajów, w których wydane zostały wydane przekłady owej książki.
„O pochodzeniu Aniołów”, leżało otwarte na początku na skrzyżowanych w kostkach nogach rudowłosej dziewczyny, która z lekko rozchylonymi ustami i włosami roztrzepanymi na poduszce w nieładzie, drzemiąc spokojnie leżała na beżowej kanapie w salonie.
Wystrój tego pomieszczenia utrzymany był w delikatnych, pastelowych wręcz kolorach, które tworzyły niesamowity nastrój tuż po zachodzie słońca, kiedy to promienie słoneczne docierające do pomieszczenia, zalewały go delikatną, złotą poświatą, a obrazy zawieszone na ścianach zdawały się być jeszcze bardziej tajemnicze niż w „normalnym” świetle.
Kominek na wschodniej ścianie, był „wmurowany” w nią i otoczony dookoła małymi, jasnymi cegiełkami. Belka w kolorze palisandru, stanowiąca coś na kształt podstawy, czy też półki znajdująca się bezpośrednio nad ostatnim, górnym rzędem cegiełek, zastawiona była szklanymi ramkami na zdjęcia i miniaturowym drzewkiem bonsai, stojącym pośrodku. Z fotografii uśmiechały się pogodne twarze osób, które należały do rodziny Winter. Ona sama pojawiała się także na kilku zdjęciach, razem ze swoją siostrą czy też z tatą i mamą.
Odcień drzewa palisadowego, pojawiał się w większości ornamentów widocznych w salonie i był doskonałym dopełnieniem, ścian pokrytych beżową farbą. Zawieszone na ścianach obrazy o różnych formatach i umieszczone w sposób, który odbiegał od powszechnie znanych norm. W każdym kącie w pomieszczeniu umieszczone było zielone drzewko bosai, które w wolnych chwilach dziewczyna uwielbiała pielęgnować i zajmować się nim.
Brązowo-beżowy dywan, leżał na podłodze wyłożonej panelami w tym samym kolorze, w jakim jest belka nad kominkiem; tuż obok kanapy, na której w dalszym ciągu drzemała dziewczyna.
Jej klatka piersiowa unosiła się miarowo i spokojnie podczas snu, a twarz pozbawiona była jakichkolwiek innych emocji, prócz odprężenia i ulgi.
Przez otwarte okno, do pomieszczenia bez najmniejszego szmeru, wdarł się podmuch wiatru a kiedy minął leżącą dziewczynę, kolejna strona w otwartej na kolanach książce przewróciła się na lewą stronę, odkrywając to, co jest tam zapisane..
„Anioły
Pomimo tego, że przez lata napisano wiele o aniołach, to rozumienie tych zagadnień jest na niskim poziomie. Niektórzy wierzą, że anioły są wszędzie, spiesząc wszędzie ludziom z pomocą. Inni wierzą, że anioły chętne są komunikować się z nami codziennie, tak samo jak duchy. Podczas gdy jest to bardzo miła myśl, to myślę, że zbyt wiele duchów jest klasyfikowanych jako anioły w dzisiejszych czasach. Anioły i archanioły są egzaltowanymi istotami duchowymi bardzo wysokiego rzędu. Nie są one podobne do zwykłych dobrych duchów, lecz należą do hierarchicznej struktury duchowej ponad nami. Istnieje wiele poziomów i rang aniołów, z czego archanioły są ponad wszystkimi z nich. Generalnie, anioły są posłańcami i sługami Boga. Trzymają się razem, mają własne sprawy i rzadko wchodzą w bezpośredni kontakt z ludźmi. Kiedy pojawia się anioł, to jest to wizyta egzaltowanego posłańca Boga. Zawsze istnieją ważne powody dla takiej wizyty. Jednakże jej przesłanie może nie być jasne w momencie jej otrzymania. Często anioły pojawiają się i zdają się nic nie przekazywać. Lecz sama wizyta jest przesłaniem. Jeśli kogoś odwiedziły anioły, to dostał on bezpośrednią, osobistą wiadomość od Boga. Anioły nigdy nie pojawiają się, aby się jedynie przywitać i chwilę porozmawiać.
Anioły posiadają zdumiewającą moc. Kiedy anioł odwiedza daną osobę, to albo staje się wyraźnie widoczny gołym okiem, albo też jest bardzo wyraźnie słyszalny jako prawdziwy głos - mogą to być obie rzeczy na raz. Anioły mają niewiele ograniczeń. Mogą z łatwością przemieszczać się i pokazywać w każdym wymiarze, włączając w to wymiar fizyczny. Ich moc bowiem przezwycięża wszystkie podobne ludzkie ograniczenia. Anioły są jedynie ograniczone względami moralnymi i etycznymi. Tak jak większość dobrych duchów wysokiego poziomu, rzadko mają do czynienia z ludzkością. Czasami przynoszą nadzieję ludziom w potrzebie. Jeszcze rzadziej interweniują. Jeśli anioły pomagają bezpośrednio, to z tego powodu, że osoba, której pomagają, ma wyjątkowy cel do spełnienia. Większość takich wizyt i interwencji jest jednorazowym zdarzeniem w ciągu życia człowieka.
Wszystko, co robią anioły, każdy gest i niuans, ma znaczenie symboliczne. Anioły nie interweniują nieproszeni, ponieważ nie mogą ze względu na ich etykę. Są one wysłannikami Boga. ”
Gdy w salonie panowała tak przejmująca i dominująca cisza, że słychać było tylko ciche tykanie starego zegara, umiejscowionego nieopodal kominka, dziewczyna powoli unosiła swoje powieki. Przeciągając się delikatnie niczym kot, sięgając wyprostowanymi rękoma za głowę i prostując nogę, przez przypadek książka leżąca na jej nogach znalazła się na podłodze, otwarta na dziale o Aniołach.
Rudowłosa zamrugała kilkakrotnie powiekami, po czym stawiając stopy na podłodze sięgnęła po leżącą na dywanie książkę, po czym odłożywszy ją na stolik do kawy wstała i powędrowała do kuchni.
Przecierając delikatnie dłońmi, jeszcze lekko zaspane oczy pociągnęła za uchwyt i otworzyła srebrne drzwiczki, do lodówki wyciągając z niej karton nektaru pomarańczowego. Z jednej z górnych szafek wyjęła wysoką, szklaną szklankę i nalała do niej zawartość kartonu.
Oparłszy plecy o krawędź dolnych szafek, zaczęła powoli popijać pomarańczowy płyn, wypełniający naczynie na trzy czwarte wysokości. W pewnym momencie salon, znajdujący się naprzeciw wzroku dziewczyny, wypełnił się jasnym, złocistym blaskiem co od razu jednocześnie zaciekawiło dziewczynę, ale także lekko zaniepokoiło.
Stawiając delikatnie kroki, zmierzała w stronę pomieszczenia, z którego złocisty blask już zniknął i znowu był w swojej naturalnej postaci, takiej, jaką doskonale znała osiemnastolatka.
Weszła do salonu i stanąwszy przy kanapie rozejrzała się uważnie dookoła, szukając źródła tego dziwnego blasku. Nic nie dostrzegłszy, odwróciła się powoli z zamiarem powrotu do kuchni, jednak delikatny dotyk na plecach bardzo zbliżony do dotyku piórka. Odwróciła się ponownie i stanęła twarzą w twarz, z bladym chłopakiem.
Gdyby nie fakt, że jego ciało było tak prześwitujące, że widać było wszystko jak na dłoni znajdujące się tuż za nim, można by powiedzieć, że chłopak żyje. Lecz to nieprawda.
- Mam nadzieję, że nie przestraszyłem Cię, bądź cokolwiek innego ? – głos chłopaka był spokojny, podobnie jak jego brata, z którym widziała się tak całkiem niedawno.
Dziewczyna odpowiedziała na zadane przez chłopaka pytanie a w pokoju, napięta atmosfera opadła w dół o kilka tonów.
- To troszkę dziwne, tak pojawiać się z nienacka w moim salonie, ale nie. Nie przestraszyłeś mnie .
- Już myślałem, że uciekniesz z krzykiem czy coś podobnego, co inni robią w podobnych sytuacjach, gdy w ich salonie pojawia się ktoś taki jak Ja – brunet zaśmiał się, a pomieszczenie wypełnił przyjemny dźwięk kojący delikatnie uszy. Rudowłosa już słyszała ten dźwięk. Kilka dni temu w taki sam charakterystyczny sposób zaśmiał się Teo – brat bliźniak, stojącego naprzeciw niej bruneta.
- Widziałam wystarczająco dużo dusz zmarłych, żeby przestać tak robić. Chociaż muszę przyznać, że gdy pierwszy raz zobaczyłam ducha tak właśnie zareagowałam. A co się działo, gdy on do mnie przemówił, to wolę nie wspominać… - dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, czujnie obserwując bladą twarz swojego rozmówcy, nagle zdając sobie sprawę, że rozmawia z nim po angielsku, a nie po włosku.
- Domyślam się, że musiało to być przerażająco nowe uczucie. – powiedział niebieskooki, nie dając jej czasu na zastanowienie się nad tym zjawiskiem, jakim był język w jakim rozmawiali.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – zaśmiała się, w czym zawtórował jej chłopak.
Gdy przestali się śmiać, a ostatni dźwięk przepełniony swobodą i radością umilkł wśród taktów tykania zegara, którego wskazówki zbliżały się powoli do rzymskiej cyfry X; wyraz twarzy chłopaka zmienił się na bardziej stanowczy i poważny.
- Jeżeli to nie problem dla Ciebie chciałbym prosić Cię o pewną .. Hm.. Przysługę? Prośbę ? Tak, to chyba odpowiednie określenia na to, co zaraz Ci powiem..
- Jeśli tylko będę w stanie, żeby Ci pomóc, to masz moją zgodę. Tylko powiedz o co chodzi – dziewczyna uśmiechnęła się promiennie próbując zachęcić swojego „gościa” (no bo jak inaczej go można by nazwać ?) , a po obu stronach w jej policzkach pojawił się delikatny zarys dołeczków, które im szerszy uśmiech tym bardziej stawały się widoczniejsze.
- Moja emm… Prośba, może Ci się początkowo wydać trochę dziwna, ale tylko to mi w tej chwili pozostaje zanim On się zjawi po mnie..
- Jaki On się ma po Ciebie zjawić ? – spytała dziewczyna, rozglądając się od razu dookoła próbując dostrzec tego zbliżającego się Go – Powiedz po prostu, co to za prośba a ja w zamian za to powiem Ci, czy dam radę ją spełnić .
- On to.. To ktoś bardzo zły. Ale na wyjaśnienie tego przyjdzie jeszcze czas. A moja prośba wiąże się z pewną osobą.. Moim bratem. A jego już zapewne poznałaś, prawda? Kropka w kropkę ja! – zaśmiał się nerwowo chłopak.
- Poznałam, masz rację co do tego.
- Więc chcę.. Proszę ..
- Więc prosisz o .. ?
Chłopak wziął głęboki, naprawdę głęboki oddech po czym powiedział z najzwyklejszym spokojem swoją prośbę.
- Musisz strzec mojego brata. Grozi mu coś złego.
czwartek, 8 października 2015
Rozdział 8.
- W dziennikarstwie ważne jest, aby znaleźć temat, który przyciągnie uwagę czytelnika. Do zbierania informacji powinniście podejść najbardziej profesjonalnie - a także na luzie - jak tylko potraficie. Nie możecie bać się tego a być otwarci i gotowi na nowe doświadczenia. Nie tylko temat waszej pracy może zainteresować czytających, a także forma w jakiej będzie to napisane czy sam charakter i styl, który dziennikarz ukazuje poprzez swe artykuły.
Pięć głów osób zebranych w pomieszczeniu pokiwało wyraźnie na znak potwierdzenia słów młodego dyrektora firmy dziennikarskiej.
Simon Zirelli wysportowany, wysoki brunet o bursztynowych oczach. Podobne rysy twarzy a nawet taki sam kolor włosów widoczny jest u Enza Ferro - 18 latek, który został śmiertelnie potrącony niespełna tydzień temu na moście oraz Tea Ferro - bliźniaka Enza, którzy są siostrzeńcami Simona. Szczery uśmiech, który odsłaniał równe, perlisto-białe zęby.
Rudowłosa przyjrzała się osobom znajdującym razem z nią w pomieszczeniu i po chwili miała ułożony w głowie opis każdej z nich.Trzech chłopców, dwie dziewczyny.
Luke : blondyn mający kręcone włosy, duże szare oczy obserwujące wszystko znad czarnych oprawek okularów osadzonych na nosie.
Charles: szatyn, z krótko ściętymi włosami. Po jego bursztynowych oczach, można było odczytać prawie wszystko.
Każdy z nich był wysoki i wysportowany, co świadczyć mogło o uprawianiu przez nich jakiegoś sportu.
Kate: szczupła i drobna blondynka o czujnych brązowych oczach.
Diego : brunet, z nieodłącznym telefonem w ręku. Średniego wzrostu z czarnymi oczyma.
No i Rose : niebieskooka blondyna z kręconymi włosami sięgającymi do łopatek. Końcówki jej włosów, ufarbowane były na kolor pudrowego różu.
Rudowłosa przypominając sobie jedną z "reguł Simona" sięgnęła do małego plecaka znajdującego się tuż obok jej stóp, wyciągnęła butelkę soku pomarańczowego i pociągnęła łyk.
"Jeżeli najdzie was ochota na napicie się, nie krępujcie się i zróbcie to. W końcu doskonale zdaję sobie sprawę z tego jaka pogoda panuje tutaj w lipcu" - mówił, po czym zaraz po tym zaczynał się śmiać, powodując uśmiech na twarzach swoich stażystów.
Winter od samego początku polubiła Zirelliego za jego otwartość na innych ludzi, tryskanie dobrym nastrojem zarażającym innym ludzi dookoła i poczucie humoru. No i oczywiście za sam charakter. Jedyną rzeczą jaka ją zdziwiła i zaskoczyła w zachowaniu Simona, była metoda jaką stosował przy prowadzeniu stażu. Przez pierwszy tydzień, jaki minął po jej przylocie z rodzinnego Londynu do Florencji, nie spotkała żadnej osoby, która wraz z nią dostała się na owy staż. Do dzisiaj. Dopiero dzisiejszego dnia, gdy wczesnym popołudniem przybyła do firmy, dostrzegła resztę osób. Jak się dowiedzieli, każde z nich codziennie bywało w firmie, z tą szczególnością, iż różnych godzinach dopasowanych w taki sposób, że się mijali, wchodząc czy wychodząc z firmy.
"Każdy młody dziennikarz, posiada pewne cechy charakteru, które później będą decydujące o jego stylu pracy. Ja chciałem je poznać, a z własnego doświadczenia wiem, że w towarzystwie reszty te cechy mogły by się nie ujawnić".
Ich (stażystów) pierwszą lekcję można określić jako teoretyczno - zapoznawczą. Teoretyczną, zważywszy na Simona, udzielającego rad i wskazówek przydatnych w pracy dziennikarza. Poznawcza, gdyż było to pierwsze oficjalne spotkanie sześciu osób, które dostały się na ten staż.
W ciągu półtorej godzinnego spotkania, oprócz rad Zirelliego, sam Zirelli rzucał tak zabawne komentarze i opowiadał ciekawe historyjki, że atmosfera była rozluźniona i przyjazna. Po wyjściu z firmy, szóstka stażystów, których dobry humor nie opuszczał, udali się do oddalonej o trzy przecznice od firmy, kawiarni Oronero.
Kierownikiem a zarazem właścicielem tej florenckiej kawiarenki była Aurora Mineo . Młoda dziewczyna, która - jak sądziła Winter - była albo w takim samym albo w trochę młodszym wieku od jej dyrektora - Simona Zirelliego.
Długie, ciemnobrązowe włosy, kaskadą fal i loków spływały na plecy dziewczyny, sięgając kilka centymetrów za łopatki.
Delikatna, jasna cera nadawała dziewczynie uroku osobistego, a duże, ciemne elfie oczy wzmacniały tylko tę cechę. Kształtnie wyrzeźbiony nos i drobne usta w lekkim odcieniu dojrzałych malin.
Pierwsze wrażenie, jakie dziewczyna wywarła na zielonookiej Winter, było pozytywne. Aurora miała coś takiego w sobie, co przyciągało uwagę innych. Może to były, długie szczupłe nogi, czy też jej ciemnobrązowe włosy, a może oczy w odcieniu zbliżonym do czerni. Dziewczyna jednak nie wiedziała, co to dokładnie było lecz, gdy tylko Aurora uśmiechnęła się do niej ukazując równe, perlisto-białe zęby, poczuła jak ogarnia ją spokój i odprężenie, na co również odpowiedziała uśmiechem.
Grupa stażystów, wybrała stolik na zewnątrz, który wybrali ze względu na roztaczający się dookoła niego krajobraz. Zjawiskowa panorama gór, dopełniona porastającym w dolnym reglu zielonym pasem drzew. Błękitne niebo, rozciągające się nad horyzontem przypominało jasny, niebieski materiał na, którym gdzieniegdzie widoczne były białe skłębione obłoki chmur. Pośrodku firmamentu duża, żółta kula oświetlała swymi długimi jasnymi promieniami wszystko to, co znajdowało się pod nią, nadając urokliwy charakter temu miejscu.
Pomimo ich pierwszego spotkania, grupa stażystów Simona Zirelliego, doskonale się dogadywała a tematy do rozmów im się nie kończyły, a wręcz przeciwnie - w zapasie mieli ich bardzo dużo.
Począwszy od tych prostych i zwyczajnych, jak na przykład: skąd pochodzą, przez te trudniejsze: gdzie studiowali, na jakim kierunku i czemu właśnie tam, kończąc na tych co zabawniejszych, jak chociażby to jakim zwierzęciem chcielibyście być. Pomysłodawcą tego ostatniego tematu był nie kto inny Charles (dla przypomnienia : szatyn o bursztynowych oczach), który okazał się duszą towarzystwa.
Każdy, bez wyjątku zaabsorbowany był historią Luke'a, który opowiedział innym opowieść o tym jak jego babcia poznała jego dziadka.
- I pomyśleć, że to wszystko zdarzyło się w sylwestra, kiedy to babcia znalazła na ulicy chorego psa. Był zziębnięty, a rana na łapie krwawiła. Później wiadomo .. Spotykali się przez jakiś czas, potem zaręczyny, ślub i dzieci. Nieźle, nie? - z uśmiechem na ustach Charles, zakończył swoją opowieść uważnie przyglądając się bursztynowymi oczami swoim słuchaczom.
Początkowo nikt nie wiedział co odpowiedzieć, po chwili jednak ocenili historię jako niezwykłą i niespotykaną.
Jakiś czas później, po zmianie tematu na inny rudowłosa udała się do wewnątrz budynku, aby złożyć zamówienie .
Wystrój kawiarni był połączony w stylu tradycyjnym dla tych okolic Florencji, oraz dołączonych elementów nowoczesnych.
Pistacjowe ściany połączone z karmelowymi boazeriami, wspinającymi się od dołu w górę, stanowiły idealnie dopełniającą się kompozycję.
Na ścianach rozmieszczone były zdjęcia, zrobione w różnych częściach świata, oprawione w szklane antyramy, podpisane datą, miejscem zrobienia owego zdjęcia oraz imieniem i nazwiskiem samej właścicielki kawiarni Aurory Mineo.
Oprócz niej, w Oronero pracowały trzy inne osoby. Dwóch mężczyzn (którzy wbrew pozorom nie byli tacy starzy jak niektórzy mogliby przypuszczać) oraz jedna młoda kelnerka.
Lada oddzielająca wejście do kuchni i zaplecza od części "restauracyjnej", w której stoliki ustawione były w tylko znanym Aurorze schemacie; zbudowana była z cegiełek, między którymi przestrzeń wypełniona była szarą substancją.
- Koktajl bananowy z kawałkami czekolady poproszę - zamówiła Winter, unosząc kąciki ust delikatnie ku górze, skupiając wzrok na obsługującym ją chłopaku.
Kiwnął tylko głową na znak zrozumienia i zabrał się za przygotowywanie deseru. Kilka minut później dziewczyna wróciła z wysoką szklanką do stolika i nowych znajomych.
- Hej, Winter. Właśnie rozmawialiśmy na temat filmów. Dołączysz się? - spytała ją Rose, gdy tylko zajęła z powrotem swoje miejsce przy stoliku.
- Pewnie. Lubię ten temat - odpowiedziała i pociągnęła łyk napoju przez słomkę.
Gdy półtorej godziny później, rudowłosa po wyjściu z kawiarni gdzie rozstała się ze znajomymi, korzystając ze wczesnej jeszcze pory skierowała swe kroki do oddalonej o dziesięć minut drogi od kawiarni księgarni.
Książki. Uwielbiała czytać. I chociaż często w collegu spotykała się ze stereotypami, że ten kto czyta książki i to lubi jest kujonem, nie zwracała na to uwagi. Dla niej liczyła się tylko opinia jej rodziny i przyjaciół.
Bo jaki byłby sens, opierać się na opinii ludzi, którzy tak naprawdę jej nie znają? Nie wiedzą jaka jest, co lubi robić. To nic nieważne zdanie ludzi bezproblemowo ignorowała, nie przestając czytać.
Otworzywszy drzwi do księgarni usłyszała dźwięk dzwoneczków zawieszonych w taki sposób, aby zapowiadały przybycie kolejnego klienta. Rozejrzawszy się dookoła stwierdziła tylko jedno. Była w raju.Zewsząd otaczały ją książki. Począwszy od encyklopedii naukowych, historycznych, przez stare historyczne książki opisujące losy i życie w starożytności, na literaturze popularnonaukowej kończąc. Ostatni dział to było coś dla niej.
Po upływie pół godziny znalazła coś dla siebie. I w dodatku po angielsku, a nie po włosku jak się spodziewała.
W pewnej chwili poczuła chłodny powiew powietrza i ciarki przechodzące po jej ciele. Musiała potrzeć rękoma ramiona, aby zniknęła z nich gęsia skórka. Powiew zimna ustąpił tak szybko jak się pojawił, jednak w tym samym momencie z półki spadła książka.
Dziewczyna podeszła do niej niepewna czego się spodziewać. Na niebieskiej okładce znajdowała się dziewczyna ubrana w długą białą suknię. Ciemne włosy okalające jej twarz, tylko potęgowały bijący z jej twarzy złocisty odblask. Z pleców dziewczyny wystawały dwa potężne, białe.. Skrzydła.
Tuż nad postacią dziewczyny, złotymi literami napisany był tytuł książki.
Pięć głów osób zebranych w pomieszczeniu pokiwało wyraźnie na znak potwierdzenia słów młodego dyrektora firmy dziennikarskiej.
Simon Zirelli wysportowany, wysoki brunet o bursztynowych oczach. Podobne rysy twarzy a nawet taki sam kolor włosów widoczny jest u Enza Ferro - 18 latek, który został śmiertelnie potrącony niespełna tydzień temu na moście oraz Tea Ferro - bliźniaka Enza, którzy są siostrzeńcami Simona. Szczery uśmiech, który odsłaniał równe, perlisto-białe zęby.
Rudowłosa przyjrzała się osobom znajdującym razem z nią w pomieszczeniu i po chwili miała ułożony w głowie opis każdej z nich.Trzech chłopców, dwie dziewczyny.
Luke : blondyn mający kręcone włosy, duże szare oczy obserwujące wszystko znad czarnych oprawek okularów osadzonych na nosie.
Charles: szatyn, z krótko ściętymi włosami. Po jego bursztynowych oczach, można było odczytać prawie wszystko.
Każdy z nich był wysoki i wysportowany, co świadczyć mogło o uprawianiu przez nich jakiegoś sportu.
Kate: szczupła i drobna blondynka o czujnych brązowych oczach.
Diego : brunet, z nieodłącznym telefonem w ręku. Średniego wzrostu z czarnymi oczyma.
No i Rose : niebieskooka blondyna z kręconymi włosami sięgającymi do łopatek. Końcówki jej włosów, ufarbowane były na kolor pudrowego różu.
Rudowłosa przypominając sobie jedną z "reguł Simona" sięgnęła do małego plecaka znajdującego się tuż obok jej stóp, wyciągnęła butelkę soku pomarańczowego i pociągnęła łyk.
"Jeżeli najdzie was ochota na napicie się, nie krępujcie się i zróbcie to. W końcu doskonale zdaję sobie sprawę z tego jaka pogoda panuje tutaj w lipcu" - mówił, po czym zaraz po tym zaczynał się śmiać, powodując uśmiech na twarzach swoich stażystów.
Winter od samego początku polubiła Zirelliego za jego otwartość na innych ludzi, tryskanie dobrym nastrojem zarażającym innym ludzi dookoła i poczucie humoru. No i oczywiście za sam charakter. Jedyną rzeczą jaka ją zdziwiła i zaskoczyła w zachowaniu Simona, była metoda jaką stosował przy prowadzeniu stażu. Przez pierwszy tydzień, jaki minął po jej przylocie z rodzinnego Londynu do Florencji, nie spotkała żadnej osoby, która wraz z nią dostała się na owy staż. Do dzisiaj. Dopiero dzisiejszego dnia, gdy wczesnym popołudniem przybyła do firmy, dostrzegła resztę osób. Jak się dowiedzieli, każde z nich codziennie bywało w firmie, z tą szczególnością, iż różnych godzinach dopasowanych w taki sposób, że się mijali, wchodząc czy wychodząc z firmy.
"Każdy młody dziennikarz, posiada pewne cechy charakteru, które później będą decydujące o jego stylu pracy. Ja chciałem je poznać, a z własnego doświadczenia wiem, że w towarzystwie reszty te cechy mogły by się nie ujawnić".
Ich (stażystów) pierwszą lekcję można określić jako teoretyczno - zapoznawczą. Teoretyczną, zważywszy na Simona, udzielającego rad i wskazówek przydatnych w pracy dziennikarza. Poznawcza, gdyż było to pierwsze oficjalne spotkanie sześciu osób, które dostały się na ten staż.
W ciągu półtorej godzinnego spotkania, oprócz rad Zirelliego, sam Zirelli rzucał tak zabawne komentarze i opowiadał ciekawe historyjki, że atmosfera była rozluźniona i przyjazna. Po wyjściu z firmy, szóstka stażystów, których dobry humor nie opuszczał, udali się do oddalonej o trzy przecznice od firmy, kawiarni Oronero.
Kierownikiem a zarazem właścicielem tej florenckiej kawiarenki była Aurora Mineo . Młoda dziewczyna, która - jak sądziła Winter - była albo w takim samym albo w trochę młodszym wieku od jej dyrektora - Simona Zirelliego.
Długie, ciemnobrązowe włosy, kaskadą fal i loków spływały na plecy dziewczyny, sięgając kilka centymetrów za łopatki.
Delikatna, jasna cera nadawała dziewczynie uroku osobistego, a duże, ciemne elfie oczy wzmacniały tylko tę cechę. Kształtnie wyrzeźbiony nos i drobne usta w lekkim odcieniu dojrzałych malin.
Pierwsze wrażenie, jakie dziewczyna wywarła na zielonookiej Winter, było pozytywne. Aurora miała coś takiego w sobie, co przyciągało uwagę innych. Może to były, długie szczupłe nogi, czy też jej ciemnobrązowe włosy, a może oczy w odcieniu zbliżonym do czerni. Dziewczyna jednak nie wiedziała, co to dokładnie było lecz, gdy tylko Aurora uśmiechnęła się do niej ukazując równe, perlisto-białe zęby, poczuła jak ogarnia ją spokój i odprężenie, na co również odpowiedziała uśmiechem.
Grupa stażystów, wybrała stolik na zewnątrz, który wybrali ze względu na roztaczający się dookoła niego krajobraz. Zjawiskowa panorama gór, dopełniona porastającym w dolnym reglu zielonym pasem drzew. Błękitne niebo, rozciągające się nad horyzontem przypominało jasny, niebieski materiał na, którym gdzieniegdzie widoczne były białe skłębione obłoki chmur. Pośrodku firmamentu duża, żółta kula oświetlała swymi długimi jasnymi promieniami wszystko to, co znajdowało się pod nią, nadając urokliwy charakter temu miejscu.
Pomimo ich pierwszego spotkania, grupa stażystów Simona Zirelliego, doskonale się dogadywała a tematy do rozmów im się nie kończyły, a wręcz przeciwnie - w zapasie mieli ich bardzo dużo.
Począwszy od tych prostych i zwyczajnych, jak na przykład: skąd pochodzą, przez te trudniejsze: gdzie studiowali, na jakim kierunku i czemu właśnie tam, kończąc na tych co zabawniejszych, jak chociażby to jakim zwierzęciem chcielibyście być. Pomysłodawcą tego ostatniego tematu był nie kto inny Charles (dla przypomnienia : szatyn o bursztynowych oczach), który okazał się duszą towarzystwa.
Każdy, bez wyjątku zaabsorbowany był historią Luke'a, który opowiedział innym opowieść o tym jak jego babcia poznała jego dziadka.
- I pomyśleć, że to wszystko zdarzyło się w sylwestra, kiedy to babcia znalazła na ulicy chorego psa. Był zziębnięty, a rana na łapie krwawiła. Później wiadomo .. Spotykali się przez jakiś czas, potem zaręczyny, ślub i dzieci. Nieźle, nie? - z uśmiechem na ustach Charles, zakończył swoją opowieść uważnie przyglądając się bursztynowymi oczami swoim słuchaczom.
Początkowo nikt nie wiedział co odpowiedzieć, po chwili jednak ocenili historię jako niezwykłą i niespotykaną.
Jakiś czas później, po zmianie tematu na inny rudowłosa udała się do wewnątrz budynku, aby złożyć zamówienie .
Wystrój kawiarni był połączony w stylu tradycyjnym dla tych okolic Florencji, oraz dołączonych elementów nowoczesnych.
Pistacjowe ściany połączone z karmelowymi boazeriami, wspinającymi się od dołu w górę, stanowiły idealnie dopełniającą się kompozycję.
Na ścianach rozmieszczone były zdjęcia, zrobione w różnych częściach świata, oprawione w szklane antyramy, podpisane datą, miejscem zrobienia owego zdjęcia oraz imieniem i nazwiskiem samej właścicielki kawiarni Aurory Mineo.
Oprócz niej, w Oronero pracowały trzy inne osoby. Dwóch mężczyzn (którzy wbrew pozorom nie byli tacy starzy jak niektórzy mogliby przypuszczać) oraz jedna młoda kelnerka.
Lada oddzielająca wejście do kuchni i zaplecza od części "restauracyjnej", w której stoliki ustawione były w tylko znanym Aurorze schemacie; zbudowana była z cegiełek, między którymi przestrzeń wypełniona była szarą substancją.
- Koktajl bananowy z kawałkami czekolady poproszę - zamówiła Winter, unosząc kąciki ust delikatnie ku górze, skupiając wzrok na obsługującym ją chłopaku.
Kiwnął tylko głową na znak zrozumienia i zabrał się za przygotowywanie deseru. Kilka minut później dziewczyna wróciła z wysoką szklanką do stolika i nowych znajomych.
- Hej, Winter. Właśnie rozmawialiśmy na temat filmów. Dołączysz się? - spytała ją Rose, gdy tylko zajęła z powrotem swoje miejsce przy stoliku.
- Pewnie. Lubię ten temat - odpowiedziała i pociągnęła łyk napoju przez słomkę.
Gdy półtorej godziny później, rudowłosa po wyjściu z kawiarni gdzie rozstała się ze znajomymi, korzystając ze wczesnej jeszcze pory skierowała swe kroki do oddalonej o dziesięć minut drogi od kawiarni księgarni.
Książki. Uwielbiała czytać. I chociaż często w collegu spotykała się ze stereotypami, że ten kto czyta książki i to lubi jest kujonem, nie zwracała na to uwagi. Dla niej liczyła się tylko opinia jej rodziny i przyjaciół.
Bo jaki byłby sens, opierać się na opinii ludzi, którzy tak naprawdę jej nie znają? Nie wiedzą jaka jest, co lubi robić. To nic nieważne zdanie ludzi bezproblemowo ignorowała, nie przestając czytać.
Otworzywszy drzwi do księgarni usłyszała dźwięk dzwoneczków zawieszonych w taki sposób, aby zapowiadały przybycie kolejnego klienta. Rozejrzawszy się dookoła stwierdziła tylko jedno. Była w raju.Zewsząd otaczały ją książki. Począwszy od encyklopedii naukowych, historycznych, przez stare historyczne książki opisujące losy i życie w starożytności, na literaturze popularnonaukowej kończąc. Ostatni dział to było coś dla niej.
Po upływie pół godziny znalazła coś dla siebie. I w dodatku po angielsku, a nie po włosku jak się spodziewała.
W pewnej chwili poczuła chłodny powiew powietrza i ciarki przechodzące po jej ciele. Musiała potrzeć rękoma ramiona, aby zniknęła z nich gęsia skórka. Powiew zimna ustąpił tak szybko jak się pojawił, jednak w tym samym momencie z półki spadła książka.
Dziewczyna podeszła do niej niepewna czego się spodziewać. Na niebieskiej okładce znajdowała się dziewczyna ubrana w długą białą suknię. Ciemne włosy okalające jej twarz, tylko potęgowały bijący z jej twarzy złocisty odblask. Z pleców dziewczyny wystawały dwa potężne, białe.. Skrzydła.
Tuż nad postacią dziewczyny, złotymi literami napisany był tytuł książki.
"O pochodzeniu Aniołów".
czwartek, 1 października 2015
Rozdział 7.
Cisza.
Ciszę nocną miasta zakłócały jedynie pojedyncze pohukiwania sowy, która siedziała na jednym z pobliskich drzew oraz jednorazowe odgłosy przemieszczających się pojazdów po florenckich uliczkach. Nocny strażnik wiszący wysoko na ciemnogranatowym firmamencie, oświetlał swym blaskiem wszystko to, co znajdowało się pod nim. Dzięki temu, idąc parkową alejką dało się wyczuć w powietrzu soczysty smak nocnej ciszy i spokoju, a także - dla tych bardziej romantycznych i uczuciowych - zjawiskowy klimat i scenerię, którą tworzyły licznie porastające miasto drzewa, krzewy i postawione gdzieniegdzie pomniki i fontanny.
Ulice rozświetlały, ustawione co kilkanaście metrów latarnie uliczne, rozświetlając przestrzeń wokół siebie jasną poświatą.
Na całym nieboskłonie nie było miejsca, w którym my - obserwatorzy tego zjawiska - nie moglibyśmy dostrzec migających, małych punkcików na granatowym tle.
Niewinne i ciepłe podmuchy wiatru, rozwiewały od czasu do czasu włosy rudowłosej dziewczyny stojącej na dachu jednego z budynków. Jej oczy były zamknięte a ramiona luźno opuszczone wzdłuż ciała. Wsłuchiwała się w ciszę otaczającą ją zewsząd, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Najpierw poczuła delikatne mrowienie w lewej ręce. Do jej uszu dobiegł delikatny, miarowy trzepot skrzydeł. Uniosła do góry jedną powiekę i spoglądając na bok dostrzegła niewielką białą sowę, ze skrzydłami nakrapianymi w czarne plamki. Wraz z umilknięciem dźwięku trzepoczących skrzydeł a także zniknięcia owego zwierzęcia, przed dziewczyną pojawił się On.
Czarne włosy były w nieładzie, zupełnie jakby dopiero co wstał z łóżka, z kilkoma kosmykami opadającymi na czoło. Twarz miał bladą, która przypominać mogła skamieniałą maskę na której trudno odczytać było jakiekolwiek emocje. Tylko w jego niebieskich oczach można było wyczytać wszystko to, co się chciało, a które to w tym momencie z uwagą obserwowały dziewczynę. Śnieżna sowa, którą rudowłosa widziała przed momentem, przysiadła teraz na najbliższym drzewie i przekrzywiwszy łebek na jedną stronę, skupiła wzrok na dziewczynie i jej towarzyszu.
Mierzyli się czujnie przez kilka krótkich chwil, jednak w końcu chłopak odwrócił się tyłem do niej i oparłszy się o balustradę okalającą budynek zwrócił się do dziewczyny, obserwując księżyc:
- Piękny dziś, czyż nie ? - obejrzał się przez ramię do dziewczyny, która kiwnęła głową w niemym geście potwierdzenia. Czarnowłosy westchnął cicho, obrócił się na pięcie i stanął przed rudowłosą tak, że dzieliło ich kilkanaście centymetrów. Podszedł do niej, a dziewczyna poczuła słodki zapach wanilii i cynamonu.
- Więc Winter... Poznałaś już mojego brata, jak sądzę? - głos chłopaka był lekko zachrypnięty - Ma na imię Teo i jest moim bratem bliźniakiem.
W momencie, gdy wypowiedział ostatnie dwa słowa, nad ich głowami rozległ się trzepot skrzydeł i dało się słyszeć pohukiwanie sowy, siedzącej do tej pory na pobliskim drzewa a w tym momencie odlatującej w kierunku znanym tylko jej.
~*~
Obudził ją dźwięk.
Dźwięk bardzo zbliżony do trzepotu sowich skrzydeł, które widziała jeszcze przed chwilą, kiedy to stała na dachu budynku, który - jak rozpoznała - znajdował się w południowej części miasta. Nie był to jednak odgłos skrzydeł, a zasłony poruszane gwałtownymi porywami wiatru, które bez jakiegokolwiek uprzedzenia wdzierały się do pokoju.
Pytaniem doskonałym w tym momencie, byłoby to, dlaczego poprzedniego dnia wieczorem okna w sypialni rudowłosej dziewczyny pozostały otwarte a nie zamknięte.
Nie przywiązując już do tego zbyt dużej uwagi, rudowłosa imieniem Winter, analizowała wydarzenia, które miały miejsce poprzedniego dnia.
Wcierając w ciało waniliowy balsam do ciała i rozpraszając dookoła siebie, aromatyczną nutkę wanilii usłyszała dobiegający z dołu dźwięk dzwonka do drzwi.
Otworzywszy drzwi, pierwsze co dostrzegła to kwiaty a dopiero zaraz po tym schowaną za nimi, drobną młodą kurierkę.
- Winter Verso? - spytała dziewczyna z charakterystycznym włoskim akcentem wygłosie.
- Zgadza się - potaknęła Winter i otworzywszy szerzej drzwi gestem zaprosiła dziewczynę, aby ta weszła do środka.
Drobna blondyneczka, nieśmiało przekroczyła próg mieszkania jednocześnie wyciągając długopis z czarnej torby przewieszonej przez ramię i podając go rudowłosej wraz z listą. Ta, złożywszy podpis w tabeli przy swoim nazwisku oddała teczkę kurierce.
- Dziękuję - odparła tamta i zaraz po schowaniu teczki i długopisu wyciągnęła w kierunku Winter bukiet kwiatów - Miłego dnia życzę - uśmiechnęła się promiennie i ruszyła do drzwi wyjściowych.
- I wzajemnie!
Gdy drzwi się za nią zamknęły, rudowłosa skupiła na powrót swą uwagę i wzrok na kwiatach. Trzymała oburącz bukiet składający się z 10 róż, idealnie przyciętych i udekorowanych, w kolorze herbacianym. Nachyliwszy się, aby poczuć woń kwiatów poczuła jak coś sztywnego drapie ją w podbródek. Odsunęła twarz zdziwiona i spomiędzy liści jednego kwiatu wyjęła beżową karteczkę złożoną na kształt prostokąta. Otworzyła liścik jedną ręką - w drugiej nadal trzymając kwiaty - i przeczytała napisaną pochyłą kursywną, krótką notatkę od nadawcy.
Dziewczyna wpatrywała się w bilecik.. "Przepraszam". Tylko tyle, w zamian za to, że wczoraj gdy rozmawiali na bardzo ważny temat Teo musiał bardzo szybko wyjść zorientowawszy się, że za niecałe 30 minut odlatuje jego samolot. "Sprawy rodzinne" jak to powiedział, opuszczając w pośpiechu biuro swojego wuja. Jednakże z tej rozmowy Winter dowiedziała się jednej, ale za to bardzo cennej informacji, która wiele wyjaśniła.
"Musisz wiedzieć, że ja.. Mam brata bliźniaka. A raczej miałem, ponieważ to jego widziałaś tamtego dnia na moście, podczas wypadku samochodowego"*No to ten.. Mam nadzieję, że was zaskoczyłam (pozytywnie) i podoba wam się ten rozdział.
Ciszę nocną miasta zakłócały jedynie pojedyncze pohukiwania sowy, która siedziała na jednym z pobliskich drzew oraz jednorazowe odgłosy przemieszczających się pojazdów po florenckich uliczkach. Nocny strażnik wiszący wysoko na ciemnogranatowym firmamencie, oświetlał swym blaskiem wszystko to, co znajdowało się pod nim. Dzięki temu, idąc parkową alejką dało się wyczuć w powietrzu soczysty smak nocnej ciszy i spokoju, a także - dla tych bardziej romantycznych i uczuciowych - zjawiskowy klimat i scenerię, którą tworzyły licznie porastające miasto drzewa, krzewy i postawione gdzieniegdzie pomniki i fontanny.
Ulice rozświetlały, ustawione co kilkanaście metrów latarnie uliczne, rozświetlając przestrzeń wokół siebie jasną poświatą.
Na całym nieboskłonie nie było miejsca, w którym my - obserwatorzy tego zjawiska - nie moglibyśmy dostrzec migających, małych punkcików na granatowym tle.
Niewinne i ciepłe podmuchy wiatru, rozwiewały od czasu do czasu włosy rudowłosej dziewczyny stojącej na dachu jednego z budynków. Jej oczy były zamknięte a ramiona luźno opuszczone wzdłuż ciała. Wsłuchiwała się w ciszę otaczającą ją zewsząd, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Najpierw poczuła delikatne mrowienie w lewej ręce. Do jej uszu dobiegł delikatny, miarowy trzepot skrzydeł. Uniosła do góry jedną powiekę i spoglądając na bok dostrzegła niewielką białą sowę, ze skrzydłami nakrapianymi w czarne plamki. Wraz z umilknięciem dźwięku trzepoczących skrzydeł a także zniknięcia owego zwierzęcia, przed dziewczyną pojawił się On.
Czarne włosy były w nieładzie, zupełnie jakby dopiero co wstał z łóżka, z kilkoma kosmykami opadającymi na czoło. Twarz miał bladą, która przypominać mogła skamieniałą maskę na której trudno odczytać było jakiekolwiek emocje. Tylko w jego niebieskich oczach można było wyczytać wszystko to, co się chciało, a które to w tym momencie z uwagą obserwowały dziewczynę. Śnieżna sowa, którą rudowłosa widziała przed momentem, przysiadła teraz na najbliższym drzewie i przekrzywiwszy łebek na jedną stronę, skupiła wzrok na dziewczynie i jej towarzyszu.
Mierzyli się czujnie przez kilka krótkich chwil, jednak w końcu chłopak odwrócił się tyłem do niej i oparłszy się o balustradę okalającą budynek zwrócił się do dziewczyny, obserwując księżyc:
- Piękny dziś, czyż nie ? - obejrzał się przez ramię do dziewczyny, która kiwnęła głową w niemym geście potwierdzenia. Czarnowłosy westchnął cicho, obrócił się na pięcie i stanął przed rudowłosą tak, że dzieliło ich kilkanaście centymetrów. Podszedł do niej, a dziewczyna poczuła słodki zapach wanilii i cynamonu.
- Więc Winter... Poznałaś już mojego brata, jak sądzę? - głos chłopaka był lekko zachrypnięty - Ma na imię Teo i jest moim bratem bliźniakiem.
W momencie, gdy wypowiedział ostatnie dwa słowa, nad ich głowami rozległ się trzepot skrzydeł i dało się słyszeć pohukiwanie sowy, siedzącej do tej pory na pobliskim drzewa a w tym momencie odlatującej w kierunku znanym tylko jej.
~*~
Obudził ją dźwięk.
Dźwięk bardzo zbliżony do trzepotu sowich skrzydeł, które widziała jeszcze przed chwilą, kiedy to stała na dachu budynku, który - jak rozpoznała - znajdował się w południowej części miasta. Nie był to jednak odgłos skrzydeł, a zasłony poruszane gwałtownymi porywami wiatru, które bez jakiegokolwiek uprzedzenia wdzierały się do pokoju.
Pytaniem doskonałym w tym momencie, byłoby to, dlaczego poprzedniego dnia wieczorem okna w sypialni rudowłosej dziewczyny pozostały otwarte a nie zamknięte.
Nie przywiązując już do tego zbyt dużej uwagi, rudowłosa imieniem Winter, analizowała wydarzenia, które miały miejsce poprzedniego dnia.
Wcierając w ciało waniliowy balsam do ciała i rozpraszając dookoła siebie, aromatyczną nutkę wanilii usłyszała dobiegający z dołu dźwięk dzwonka do drzwi.
Otworzywszy drzwi, pierwsze co dostrzegła to kwiaty a dopiero zaraz po tym schowaną za nimi, drobną młodą kurierkę.
- Winter Verso? - spytała dziewczyna z charakterystycznym włoskim akcentem wygłosie.
- Zgadza się - potaknęła Winter i otworzywszy szerzej drzwi gestem zaprosiła dziewczynę, aby ta weszła do środka.
Drobna blondyneczka, nieśmiało przekroczyła próg mieszkania jednocześnie wyciągając długopis z czarnej torby przewieszonej przez ramię i podając go rudowłosej wraz z listą. Ta, złożywszy podpis w tabeli przy swoim nazwisku oddała teczkę kurierce.
- Dziękuję - odparła tamta i zaraz po schowaniu teczki i długopisu wyciągnęła w kierunku Winter bukiet kwiatów - Miłego dnia życzę - uśmiechnęła się promiennie i ruszyła do drzwi wyjściowych.
- I wzajemnie!
Gdy drzwi się za nią zamknęły, rudowłosa skupiła na powrót swą uwagę i wzrok na kwiatach. Trzymała oburącz bukiet składający się z 10 róż, idealnie przyciętych i udekorowanych, w kolorze herbacianym. Nachyliwszy się, aby poczuć woń kwiatów poczuła jak coś sztywnego drapie ją w podbródek. Odsunęła twarz zdziwiona i spomiędzy liści jednego kwiatu wyjęła beżową karteczkę złożoną na kształt prostokąta. Otworzyła liścik jedną ręką - w drugiej nadal trzymając kwiaty - i przeczytała napisaną pochyłą kursywną, krótką notatkę od nadawcy.
"Życzę udanego dnia, z uśmiechem na twarzy.
Ps. Przepraszam,
Teo"
Dziewczyna wpatrywała się w bilecik.. "Przepraszam". Tylko tyle, w zamian za to, że wczoraj gdy rozmawiali na bardzo ważny temat Teo musiał bardzo szybko wyjść zorientowawszy się, że za niecałe 30 minut odlatuje jego samolot. "Sprawy rodzinne" jak to powiedział, opuszczając w pośpiechu biuro swojego wuja. Jednakże z tej rozmowy Winter dowiedziała się jednej, ale za to bardzo cennej informacji, która wiele wyjaśniła.
"Musisz wiedzieć, że ja.. Mam brata bliźniaka. A raczej miałem, ponieważ to jego widziałaś tamtego dnia na moście, podczas wypadku samochodowego"*No to ten.. Mam nadzieję, że was zaskoczyłam (pozytywnie) i podoba wam się ten rozdział.
Pozdrawiam, NEM. :3
Subskrybuj:
Posty (Atom)