czwartek, 17 września 2015

Rozdział 5.

Księżyc od bardzo dawna widniał na jasno-granatowym niebie, za towarzyszki mając jedynie gwiazdy, które teraz, jedna po drugiej znikały z nieboskłonu. Wschodnia część firmamentu skąpana była w łunach delikatnego odcieniu złota i pomarańczy, które z minuty na minutę zajmowało coraz większą część nieba. Słońce, które powoli wyłaniało się zza linii horyzontu, zapowiadało nowy dzień jednocześnie cofając ciemną noc w nicość.
Na dużym, wiklinowym krześle, z parującym kubkiem gorącej czekolady, siedziała rudowłosa obejmując obiema dłońmi naczynie, czekając jednocześnie na wschód słońca.
Gdy tylko miała okazję, zawsze z niej korzystała i obserwowała początek dnia, zapowiadany przez pojawienie się tego dużego, bijącego złocistym blaskiem ciała niebieskiego. Nawet w swoim rodzinnym mieście – Londynie – pomimo dezaprobaty rodzicielki, która często wyrażała głośno swoje zdanie na ten temat i tak robiła to często. Na wspomnienie o matce jej zielone oczy zaszkliły się, a w kącikach pojawiły się krople łez. Otarła je kciukiem, jednak to na nic się zdało, ponieważ kolejne pojawiły się tuż potem zastępując poprzednie.
Dreszcz przebiegł po jej ciele szczelnie otulonym w ciepły  bordowy sweterek, więc jeszcze mocniej objęła naczynie ze znajdującą się w nim parującą ciemną cieczą. 
Wysoka kobieta, szczupła – nigdy nie mająca problemów ze swoją wagą i nigdy na nią nienarzekająca. Otwarta na świat i ludzi, sprawiedliwa względem każdej napotkanej w swoim życiu osoby. Inteligentna, dowcipna, skromna, utalentowana chociaż ona sama nie miała o sobie tak dobrego zdania i mówiła, że jest „przeciętna”. Nie lubiła się kłócić a wszystkie sprawy, które prowadzić mogły do kłótni właśnie, rozwiązywała „na spokojnie” nie wdając się przy tym w niepotrzebne i często kłopotliwe dla obu stron dyskusje. Sąsiedzi a także Ci, którzy ją znali osobiście, mówili o niej jako o osobie z nienagannymi manierami, zawsze uśmiechniętej i skorej do pomocy każdemu.
Tak też zapamiętała ją sama Winter, która odziedziczyła po kobiecie ognisty kolor włosów i niektóre cechy charakteru. Sąsiedzi w jej rodzinnym mieście, często nazywali ją młodszą wersją Kate – bo takie imię dostała mama Winter. Jednakże i po tacie jej się co nie co dostało. Między innymi intensywnie zielone oczy i niesamowity dar perswazji, który pomógł dziewczynie nie raz.
Teraz, wspominając tę uroczą rudowłosą, starszą kopię siebie samej, poczuła dziwne ukłucie w sercu, które przeszyło ją na wskroś i rozprzestrzeniło się po całym ciele. Pustka, brak jednej części osobowości, która brutalnie została jej odebrana 16 maja bieżącego roku.

Zatłoczone ulice były czymś, co o tej porze w tym mieście było normalnym wręcz elementem codziennego dnia . Gdy po kilkunastu minutach londyński ruch, przesunął się odrobinę do przodu każdy siedzący za kółkiem kierowca wydał z siebie ciche westchnienie ulgi.
Rudowłosa dziewczyna siedząca na miejscu pasażera w czarnym Renault Clio, swojej rodzicielki, nie zwracała uwagi na to co ją otaczało w tym, a i wcześniejszym momencie. Mając na kolanach otwartą książkę, cała jej uwaga skupiła się właśnie na niej, a dziewczyna w zawrotnym tempie pochłaniała  treść jaka zapisana była na stronicach księgi.

Było to coś.. Jedna z wielu rzeczy dokładniej, czym wprawiała w zdumienie swoją rodzicielkę, która właśnie w tym momencie przypatrywała się córce z podziwem. Dobrze zdawała sobie sprawę z zamiłowana do czytania swojej córki, która w każdym momencie mogła wyjąć lekturę i zacząć ją czytać.
- Chyba się ruszyło… - powiedziała kobieta na miejscu kierowcy do rudowłosej siedemnastolatki, która w dalszym ciągu nie spuszczała wzroku ze stron książki; jednocześnie zmieniając bieg jedną reką.
Dziewczyna mruknęła tylko coś w odpowiedzi pod nosem i doczytawszy ostatni akapit ostatniego rozdziału, westchnęła cicho z uśmiechem na ustach i schowała książkę do plecaka. W myślach poleciła sobie, dopisać „Pałac Północy”* do listy przeczytanych pozycji.
Wewnątrz pojazdu panowała cisza, która wręcz dobijała rudowłosą, więc kierowana impulsem włączyla radio ze swoją ulubioną stacją, którą faworyzowała także jej rodzicielka. Rozpoznając pierwsze dźwięki piosenki, które w tym momencie płynęły z głośników wypełniając wnętrze auta, początkowo zaczęła nucić sobie pod nosem, jednak zaraz razem zaczęły ją podśpiewywać z uśmiechami na twarzach.
Przez obniżone szyby boczne słychać dało sę ich wspólne głosy, które w połączeniu dawały coś niesamowitego; oraz ich śmiech.
Mrowienie w lewej dłoni, początkowe delikatne i ignorowane przez Winter, nasiliło się teraz, gdy czekając na światło zielone, stały na skrzyżowaniu w ciągu pojazdów.
Gdy światło zmieniło barwę  z czerwieni na pomarańcz, a zaraz potem z koloru pomarańczy na zielone i matka dziewczyny – Kate – zaczęłam skręcać w lewą stronę, mrowienie w lewej dłoni było tak silne, że nie można było go w żaden sposób zignorować.
Dziewczyna zaczęła niespokojnie wiercić się na fotelu słysząc jednocześnie gdzieś w oddali trzepot skrzydeł, na co rodzicielka rzuciła w jej stronę pytające spojrzenie. To co nastąpiło później, wydarzyło się szybciej niż można było wypowiedzieć słowo „Londyn”.
Rozpędzona ciężarówka, która uderzyła w tę stronę auta, po stronie której siedział kierowca spowodowała, że z ust Winter wydobył się okrzyk przerażenia a auto zostało „wyrzucone” kilkanaście metrów dalej. Gdy Winter wyjrzała na zewnątrz przez stłuczone okno, którego powierzchnia przypominała teraz pajęczynę, świat widziała odwrócony do góry nogami.
Przerażenie, nie o własne życie ale o życie swojej matki, Winter była pobudzona do tego stopnia, że chociaż oszołomiona, starała się nie dopuścić do tego, aby Kate zamknęła oczy. Złapała rodzicielkę za rękę i usłyszała jej cichy, zachrypnięty głos.
  „Wszystko będzie dobrze, skarbie. Pamiętaj, że kocham Cię bardzo, bardzo mocno” .
                                                       ~ * ~ 
Florenckie uliczki zachwycały rudowłosą dziewczynę za każdym razem, kiedy spacerowała między nimi, ze skupieniem podziwiając majestatyczne zdobienia, które nie skryły się przej jej wzrokiem.
Mając jeszcze niespełna pół godziny do umówionego spotkania z Simonem Zirelli'm, obserwowała osoby, które krążyły po pla
cu Piazza della Signoria znajdującym się w centrum Florencji.
Ze swojego punktu obserwacyjnego , mieszczącego się na brzegu Fontanny Neptuna miała doskonały widok na cały otaczający ją plac.
Naprzeciw niej mały chłopiec z szerokim uśmiechem na twarzy i ubarwionymi policzkami na kolor lekko czerwony, poganiał stado ptaków, które zaraz podrywało się do lotu uciekając przed intruzem przeszkadzającym im w wybieraniu okruchów.
Starszy mężczyzna, z czapką z daszkiem na głowie, na której namalowane były stożki lodów, ze swoim wózkiem lodziarskim stał na prawo od Winter, reklamując i zachwycając swój produkt, rzucając w języku włoskim hasła, zachęcające do zakupu.
Język włoski nie stanowił dla Winter żadnej bariery w porozumiewaniu się z mieszkańcami tutaj. A to tylko ze względu na to, że odkąd ukończyła 11 lat uczyła się tego języka.
Spoglądając kątem oka na zegarek, znajdujący się na przegubie jej prawego nadgarstka westchnęła cicho i podniosła się ze swojego miejsca.
Niecały kwadrans później, gdy stanęła przed budynkiem z dużym szyldem wiszącym nad głównym wejściem, dała się oczarować magii tego miejsca. W drodze do firmy, wstąpiła bowiem do cukierni znajdującej się niedaleko, aby sprawić słodką niespodziankę sekretarce i zarazem recepcjonistce – Silvii Hoffie, która – jak rudowłosa ostatnio się dowiedziała – wprost uwielbiała babeczki z czekoladą.
Dla siebie zakupiła Latte Macchiato, a po uregulowaniu rachunku wyszła na zewnątrz przystając jeszcze na moment, aby rzucić okiem na budynek.
Znajdujące się na zewnątrz stoliki z otoczonymi dookoła krzesłami w kolorze identycznym co blaty, chowały się pod dużymi jasnymi parasolami, na brzegu których pochyłą kursywą wypisana była nazwa cukierni. Donice z kolorowymi kwiatami dawały tak niesamowity efekt, że od pierwszego spojrzenia można było się zakochać w tym uroczym zakątku Florencji.
Popijając swoje Latte z delikatnym akcentem unosząc kąciki ust ku górze, udała się w drogę do miejsca docelowego.
- Ależ Ty mnie ostatnimi czasy rozpieszczasz, młoda damo! – z uśmiechem na twarzy powiedziała do dziewczyny Silvia, gdy ta wręczyła jej papierowe opakowanie .
Ostatnimi czasy? W ciągu ostatniego tygodnia takie słodkie niespodzianki zorganizowała trzy razy, nie licząc rzecz jasna weekendu, który miała wolny. Gdyby ktoś zadał jej pytanie czemu to robi, albo też co z tego ma, odpowiedziałaby po prostu : „Lubię to. Lubię sprawiać, że na twarzy innych pojawia się uśmiech”.
 - Ja? Skądże znowu. – Zaśmiała się dziewczyna – Przecież ja niż takiego nie robię . Smacznego życzę – dodała, po czym oddaliła się od recepcji zmierzając do gabinetu dyrektora, wyrzucając po drodze do kosza na śmieci puste opakowanie po skończonej kawie.
Gdy dotarła na miejsce, zapukała energicznie trzy razy, co było jej znakiem rozpoznawczym od.. Praktycznie odkąd sięgała pamięcią i otworzyła drzwi.
- Przepraszam najmocniej… - powiedziała, zdając sobie sprawę z obecności w pokoju jeszcze jednej osoby, oprócz niej i samego Zirelliego.
Już miała się wycofać i wyjść na korytarz, by tak przeczekać aż Simon skończy rozmowę ze swoim gościem, jednak jego przywołujący gest sprawił, że weszła do pomieszczenie i cicho zamknęła za sobą drzwi.
- Nie chciałabym państwu przeszkadzać w spotkaniu.. – zaczęła, jednak przerwał jej dyrektor słowami:
- Chciałbym, żebym kogoś poznała. Teo, proszę poznaj Winter – moją najlepszą stażystkę. Winter – to mój siostrzeniec Teo.
Gdy postać, która do tego momentu stała zwrócona do niej plecami przy oknie, odwróciła się w jej kierunku, dziewczyna spojrzała na twarz chłopaka, który w kilku dużych krokach pokonał dzielącą ich odległość i jedyne co zobaczyła tuż przed tym zanim zanurzyła się w ciemność to uważnie lustrujące ją spojrzenie niebieskich oczu..



"Pałac Północy" - Carlos Ruiz Zafón 

Do następnego.
NEM .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz