Znów była na moście.
Na tym samym, na którym po raz pierwszy zobaczyła rowerzystę o czarnych jak heban włosach i niebieskich jak morze oczach. Z tą różnicą, że tym razem było zupełnie inaczej niż poprzednio, kiedy tu była. Już nie była Winter Verso - jedyną osobą, która zdolna była dostrzec ducha zmarłego chłopaka. Ona była Nim. Była w Jego ciele. Teraz to nie On jechał na rowerze z torbą przewieszoną przez ramię... To nie On miał za chwilę zostać śmiertelnie potrącony... Tylko ona. Jej dusza w Jego ciele.
Wszystko dookoła zdawało się być tak realne... Tak rzeczywiste..
Ale to tylko wizja. Wizja, w której miała dowiedzieć się, jak doszło do wypadku. Zawsze, za każdym razem tak było.
Jechała ulicą zbliżając się nieubłaganie do skrzyżowania. Do skrzyżowania, na którym To się stało.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że dziewczyna miała absolutną pewność co do tego, że chłopak nie miał jakichkolwiek szans. Skręcając w prawo - na most - zauważyła srebrne Renault, prowadzone przez jasnowłosą kobietę o skupionym wyrazie twarzy. Widziała to. Widziała to jego oczami. A to, co miało stać się dosłownie za chwilę widziała w przerażonych oczach kobiety spoglądającej gdzieś ponad ramię rowerzysty. Na sekundę przed uderzeniem wolna dłoń kobiety powędrowała do jej ust, co tylko spotęgowało wrażenie przerażenia.
Nastąpiło mocne uderzenie w tylną część roweru, co poskutkowało tym, że rowerzysta został wyrzucony w powietrze i chwilę po tym opadł na asfalt uderzając mocno głową o podłoże.
W następnej sekundzie wszystko zmieniło się diametralnie. Czas się zatrzymał. Dziewczyna znów była sobą. Znów była Winter. Stała teraz naprzeciw rowerzysty, który utkwił w niej spojrzenie, z którego wręcz namacalnie dało się odczytać skołowanie i zmieszanie. Przez chwilę oboje wpatrywali się w siebie. Chłopak w pewnym momencie otworzył usta jednak słów, które chciał wypowiedzieć do swojej rozmówczyni nie usłyszał nikt inny prócz niej. Jedno zdanie, które niemo wypowiedział brunet natychmiast pojawiło się w umyśle dziewczyny.
I need your help..
~ * ~
Do jej uszu dobiegła szeptana wymiana zdań, która - jak przypuszczała - toczyła się całkiem niedaleko niej. Dwóch mężczyzn. I kobieta. Tak, to z pewnością była kobieta. Rudowłosa nie skupiała się na uchwyceniu konkretnego sensu, z owej wymiany zdań, lecz chcąc czy też nie niektóre słowa bez problemu wyłapała.
"A jeśli.. ? " , "A lodem?" , "Może woda?" , "Winter".
Na dźwięk swojego imienia spróbowała otworzyć oczy, jednak nie udało jej się to, ponieważ czuła jakby jakaś niewidzialna siła z premedytacją ciągnęła je w dół.
Próba nr1 : nieudana.
Leżąc nieruchomo, na kanapie jak przypuszczała oddychała głęboko i równomiernie, dostarczając do płuc odpowiednią dawkę powietrza. Głosy słyszalne do tej pory, zaczęły coraz bardziej zanikać aż w końcu zapanowała cisza, a słyszeć się dało oddalające kroki aż w końcu, szczęk zamykanego zamka w drzwiach. Po krótkiej chwili, jedna z trojga obecnych wcześniej osób przysiadła na kanapie obok dziewczyny.
Dziewczyna ponownie spróbowała otworzyć oczy.
Próba nr2 : udana.
Musiała zamrugać kilkakrotnie powiekami, aby przywrócić prawidłową ostrość wzroku, który teraz był delikatnie zasnuty jasną poświatą.
Dostrzegła, że znajduje się w przestronnym pokoju - gabinecie - wyposażonym w biurko, dwie szafy przeznaczone na dokumenty, w tym jedną przeszkloną oraz typowe rzeczy, które powinny znajdować się w gabinecie. Przy dużym oknie na przeciwległej ścianie, po obu stronach stały rozłożyste paprocie, na które padały promienie słoneczne. Na ścianach zawieszone były zdjęcia z niektórych miast świata powiększone do większych rozmiarów, w czarno-białych kolorach.
Gdy przeniosła wzrok, na osobę, która przysiadła na kanapie obok niej z zaskoczeniem stwierdziła, że chłopak jej się przygląda.
Żadne z nich nie odwracało wzroku przez kolejną długą chwilę. W końcu chłopak odchrząknął lekko speszony, odezwał się jako pierwszy wypełniając pokój melodyjnym głosem.
- Wiesz, że jesteś pierwszą dziewczyną, która zemdlała na mój widok? - nie dało się nie dostrzec tego, że w ten sposób próbuje sprawić, aby na twarzy dziewczyny zagościł uśmiech.
Cel : osiągnięty.
Dziewczyna podniosła do góry kąciki ust do góry i podciągnąwszy się na łokciach, oparła się plecami o podłokietnik kanapy.
- Przy naszym pierwszym spotkaniu to Ty wpadłeś na mnie. Przy drugim - ja padłam na Twój widok. Spójrz tylko co Ty robisz z ludźmi - dziewczyna zaśmiała się, rozluźniając się a tym samym panującą w pokoju atmosferę.
- A czy moją winą jest to, że dziewczyny same padają na mój widok? - zawtórował Winter śmiejąc się lekko, jednakże po chwili spoważniał - A teraz na poważnie. Wszystko dobrze?
- Ta... Tak. Sądzę, że wszystko jest tak jak być powinno.
Oprócz tego, że teoretycznie nie żyjesz, bo widziałam Twoją śmierć.. To zdanie pojawiło się zaraz w umyśle dziewczyny.
- To dobrze - chłopak podniósł się z kanapy i podszedł do biurka, na którym stała butelka wypełniona przezroczystym płynem. Określoną ilością wypełnił szklankę, z którą wrócił na swoje poprzednie miejsce - Proszę, wypij - wyciągnął szklankę z wodą w jej kierunku.
Rudowłosa podziękowała i upiwszy kilka dużych łyków, odstawiła szklankę na stolik od kawy znajdujący się tuż przy kanapie.
"Zapytać, czy nie zapytać?" ... "Zapytać, czy może lepiej nie pytać.." bijąc się z myślami, dziewczyna westchnęła cicho, a po uzyskaniu pozwolenia na zadanie pytania, spytała chłopaka o coś, co przyszło jej do głowy przy ich pierwszym spotkaniu i nie opuszczało aż do teraz.
- Mógłbyś mi wytłumaczyć.. Dlaczego oddychasz? - niezbyt dobrze sformułowane pytanie sprawiło, że brunet posłał jej mocno wstrząśnięte i zdziwione spojrzenie i zamarł na moment w miejscu. Dziewczyna postanowiła to jak najszybciej wyjaśnić, aby nie wyniknęło z tego żadne nieporozumienie między nią a chłopakiem - Przed naszym pierwszym spotkaniem, czyli w parku kiedy to na mnie wpadłeś, ja.. Widziałam Cię już wcześniej. I to wyjaśnia, dlaczego uprzednio zachowałam się jak się zachowałam. Wcześniej niż w parku widziałam Cię na moście, tyle że.. Miałeś wtedy wypadek, z którego nie mogłeś wyjść cało..
W pierwszym odruchu otworzył szeroko usta, by po chwili zamknąć je nie wiedząc co powiedzieć na słowa, które właśnie zostały wypowiedziane i zawisły między nimi.
W końcu, znalazłszy odpowiednie słowa odezwał się do swojej rozmówczyni nie spuszczając z niej czujnego wzroku...
- W takim razie powinienem Ci coś wyjaśnić. Musisz wiedzieć, że ...
* Huhuh. Wiem, że wielu z was może mieć do mnie pretensje o zakończenie akurat w takim momencie, ale cóż.. Akcja musi trwać!
Dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze, które mnie motywują do pisania. Liczba odwiedzin i obserwatorzy sprawiają, że za każdym razem na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
DZIĘKUJĘ WAM .
Pozdrawiam i życzę miłej lektury.
NEM. :)
czwartek, 24 września 2015
czwartek, 17 września 2015
Rozdział 5.
Księżyc od bardzo dawna widniał na jasno-granatowym niebie, za towarzyszki mając jedynie gwiazdy, które teraz, jedna po drugiej znikały z nieboskłonu. Wschodnia część firmamentu skąpana była w łunach delikatnego odcieniu złota i pomarańczy, które z minuty na minutę zajmowało coraz większą część nieba. Słońce, które powoli wyłaniało się zza linii horyzontu, zapowiadało nowy dzień jednocześnie cofając ciemną noc w nicość.
Na dużym, wiklinowym krześle, z parującym kubkiem gorącej czekolady, siedziała rudowłosa obejmując obiema dłońmi naczynie, czekając jednocześnie na wschód słońca.
Gdy tylko miała okazję, zawsze z niej korzystała i obserwowała początek dnia, zapowiadany przez pojawienie się tego dużego, bijącego złocistym blaskiem ciała niebieskiego. Nawet w swoim rodzinnym mieście – Londynie – pomimo dezaprobaty rodzicielki, która często wyrażała głośno swoje zdanie na ten temat i tak robiła to często. Na wspomnienie o matce jej zielone oczy zaszkliły się, a w kącikach pojawiły się krople łez. Otarła je kciukiem, jednak to na nic się zdało, ponieważ kolejne pojawiły się tuż potem zastępując poprzednie.
Dreszcz przebiegł po jej ciele szczelnie otulonym w ciepły bordowy sweterek, więc jeszcze mocniej objęła naczynie ze znajdującą się w nim parującą ciemną cieczą. Wysoka kobieta, szczupła – nigdy nie mająca problemów ze swoją wagą i nigdy na nią nienarzekająca. Otwarta na świat i ludzi, sprawiedliwa względem każdej napotkanej w swoim życiu osoby. Inteligentna, dowcipna, skromna, utalentowana chociaż ona sama nie miała o sobie tak dobrego zdania i mówiła, że jest „przeciętna”. Nie lubiła się kłócić a wszystkie sprawy, które prowadzić mogły do kłótni właśnie, rozwiązywała „na spokojnie” nie wdając się przy tym w niepotrzebne i często kłopotliwe dla obu stron dyskusje. Sąsiedzi a także Ci, którzy ją znali osobiście, mówili o niej jako o osobie z nienagannymi manierami, zawsze uśmiechniętej i skorej do pomocy każdemu.
Tak też zapamiętała ją sama Winter, która odziedziczyła po kobiecie ognisty kolor włosów i niektóre cechy charakteru. Sąsiedzi w jej rodzinnym mieście, często nazywali ją młodszą wersją Kate – bo takie imię dostała mama Winter. Jednakże i po tacie jej się co nie co dostało. Między innymi intensywnie zielone oczy i niesamowity dar perswazji, który pomógł dziewczynie nie raz.
Teraz, wspominając tę uroczą rudowłosą, starszą kopię siebie samej, poczuła dziwne ukłucie w sercu, które przeszyło ją na wskroś i rozprzestrzeniło się po całym ciele. Pustka, brak jednej części osobowości, która brutalnie została jej odebrana 16 maja bieżącego roku.
Zatłoczone ulice były czymś, co o tej porze w tym mieście było normalnym wręcz elementem codziennego dnia . Gdy po kilkunastu minutach londyński ruch, przesunął się odrobinę do przodu każdy siedzący za kółkiem kierowca wydał z siebie ciche westchnienie ulgi.
Rudowłosa dziewczyna siedząca na miejscu pasażera w czarnym Renault Clio, swojej rodzicielki, nie zwracała uwagi na to co ją otaczało w tym, a i wcześniejszym momencie. Mając na kolanach otwartą książkę, cała jej uwaga skupiła się właśnie na niej, a dziewczyna w zawrotnym tempie pochłaniała treść jaka zapisana była na stronicach księgi.
Było to coś.. Jedna z wielu rzeczy dokładniej, czym wprawiała w zdumienie swoją rodzicielkę, która właśnie w tym momencie przypatrywała się córce z podziwem. Dobrze zdawała sobie sprawę z zamiłowana do czytania swojej córki, która w każdym momencie mogła wyjąć lekturę i zacząć ją czytać.
- Chyba się ruszyło… - powiedziała kobieta na miejscu kierowcy do rudowłosej siedemnastolatki, która w dalszym ciągu nie spuszczała wzroku ze stron książki; jednocześnie zmieniając bieg jedną reką.
Dziewczyna mruknęła tylko coś w odpowiedzi pod nosem i doczytawszy ostatni akapit ostatniego rozdziału, westchnęła cicho z uśmiechem na ustach i schowała książkę do plecaka. W myślach poleciła sobie, dopisać „Pałac Północy”* do listy przeczytanych pozycji.
Wewnątrz pojazdu panowała cisza, która wręcz dobijała rudowłosą, więc kierowana impulsem włączyla radio ze swoją ulubioną stacją, którą faworyzowała także jej rodzicielka. Rozpoznając pierwsze dźwięki piosenki, które w tym momencie płynęły z głośników wypełniając wnętrze auta, początkowo zaczęła nucić sobie pod nosem, jednak zaraz razem zaczęły ją podśpiewywać z uśmiechami na twarzach.
Przez obniżone szyby boczne słychać dało sę ich wspólne głosy, które w połączeniu dawały coś niesamowitego; oraz ich śmiech.
Mrowienie w lewej dłoni, początkowe delikatne i ignorowane przez Winter, nasiliło się teraz, gdy czekając na światło zielone, stały na skrzyżowaniu w ciągu pojazdów.
Gdy światło zmieniło barwę z czerwieni na pomarańcz, a zaraz potem z koloru pomarańczy na zielone i matka dziewczyny – Kate – zaczęłam skręcać w lewą stronę, mrowienie w lewej dłoni było tak silne, że nie można było go w żaden sposób zignorować.
Dziewczyna zaczęła niespokojnie wiercić się na fotelu słysząc jednocześnie gdzieś w oddali trzepot skrzydeł, na co rodzicielka rzuciła w jej stronę pytające spojrzenie. To co nastąpiło później, wydarzyło się szybciej niż można było wypowiedzieć słowo „Londyn”.
Rozpędzona ciężarówka, która uderzyła w tę stronę auta, po stronie której siedział kierowca spowodowała, że z ust Winter wydobył się okrzyk przerażenia a auto zostało „wyrzucone” kilkanaście metrów dalej. Gdy Winter wyjrzała na zewnątrz przez stłuczone okno, którego powierzchnia przypominała teraz pajęczynę, świat widziała odwrócony do góry nogami.
Przerażenie, nie o własne życie ale o życie swojej matki, Winter była pobudzona do tego stopnia, że chociaż oszołomiona, starała się nie dopuścić do tego, aby Kate zamknęła oczy. Złapała rodzicielkę za rękę i usłyszała jej cichy, zachrypnięty głos.
„Wszystko będzie dobrze, skarbie. Pamiętaj, że kocham Cię bardzo, bardzo mocno” . ~ * ~
Florenckie uliczki zachwycały rudowłosą dziewczynę za każdym razem, kiedy spacerowała między nimi, ze skupieniem podziwiając majestatyczne zdobienia, które nie skryły się przej jej wzrokiem.
Mając jeszcze niespełna pół godziny do umówionego spotkania z Simonem Zirelli'm, obserwowała osoby, które krążyły po placu Piazza della Signoria znajdującym się w centrum Florencji.
Ze swojego punktu obserwacyjnego , mieszczącego się na brzegu Fontanny Neptuna miała doskonały widok na cały otaczający ją plac.
Naprzeciw niej mały chłopiec z szerokim uśmiechem na twarzy i ubarwionymi policzkami na kolor lekko czerwony, poganiał stado ptaków, które zaraz podrywało się do lotu uciekając przed intruzem przeszkadzającym im w wybieraniu okruchów.
Starszy mężczyzna, z czapką z daszkiem na głowie, na której namalowane były stożki lodów, ze swoim wózkiem lodziarskim stał na prawo od Winter, reklamując i zachwycając swój produkt, rzucając w języku włoskim hasła, zachęcające do zakupu.
Język włoski nie stanowił dla Winter żadnej bariery w porozumiewaniu się z mieszkańcami tutaj. A to tylko ze względu na to, że odkąd ukończyła 11 lat uczyła się tego języka.
Spoglądając kątem oka na zegarek, znajdujący się na przegubie jej prawego nadgarstka westchnęła cicho i podniosła się ze swojego miejsca.
Niecały kwadrans później, gdy stanęła przed budynkiem z dużym szyldem wiszącym nad głównym wejściem, dała się oczarować magii tego miejsca. W drodze do firmy, wstąpiła bowiem do cukierni znajdującej się niedaleko, aby sprawić słodką niespodziankę sekretarce i zarazem recepcjonistce – Silvii Hoffie, która – jak rudowłosa ostatnio się dowiedziała – wprost uwielbiała babeczki z czekoladą.
Dla siebie zakupiła Latte Macchiato, a po uregulowaniu rachunku wyszła na zewnątrz przystając jeszcze na moment, aby rzucić okiem na budynek.
Znajdujące się na zewnątrz stoliki z otoczonymi dookoła krzesłami w kolorze identycznym co blaty, chowały się pod dużymi jasnymi parasolami, na brzegu których pochyłą kursywą wypisana była nazwa cukierni. Donice z kolorowymi kwiatami dawały tak niesamowity efekt, że od pierwszego spojrzenia można było się zakochać w tym uroczym zakątku Florencji.
Popijając swoje Latte z delikatnym akcentem unosząc kąciki ust ku górze, udała się w drogę do miejsca docelowego.
- Ależ Ty mnie ostatnimi czasy rozpieszczasz, młoda damo! – z uśmiechem na twarzy powiedziała do dziewczyny Silvia, gdy ta wręczyła jej papierowe opakowanie .
Ostatnimi czasy? W ciągu ostatniego tygodnia takie słodkie niespodzianki zorganizowała trzy razy, nie licząc rzecz jasna weekendu, który miała wolny. Gdyby ktoś zadał jej pytanie czemu to robi, albo też co z tego ma, odpowiedziałaby po prostu : „Lubię to. Lubię sprawiać, że na twarzy innych pojawia się uśmiech”.
- Ja? Skądże znowu. – Zaśmiała się dziewczyna – Przecież ja niż takiego nie robię . Smacznego życzę – dodała, po czym oddaliła się od recepcji zmierzając do gabinetu dyrektora, wyrzucając po drodze do kosza na śmieci puste opakowanie po skończonej kawie.
Gdy dotarła na miejsce, zapukała energicznie trzy razy, co było jej znakiem rozpoznawczym od.. Praktycznie odkąd sięgała pamięcią i otworzyła drzwi.
- Przepraszam najmocniej… - powiedziała, zdając sobie sprawę z obecności w pokoju jeszcze jednej osoby, oprócz niej i samego Zirelliego.
Już miała się wycofać i wyjść na korytarz, by tak przeczekać aż Simon skończy rozmowę ze swoim gościem, jednak jego przywołujący gest sprawił, że weszła do pomieszczenie i cicho zamknęła za sobą drzwi.
- Nie chciałabym państwu przeszkadzać w spotkaniu.. – zaczęła, jednak przerwał jej dyrektor słowami:
- Chciałbym, żebym kogoś poznała. Teo, proszę poznaj Winter – moją najlepszą stażystkę. Winter – to mój siostrzeniec Teo.
Gdy postać, która do tego momentu stała zwrócona do niej plecami przy oknie, odwróciła się w jej kierunku, dziewczyna spojrzała na twarz chłopaka, który w kilku dużych krokach pokonał dzielącą ich odległość i jedyne co zobaczyła tuż przed tym zanim zanurzyła się w ciemność to uważnie lustrujące ją spojrzenie niebieskich oczu..
* "Pałac Północy" - Carlos Ruiz Zafón
Do następnego.
NEM .
Na dużym, wiklinowym krześle, z parującym kubkiem gorącej czekolady, siedziała rudowłosa obejmując obiema dłońmi naczynie, czekając jednocześnie na wschód słońca.
Gdy tylko miała okazję, zawsze z niej korzystała i obserwowała początek dnia, zapowiadany przez pojawienie się tego dużego, bijącego złocistym blaskiem ciała niebieskiego. Nawet w swoim rodzinnym mieście – Londynie – pomimo dezaprobaty rodzicielki, która często wyrażała głośno swoje zdanie na ten temat i tak robiła to często. Na wspomnienie o matce jej zielone oczy zaszkliły się, a w kącikach pojawiły się krople łez. Otarła je kciukiem, jednak to na nic się zdało, ponieważ kolejne pojawiły się tuż potem zastępując poprzednie.
Dreszcz przebiegł po jej ciele szczelnie otulonym w ciepły bordowy sweterek, więc jeszcze mocniej objęła naczynie ze znajdującą się w nim parującą ciemną cieczą. Wysoka kobieta, szczupła – nigdy nie mająca problemów ze swoją wagą i nigdy na nią nienarzekająca. Otwarta na świat i ludzi, sprawiedliwa względem każdej napotkanej w swoim życiu osoby. Inteligentna, dowcipna, skromna, utalentowana chociaż ona sama nie miała o sobie tak dobrego zdania i mówiła, że jest „przeciętna”. Nie lubiła się kłócić a wszystkie sprawy, które prowadzić mogły do kłótni właśnie, rozwiązywała „na spokojnie” nie wdając się przy tym w niepotrzebne i często kłopotliwe dla obu stron dyskusje. Sąsiedzi a także Ci, którzy ją znali osobiście, mówili o niej jako o osobie z nienagannymi manierami, zawsze uśmiechniętej i skorej do pomocy każdemu.
Tak też zapamiętała ją sama Winter, która odziedziczyła po kobiecie ognisty kolor włosów i niektóre cechy charakteru. Sąsiedzi w jej rodzinnym mieście, często nazywali ją młodszą wersją Kate – bo takie imię dostała mama Winter. Jednakże i po tacie jej się co nie co dostało. Między innymi intensywnie zielone oczy i niesamowity dar perswazji, który pomógł dziewczynie nie raz.
Teraz, wspominając tę uroczą rudowłosą, starszą kopię siebie samej, poczuła dziwne ukłucie w sercu, które przeszyło ją na wskroś i rozprzestrzeniło się po całym ciele. Pustka, brak jednej części osobowości, która brutalnie została jej odebrana 16 maja bieżącego roku.
Zatłoczone ulice były czymś, co o tej porze w tym mieście było normalnym wręcz elementem codziennego dnia . Gdy po kilkunastu minutach londyński ruch, przesunął się odrobinę do przodu każdy siedzący za kółkiem kierowca wydał z siebie ciche westchnienie ulgi.
Rudowłosa dziewczyna siedząca na miejscu pasażera w czarnym Renault Clio, swojej rodzicielki, nie zwracała uwagi na to co ją otaczało w tym, a i wcześniejszym momencie. Mając na kolanach otwartą książkę, cała jej uwaga skupiła się właśnie na niej, a dziewczyna w zawrotnym tempie pochłaniała treść jaka zapisana była na stronicach księgi.
Było to coś.. Jedna z wielu rzeczy dokładniej, czym wprawiała w zdumienie swoją rodzicielkę, która właśnie w tym momencie przypatrywała się córce z podziwem. Dobrze zdawała sobie sprawę z zamiłowana do czytania swojej córki, która w każdym momencie mogła wyjąć lekturę i zacząć ją czytać.
- Chyba się ruszyło… - powiedziała kobieta na miejscu kierowcy do rudowłosej siedemnastolatki, która w dalszym ciągu nie spuszczała wzroku ze stron książki; jednocześnie zmieniając bieg jedną reką.
Dziewczyna mruknęła tylko coś w odpowiedzi pod nosem i doczytawszy ostatni akapit ostatniego rozdziału, westchnęła cicho z uśmiechem na ustach i schowała książkę do plecaka. W myślach poleciła sobie, dopisać „Pałac Północy”* do listy przeczytanych pozycji.
Wewnątrz pojazdu panowała cisza, która wręcz dobijała rudowłosą, więc kierowana impulsem włączyla radio ze swoją ulubioną stacją, którą faworyzowała także jej rodzicielka. Rozpoznając pierwsze dźwięki piosenki, które w tym momencie płynęły z głośników wypełniając wnętrze auta, początkowo zaczęła nucić sobie pod nosem, jednak zaraz razem zaczęły ją podśpiewywać z uśmiechami na twarzach.
Przez obniżone szyby boczne słychać dało sę ich wspólne głosy, które w połączeniu dawały coś niesamowitego; oraz ich śmiech.
Mrowienie w lewej dłoni, początkowe delikatne i ignorowane przez Winter, nasiliło się teraz, gdy czekając na światło zielone, stały na skrzyżowaniu w ciągu pojazdów.
Gdy światło zmieniło barwę z czerwieni na pomarańcz, a zaraz potem z koloru pomarańczy na zielone i matka dziewczyny – Kate – zaczęłam skręcać w lewą stronę, mrowienie w lewej dłoni było tak silne, że nie można było go w żaden sposób zignorować.
Dziewczyna zaczęła niespokojnie wiercić się na fotelu słysząc jednocześnie gdzieś w oddali trzepot skrzydeł, na co rodzicielka rzuciła w jej stronę pytające spojrzenie. To co nastąpiło później, wydarzyło się szybciej niż można było wypowiedzieć słowo „Londyn”.
Rozpędzona ciężarówka, która uderzyła w tę stronę auta, po stronie której siedział kierowca spowodowała, że z ust Winter wydobył się okrzyk przerażenia a auto zostało „wyrzucone” kilkanaście metrów dalej. Gdy Winter wyjrzała na zewnątrz przez stłuczone okno, którego powierzchnia przypominała teraz pajęczynę, świat widziała odwrócony do góry nogami.
Przerażenie, nie o własne życie ale o życie swojej matki, Winter była pobudzona do tego stopnia, że chociaż oszołomiona, starała się nie dopuścić do tego, aby Kate zamknęła oczy. Złapała rodzicielkę za rękę i usłyszała jej cichy, zachrypnięty głos.
„Wszystko będzie dobrze, skarbie. Pamiętaj, że kocham Cię bardzo, bardzo mocno” . ~ * ~
Florenckie uliczki zachwycały rudowłosą dziewczynę za każdym razem, kiedy spacerowała między nimi, ze skupieniem podziwiając majestatyczne zdobienia, które nie skryły się przej jej wzrokiem.
Mając jeszcze niespełna pół godziny do umówionego spotkania z Simonem Zirelli'm, obserwowała osoby, które krążyły po placu Piazza della Signoria znajdującym się w centrum Florencji.
Ze swojego punktu obserwacyjnego , mieszczącego się na brzegu Fontanny Neptuna miała doskonały widok na cały otaczający ją plac.
Naprzeciw niej mały chłopiec z szerokim uśmiechem na twarzy i ubarwionymi policzkami na kolor lekko czerwony, poganiał stado ptaków, które zaraz podrywało się do lotu uciekając przed intruzem przeszkadzającym im w wybieraniu okruchów.
Starszy mężczyzna, z czapką z daszkiem na głowie, na której namalowane były stożki lodów, ze swoim wózkiem lodziarskim stał na prawo od Winter, reklamując i zachwycając swój produkt, rzucając w języku włoskim hasła, zachęcające do zakupu.
Język włoski nie stanowił dla Winter żadnej bariery w porozumiewaniu się z mieszkańcami tutaj. A to tylko ze względu na to, że odkąd ukończyła 11 lat uczyła się tego języka.
Spoglądając kątem oka na zegarek, znajdujący się na przegubie jej prawego nadgarstka westchnęła cicho i podniosła się ze swojego miejsca.
Niecały kwadrans później, gdy stanęła przed budynkiem z dużym szyldem wiszącym nad głównym wejściem, dała się oczarować magii tego miejsca. W drodze do firmy, wstąpiła bowiem do cukierni znajdującej się niedaleko, aby sprawić słodką niespodziankę sekretarce i zarazem recepcjonistce – Silvii Hoffie, która – jak rudowłosa ostatnio się dowiedziała – wprost uwielbiała babeczki z czekoladą.
Dla siebie zakupiła Latte Macchiato, a po uregulowaniu rachunku wyszła na zewnątrz przystając jeszcze na moment, aby rzucić okiem na budynek.
Znajdujące się na zewnątrz stoliki z otoczonymi dookoła krzesłami w kolorze identycznym co blaty, chowały się pod dużymi jasnymi parasolami, na brzegu których pochyłą kursywą wypisana była nazwa cukierni. Donice z kolorowymi kwiatami dawały tak niesamowity efekt, że od pierwszego spojrzenia można było się zakochać w tym uroczym zakątku Florencji.
Popijając swoje Latte z delikatnym akcentem unosząc kąciki ust ku górze, udała się w drogę do miejsca docelowego.
- Ależ Ty mnie ostatnimi czasy rozpieszczasz, młoda damo! – z uśmiechem na twarzy powiedziała do dziewczyny Silvia, gdy ta wręczyła jej papierowe opakowanie .
Ostatnimi czasy? W ciągu ostatniego tygodnia takie słodkie niespodzianki zorganizowała trzy razy, nie licząc rzecz jasna weekendu, który miała wolny. Gdyby ktoś zadał jej pytanie czemu to robi, albo też co z tego ma, odpowiedziałaby po prostu : „Lubię to. Lubię sprawiać, że na twarzy innych pojawia się uśmiech”.
- Ja? Skądże znowu. – Zaśmiała się dziewczyna – Przecież ja niż takiego nie robię . Smacznego życzę – dodała, po czym oddaliła się od recepcji zmierzając do gabinetu dyrektora, wyrzucając po drodze do kosza na śmieci puste opakowanie po skończonej kawie.
Gdy dotarła na miejsce, zapukała energicznie trzy razy, co było jej znakiem rozpoznawczym od.. Praktycznie odkąd sięgała pamięcią i otworzyła drzwi.
- Przepraszam najmocniej… - powiedziała, zdając sobie sprawę z obecności w pokoju jeszcze jednej osoby, oprócz niej i samego Zirelliego.
Już miała się wycofać i wyjść na korytarz, by tak przeczekać aż Simon skończy rozmowę ze swoim gościem, jednak jego przywołujący gest sprawił, że weszła do pomieszczenie i cicho zamknęła za sobą drzwi.
- Nie chciałabym państwu przeszkadzać w spotkaniu.. – zaczęła, jednak przerwał jej dyrektor słowami:
- Chciałbym, żebym kogoś poznała. Teo, proszę poznaj Winter – moją najlepszą stażystkę. Winter – to mój siostrzeniec Teo.
Gdy postać, która do tego momentu stała zwrócona do niej plecami przy oknie, odwróciła się w jej kierunku, dziewczyna spojrzała na twarz chłopaka, który w kilku dużych krokach pokonał dzielącą ich odległość i jedyne co zobaczyła tuż przed tym zanim zanurzyła się w ciemność to uważnie lustrujące ją spojrzenie niebieskich oczu..
* "Pałac Północy" - Carlos Ruiz Zafón
Do następnego.
NEM .
czwartek, 10 września 2015
Rozdział 4.
Dookoła czuć woń słodkiej waty cukrowej i kwiatów. Róże przesycone delikatnym aromatem zapachu wiosny, obsadzone były dookoła obszernego placu szkolnego, tuż przy ogrodzeniu wysokim na półtora metra.
Jest ciepłe majowe popołudnie. Idealny czas na festyn szkolny. Boisko szkolne jest na tyle duże, aby bez problemu pomieścić wszystkie budki, stoiska i mini sklepiki, które tego dnia ustawione były w schemat znany tylko dyrektorowi placówki. Przechodząc obok owych stoisk, sprzedający swoje produkty pracownicy, uśmiechali się zachęcająco o wypowiadali swoje hasła reklamowe, aby to do nich właśnie wstąpić.
Rudowłosa siedemnastolatka (jeszcze!) z niewielkim trudem pokonała dużą odległość, jaka dzieliła ją od rodziny. Wszędzie jak okiem sięgnąć, znajdowali się ludzie.. A to młode małżeństwa ze swoimi pociechami u boku, które ciągnęły swoich rodziców z szerokim uśmiechem na twarzy w tylko im znanym kierunku; a to starsze pary, które trzymając za rękę swoją drugą połówkę z delikatnym uśmiechem spoglądali w kierunku swoich wnucząt. Dziewczyna nigdy nie lubiła takiego przepychu, takich imprez, tylu ludzi zebranych w jednym miejscu w danym momencie.
Gdy stanęła naprzeciw wysokiej, szczupłej kobiety, o długich bujnych włosach, powitała ją z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Już myślałam, że się nam zgubiłaś, Skarbie – jej melodyjny i spokojny głos, dotarł do uszu siedemnastolatki, gdy tylko matka na nią spojrzała.
- Uwierz mi, że początkowo i ja sama tak myślała – dziewczyna zaśmiała się w typowy dla siebie sposób, sprawiając tym samym, że uśmiech pojawił się także na twarzy jej młodszej siostry, która stała obok majmy kurczowo uczepiona, jej bordowej spódnicy – To co młoda.. Idziemy na trampolinę?
- Tak, tak tak! – wykrzykiwała raz po raz, rozentuzjazmowana mała dziewczynka, tym samym chwytając od razu wyciągniętą w jej kierunku dłoń rudowłosej.
Po dotarciu do miejsca docelowego, starsza z sióstr podała kilka monet właścicielowi, po czym mała Mia – bo takie imię przypisane zostało w dniu chrztu, siostrze rudowłosej – weszła na trampolinę, zaczynając zabawę ze swymi rówieśnikami, które już były tam obecne.
Rudowłosa przyglądała się siostrze, unosząc jednocześnie kąciku ust w górę. Niska brunetka, zawsze była uśmiechnięta, żywa i pełna energii. Pomimo swojego młodego wieku, umiała zawsze rozpoznać pewne cechy charakteru po zachowaniu ludzi.
- Winter! Winter! Spójrz co potrafię! – Mia, zaczęła popisywać się przed starszą siostrą, ze swoim typowym zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
Tak.. Ta mała istotka potrafi sprawić, że na twarzy Winter pojawiał się uśmiech, nawet w najbardziej pochmurny dzień.
Jest ciepłe majowe popołudnie. Idealny czas na festyn szkolny. Boisko szkolne jest na tyle duże, aby bez problemu pomieścić wszystkie budki, stoiska i mini sklepiki, które tego dnia ustawione były w schemat znany tylko dyrektorowi placówki. Przechodząc obok owych stoisk, sprzedający swoje produkty pracownicy, uśmiechali się zachęcająco o wypowiadali swoje hasła reklamowe, aby to do nich właśnie wstąpić.
Rudowłosa siedemnastolatka (jeszcze!) z niewielkim trudem pokonała dużą odległość, jaka dzieliła ją od rodziny. Wszędzie jak okiem sięgnąć, znajdowali się ludzie.. A to młode małżeństwa ze swoimi pociechami u boku, które ciągnęły swoich rodziców z szerokim uśmiechem na twarzy w tylko im znanym kierunku; a to starsze pary, które trzymając za rękę swoją drugą połówkę z delikatnym uśmiechem spoglądali w kierunku swoich wnucząt. Dziewczyna nigdy nie lubiła takiego przepychu, takich imprez, tylu ludzi zebranych w jednym miejscu w danym momencie.
Gdy stanęła naprzeciw wysokiej, szczupłej kobiety, o długich bujnych włosach, powitała ją z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Już myślałam, że się nam zgubiłaś, Skarbie – jej melodyjny i spokojny głos, dotarł do uszu siedemnastolatki, gdy tylko matka na nią spojrzała.
- Uwierz mi, że początkowo i ja sama tak myślała – dziewczyna zaśmiała się w typowy dla siebie sposób, sprawiając tym samym, że uśmiech pojawił się także na twarzy jej młodszej siostry, która stała obok majmy kurczowo uczepiona, jej bordowej spódnicy – To co młoda.. Idziemy na trampolinę?
- Tak, tak tak! – wykrzykiwała raz po raz, rozentuzjazmowana mała dziewczynka, tym samym chwytając od razu wyciągniętą w jej kierunku dłoń rudowłosej.
Po dotarciu do miejsca docelowego, starsza z sióstr podała kilka monet właścicielowi, po czym mała Mia – bo takie imię przypisane zostało w dniu chrztu, siostrze rudowłosej – weszła na trampolinę, zaczynając zabawę ze swymi rówieśnikami, które już były tam obecne.
Rudowłosa przyglądała się siostrze, unosząc jednocześnie kąciku ust w górę. Niska brunetka, zawsze była uśmiechnięta, żywa i pełna energii. Pomimo swojego młodego wieku, umiała zawsze rozpoznać pewne cechy charakteru po zachowaniu ludzi.
- Winter! Winter! Spójrz co potrafię! – Mia, zaczęła popisywać się przed starszą siostrą, ze swoim typowym zadziornym uśmieszkiem na twarzy.
Tak.. Ta mała istotka potrafi sprawić, że na twarzy Winter pojawiał się uśmiech, nawet w najbardziej pochmurny dzień.
- Widzę, że panienka się troszkę zamyśliła. – do uszu Winter, dotarł głos starszej pani, która siedziała naprzeciw niej, na tarasie w domku owej starszej pani.
Panią Biancę La Duka, Winter poznała już pierwszego dnia, w którym przyleciała do Florencji, kiedy to nie mogła trafić na ulicę podaną na małym skrawku papieru. Jak się okazało, dom Winter, w którym będzie mieszkać na czas trwania stażu, oraz dom pani Bianki, znajdowały się po przeciwnych stronach ulicy. Tak więc starsza pani, pomogła dziewczynie znaleźć drogę.
A teraz tak po prostu siedziały na tarasie gawędząc w najlepsze.
Bursztynowe oczy starszej pani, czujnie obserwowały tę młodą dziewczynę, tak pilnie nad czymś zamyśloną. Ubrana w morelową koszulę okrytą sweterkiem w dopasowanym kolorze, nie spuszczała wzroku z dziewczyny którą polubiła od pierwszej chwili, gdy wpadły na siebie na jednej z uliczek w centrum miasta.
- Proszę mi wybaczyć pani Bianco – wymamrotała dziewczyna, sięgając po szklankę soku pomarańczowego, stojącą na niskim mahoniowym stoliku do kawy tuż przy jej wiklinowym (dziewczyna do końca nie wiedziała z czego wykonany jest przedmiot, ale jej przypuszczenia wskazywały właśnie na wiklinę) krześle, aby zniknęła suchość z ust .
- Nie przepraszaj, drogie dziecko. Nic takiego przecież się nie stało – twarz staruszki rozjaśniła się w uśmiechu a przy kącikach oczu pojawiły się delikatne zmarszczki – Pamiętam.. Jak sama byłam w Twoim wieku. Tak samo jak Ty przed chwilą byłam nieobecna momentami, czym często zwracałam uwagę swojej rodzicielki. A musisz wiedzieć, że była to kobieta z pewnymi zasadami, z których jedna dotyczyła właśnie takiego chwilowego zamyślania się na tylko Tobie znany temat. Więc.. Powiedz mi. Jakie imię nosi ten młodzieniec?
- Słu.. Słucham ? – rudowłosa zakrztusiła się przełykanym w tym momencie sokiem, na co La Duka, pomimo swojego wieku zareagowała błyskawicznie i instynktownie, podbiegając do siedzącej naprzeciw niej dziewczyny i raz po raz, uderzając ją w plecy – Dziękuję bardzo. Ale.. Co miała pani na myśli.. O co chodziło z tym fragmentem o młodzieńcu?
- W życiu każdej młodej osoby, przychodzi czas, kiedy patrząc na osobę płci przeciwnej, nie krytykując w jakikolwiek sposób osób, które interesują się osobami tej samej płci, ale nie o tym teraz rozmowa.. Kiedy patrząc na osobę płci przeciwnej, zaczynasz dostrzegać pewne inne .. Aspekty, rzekłabym.
- Czyli.. Ma pani na myśli to, że któryś z tutejszych chłopców, albo nie tutejszych, mógłby mi się spodobać? – spytała dziewczyna, rozgryzając aluzję Bianki La Duka.
Starsza pani, spojrzała tylko na nią wzrokiem, który zapewne mówił, że to właśnie o to chodziło starszej pani. Dziewczyna mimowolnie zaczęła chichotać.
- Cóż takiego Cię rozbawiło, moja droga, młoda panno ? – zdziwiony, aczkolwiek stanowczy głos przesycony włoskim akcentem, nakazał dziewczynie się opanować.
- To, ze wcale nie myślałam o niejakim „młodzieńcu”, który rzekomo mi się spodobał. Przypomniał mi się pewien dzień, w którym odbywał się festyn w szkole mojej siostry.. Tylko tyle.
- Moje drogie dziecko! To oznacza tylko jedno! – dziewczyna rzuciła Biance mocno zdziwione i zaskoczone spojrzenie, zmuszając tym samym kobietę do kontynuowania wypowiedzi.
- Że tęsknisz, kochanie. Tęsknisz za rodziną..
Panią Biancę La Duka, Winter poznała już pierwszego dnia, w którym przyleciała do Florencji, kiedy to nie mogła trafić na ulicę podaną na małym skrawku papieru. Jak się okazało, dom Winter, w którym będzie mieszkać na czas trwania stażu, oraz dom pani Bianki, znajdowały się po przeciwnych stronach ulicy. Tak więc starsza pani, pomogła dziewczynie znaleźć drogę.
A teraz tak po prostu siedziały na tarasie gawędząc w najlepsze.
Bursztynowe oczy starszej pani, czujnie obserwowały tę młodą dziewczynę, tak pilnie nad czymś zamyśloną. Ubrana w morelową koszulę okrytą sweterkiem w dopasowanym kolorze, nie spuszczała wzroku z dziewczyny którą polubiła od pierwszej chwili, gdy wpadły na siebie na jednej z uliczek w centrum miasta.
- Proszę mi wybaczyć pani Bianco – wymamrotała dziewczyna, sięgając po szklankę soku pomarańczowego, stojącą na niskim mahoniowym stoliku do kawy tuż przy jej wiklinowym (dziewczyna do końca nie wiedziała z czego wykonany jest przedmiot, ale jej przypuszczenia wskazywały właśnie na wiklinę) krześle, aby zniknęła suchość z ust .
- Nie przepraszaj, drogie dziecko. Nic takiego przecież się nie stało – twarz staruszki rozjaśniła się w uśmiechu a przy kącikach oczu pojawiły się delikatne zmarszczki – Pamiętam.. Jak sama byłam w Twoim wieku. Tak samo jak Ty przed chwilą byłam nieobecna momentami, czym często zwracałam uwagę swojej rodzicielki. A musisz wiedzieć, że była to kobieta z pewnymi zasadami, z których jedna dotyczyła właśnie takiego chwilowego zamyślania się na tylko Tobie znany temat. Więc.. Powiedz mi. Jakie imię nosi ten młodzieniec?
- Słu.. Słucham ? – rudowłosa zakrztusiła się przełykanym w tym momencie sokiem, na co La Duka, pomimo swojego wieku zareagowała błyskawicznie i instynktownie, podbiegając do siedzącej naprzeciw niej dziewczyny i raz po raz, uderzając ją w plecy – Dziękuję bardzo. Ale.. Co miała pani na myśli.. O co chodziło z tym fragmentem o młodzieńcu?
- W życiu każdej młodej osoby, przychodzi czas, kiedy patrząc na osobę płci przeciwnej, nie krytykując w jakikolwiek sposób osób, które interesują się osobami tej samej płci, ale nie o tym teraz rozmowa.. Kiedy patrząc na osobę płci przeciwnej, zaczynasz dostrzegać pewne inne .. Aspekty, rzekłabym.
- Czyli.. Ma pani na myśli to, że któryś z tutejszych chłopców, albo nie tutejszych, mógłby mi się spodobać? – spytała dziewczyna, rozgryzając aluzję Bianki La Duka.
Starsza pani, spojrzała tylko na nią wzrokiem, który zapewne mówił, że to właśnie o to chodziło starszej pani. Dziewczyna mimowolnie zaczęła chichotać.
- Cóż takiego Cię rozbawiło, moja droga, młoda panno ? – zdziwiony, aczkolwiek stanowczy głos przesycony włoskim akcentem, nakazał dziewczynie się opanować.
- To, ze wcale nie myślałam o niejakim „młodzieńcu”, który rzekomo mi się spodobał. Przypomniał mi się pewien dzień, w którym odbywał się festyn w szkole mojej siostry.. Tylko tyle.
- Moje drogie dziecko! To oznacza tylko jedno! – dziewczyna rzuciła Biance mocno zdziwione i zaskoczone spojrzenie, zmuszając tym samym kobietę do kontynuowania wypowiedzi.
- Że tęsknisz, kochanie. Tęsknisz za rodziną..
czwartek, 3 września 2015
Rozdział 3.
Las.
Las mieszany składający się z zarówno drzew iglastych jak liściastych. Wszędzie cisza jak makiem zasiał i spokój. Słychać tylko szum drzew, wprawionych w ruch delikatnymi porywami wiatru, oraz poćwierkiwanie ptaków, siedzących na okolicznych drzewach.
Leśna dróżka, znajdująca się na skraju owego lasu była wydeptana przez wędrujących nią ludzi, prowadziła ona do polanki. Było to miejsce, w którym można było rozpalić ognisko, bez cienia strachu przed wznieceniem pożaru. Dookoła paleniska, ustawiona była zapora zbudowana z zaprawy i cegiełek, aby powstrzymać ogień przed rozprzestrzenianiem się.
W równych odstępach od paleniska oraz w równych odstępach między sobą, ustawione były ławeczki zbudowane z grubych, drewnianych bali. Na jednej z nich, najbardziej oddalonej od dróżki siedziały dwie postacie. Dwie dziewczyny : jedna z nich miała długie, kruczoczarne włosy sięgające za łopatki, zaś druga - rude.Śmiejąc się i rozmawiając na każdy możliwy temat jaki przyszedł - albo jednej, albo drugiej - do głowy, nie zwracały uwagi na otoczenie.
w pewnym momencie, na ścieżce pojawiła się grupa ludzi, których zdradziło trzaśnięcie gałązki, na którą nadepnął jedna osoba z grupy.
Kobieta w towarzystwie dwojga mężczyzn, przysiadła na ławeczce położonej w najbardziej zaciemnionym miejscu, pod wielkim, rozłożystym drzewem; nie przejmując się obecnością dziewcząt.
Kilka długich chwil później, nowo przybyła grupa rozpaliła ognisko, od którego raz po raz strzelały kolorowe ogniki i iskry, sycząc delikatnie. Pojawił się także papieros w dłoni jednego z mężczyzn, na co kobieta zaczęła machać dłonią przed swoją twarzą, aby odpędzić dym nikotynowy.
Dziewczyny, siedziały na ławce zwrócone twarzami do siebie dalej pogrążone na rozmowie i nie wykazywały cienia zainteresowania tamtą grupą.
Kilkanaście minut później, przed przyjaciółkami jak spod ziemi wyrósł chłopak.
Wysoki, z wystającymi kośćmi policzkowymi i charakterystycznymi rysami twarzy, którą dookoła niczym aureola okalały długie, blond pukle włosów. Zielone oczy były idealnym odzwierciedleniem odcieniu naturalnej zieleni, w których zawsze tańczyły małe, wesołe promyki.
Chłopak, będący dobrym kolegą dziewcząt przysiadł się do nich i pogawędzili przez kilka chwil, ale w momencie, gdy chłopak musiał już wracać, nagłe pojawienie się pewnej osoby zburzyły idealny spokój i harmonię panującą dotychczas. Brunet, który właśnie pojawił się na polanie w niedużej odległości, która z sekundy na sekundę się zmniejszała od dziewcząt; obrzucił nienawistnym spojrzeniem zielonookiego, po czym z niewiadomych dla nikogo przyczyn rzucił się na niego, z czego wyniknęła szamotanina.
Gdy atakujący podniósł wysoko zaciśniętą dłoń, wszystko rozwiało się jak poranna mgła.
Nieśmiałe promienie porannego słońca, przebijały się przez rozsunięte zasłony zalewając pokój jasną poświatą.
Rano, wszystko wydawało się być inne. Takie.. Świeże.
Dwa kryształowe wazony stojące na parapecie okiennym, ramki na zdjęcia umiejscowione na mahoniowej komodzie rozszczepiały padające na nie promienie słoneczne.
Pogoda za oknem była kontrastem tej, którą można było zobaczyć np. w angielskim mieście - Londynie.
Dziś niebo skąpane w swoistym odcieniu błękitu, z białymi pierzastymi obłokami rozmieszczonymi gdzieniegdzie na nieboskłonie.
Klatka piersiowa rudowłosej unosiła się równomiernie w górę i w dół, w pozornie spokojnym śnie. Jednak twierdząc tak, zmienilibyśmy zdanie spoglądając na twarz dziewczyny. Powieki miała mocno zaciśnięte, podobnie jak usta wykrzywione w dziwnym grymasie. Chwilę później dziewczyna usiadła wyprostowana na łóżku z szeroko otwartymi oczami, przeczesując jednocześnie dłonią swe włosy.
- To tylko sen.. Sen o przeszłości.. - mówiła do siebie oddychając głęboko.Sytuacja ze snu była bardzo dobrze znana dziewczynie, więc niewiele trudu wymagało przypomnienie sobie okoliczności spotkania dwóch dziewcząt występujących w tym śnie.
Było to na tydzień przed przylotem do Florencji - na staż. To miał być mile spędzony dzień z przyjaciółką, a wyszło inaczej niż się spodziewała. Jedna osoba, jeden moment wystarczył, aby czar miłego popołudnia prysł, jak te bańki mydlane, którymi tak często umilała sobie czas z przyjaciółką. Wystarczył moment...
Nie przerywając powracania do wydarzeń z przeszłości, które miały miejsce wcale nie tak dawno, dziewczyna odbyła zwyczajową poranną toaletę. Po wyjściu z pomieszczenia, wycierała włosy puszystym, kremowym ręcznikiem z nadmiaru wody, rozsiewając wokół siebie soczystą nutkę truskawki.
Z wilgotnymi jeszcze włosami, ale już ubrana - rudowłosa - zeszła na dół do kuchni, aby przygotować posiłek. Tak jak poprzedniego dnia, zaparzyła zieloną herbatę i po włączeniu w radiu swojej ulubionej stacji, nucąc pod nosem piosenkę zaczęła przygotowywać śniadanie.
Czasami człowieka nachodzi taki moment w życiu, że zaczyna się zastanawiać, czy to co widzi dookoła nie sprzeciwia się temu co istnieje naprawdę. Może nie wszystko jest takie, jakie początkowo mogłoby się wydawać? Z pozoru szczęśliwi ludzie, uśmiech tak naprawdę mogą traktować jako maskę, którą zakładają po to, aby inni nie myśleli, że coś z nimi nie tak. Z pozoru ludzie, których nazywamy przyjaciółmi, naszą znajomość i dobroć mogą w końcu wykorzystać przeciwko nam i odwrócić się od nas w najmniej niespodziewanym przez nas momencie. Pozornie ludzie, którzy zmarli trafiają do kostnicy i nie przemierzają krętych uliczek miasta, na rowerze prawie identycznym jak ten, który mieli w dniu swojej śmierci, prawda?
Ale od początku..
Zaraz po wyjściu z pierwszej lekcji stażu dziennikarskiego, mijając kolorowe florenckie budynki, rudowłosa dziewczyna kierowała swe kroki do parku, aby odetchnąć po dniu pełnym wrażeń.
O tej porze roku, bogactwo roślin ozdobnych, którymi wypełniony był park zachwycało nie tyle ilością, co rodzajem, gatunkiem a także barwą.
Małe dzieci zaczęły gonić za ptakami, które poiły się w pobliskim oczku wodnym, zmuszając je do szybkiego wzbicia się w powietrze poprzedzonego kilkoma dźwiękami dezaprobaty, jakie wydobyły się z ich dziobów, co wywołało uśmiech na twarzy dziewczyny. Dokładnie pamiętała, jak sama robiła tak, gdy była w wieku zbliżonym do tych dzieci.
Po pewnym czasie, rudowłosa udała się w drogę powrotną, a tuż przy wyjściu z parku, została potrącona przez nadjeżdżającego z naprzeciwka rowerzystę, który nie zwrócił uwagi na dziewczynę.
To był moment.
Chwilę później dziewczyna leżała na chodniku, rower "oprawcy" niedaleko niej, a sam rowerzysta na niej. Przez kilka sekund, oboje wpatrywali się sobie w oczy, a wszystko dookoła przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
W końcu jednak, speszony swoim zachowaniem chłopak odezwał się uśmiechając nieśmiało .- Ja.. Ja najmocniej przepraszam. Obejrzałem się za siebie i .. I nie zauważyłem Cię - zająknął się chłopak z lekkim strachem w oczach - Nic Ci nie jest ?
- Cóż.. Byłoby mi łatwiej zrobić rozeznanie czy nic mi nie jest, gdybym siebie widziała. Ale, jak sam widzisz, w dalszym ciągu na mnie leżysz, więc..
- O boże, no tak. Przepraszam.. - wymamrotał podnosząc się do pozycji pionowej, po czym podał wyciągniętą dłoń dziewczynie, aby i ta mogła wstać - Przepraszam Cię najmocniej.
- Już to mówiłeś - zaśmiała się dziewczyna, starając się delikatnie rozluźnić panującą między nimi atmosferę.
Teraz mając przed sobą, całego chłopaka a nie tylko jego twarz przy swojej twarzy, przyjrzała się mu uważne. Czarne włosy, zmierzwione od jazdy na rowerze, wyraziste rysy twarzy podkreślone widocznymi kośćmi policzkowymi. Czarne dopasowane dżinsy i czerwona koszulka delikatnie opięta na ramionach.- Jestem Teo - powiedział chłopak wyciągając rękę, na co rudowłosa zareagowała odruchowo, wyciągając swoją w jego kierunku.
- Wint.. - zająknęła się, spoglądając prosto w oczy swojego rozmówcy.
Duże, idealnie podkreślone przez ciemnoczerwoną koszulkę błękitne oczy, były wierną kopią koloru oceanu.
Dla osoby pobocznej, ta sytuacja mogłaby się wydawać nieco dziwna i nietypowa. No bo, któż normalny zapomina własnego imienia, gdy tylko rozmawia z chłopakiem? Chłopakiem o niebieskich oczach ?
Odpowiedź jest prosta.
Osoba,która widziała dokładnie ten sam kolor oczu, te same charakterystyczne rysy twarzy i nawet! ten sam kolor włosów i podobne uczesanie u kogoś innego.
U osoby, która nie powinna już oddychać...
Las mieszany składający się z zarówno drzew iglastych jak liściastych. Wszędzie cisza jak makiem zasiał i spokój. Słychać tylko szum drzew, wprawionych w ruch delikatnymi porywami wiatru, oraz poćwierkiwanie ptaków, siedzących na okolicznych drzewach.
Leśna dróżka, znajdująca się na skraju owego lasu była wydeptana przez wędrujących nią ludzi, prowadziła ona do polanki. Było to miejsce, w którym można było rozpalić ognisko, bez cienia strachu przed wznieceniem pożaru. Dookoła paleniska, ustawiona była zapora zbudowana z zaprawy i cegiełek, aby powstrzymać ogień przed rozprzestrzenianiem się.
W równych odstępach od paleniska oraz w równych odstępach między sobą, ustawione były ławeczki zbudowane z grubych, drewnianych bali. Na jednej z nich, najbardziej oddalonej od dróżki siedziały dwie postacie. Dwie dziewczyny : jedna z nich miała długie, kruczoczarne włosy sięgające za łopatki, zaś druga - rude.Śmiejąc się i rozmawiając na każdy możliwy temat jaki przyszedł - albo jednej, albo drugiej - do głowy, nie zwracały uwagi na otoczenie.
w pewnym momencie, na ścieżce pojawiła się grupa ludzi, których zdradziło trzaśnięcie gałązki, na którą nadepnął jedna osoba z grupy.
Kobieta w towarzystwie dwojga mężczyzn, przysiadła na ławeczce położonej w najbardziej zaciemnionym miejscu, pod wielkim, rozłożystym drzewem; nie przejmując się obecnością dziewcząt.
Kilka długich chwil później, nowo przybyła grupa rozpaliła ognisko, od którego raz po raz strzelały kolorowe ogniki i iskry, sycząc delikatnie. Pojawił się także papieros w dłoni jednego z mężczyzn, na co kobieta zaczęła machać dłonią przed swoją twarzą, aby odpędzić dym nikotynowy.
Dziewczyny, siedziały na ławce zwrócone twarzami do siebie dalej pogrążone na rozmowie i nie wykazywały cienia zainteresowania tamtą grupą.
Kilkanaście minut później, przed przyjaciółkami jak spod ziemi wyrósł chłopak.
Wysoki, z wystającymi kośćmi policzkowymi i charakterystycznymi rysami twarzy, którą dookoła niczym aureola okalały długie, blond pukle włosów. Zielone oczy były idealnym odzwierciedleniem odcieniu naturalnej zieleni, w których zawsze tańczyły małe, wesołe promyki.
Chłopak, będący dobrym kolegą dziewcząt przysiadł się do nich i pogawędzili przez kilka chwil, ale w momencie, gdy chłopak musiał już wracać, nagłe pojawienie się pewnej osoby zburzyły idealny spokój i harmonię panującą dotychczas. Brunet, który właśnie pojawił się na polanie w niedużej odległości, która z sekundy na sekundę się zmniejszała od dziewcząt; obrzucił nienawistnym spojrzeniem zielonookiego, po czym z niewiadomych dla nikogo przyczyn rzucił się na niego, z czego wyniknęła szamotanina.
Gdy atakujący podniósł wysoko zaciśniętą dłoń, wszystko rozwiało się jak poranna mgła.
Nieśmiałe promienie porannego słońca, przebijały się przez rozsunięte zasłony zalewając pokój jasną poświatą.
Rano, wszystko wydawało się być inne. Takie.. Świeże.
Dwa kryształowe wazony stojące na parapecie okiennym, ramki na zdjęcia umiejscowione na mahoniowej komodzie rozszczepiały padające na nie promienie słoneczne.
Pogoda za oknem była kontrastem tej, którą można było zobaczyć np. w angielskim mieście - Londynie.
Dziś niebo skąpane w swoistym odcieniu błękitu, z białymi pierzastymi obłokami rozmieszczonymi gdzieniegdzie na nieboskłonie.
Klatka piersiowa rudowłosej unosiła się równomiernie w górę i w dół, w pozornie spokojnym śnie. Jednak twierdząc tak, zmienilibyśmy zdanie spoglądając na twarz dziewczyny. Powieki miała mocno zaciśnięte, podobnie jak usta wykrzywione w dziwnym grymasie. Chwilę później dziewczyna usiadła wyprostowana na łóżku z szeroko otwartymi oczami, przeczesując jednocześnie dłonią swe włosy.
- To tylko sen.. Sen o przeszłości.. - mówiła do siebie oddychając głęboko.Sytuacja ze snu była bardzo dobrze znana dziewczynie, więc niewiele trudu wymagało przypomnienie sobie okoliczności spotkania dwóch dziewcząt występujących w tym śnie.
Było to na tydzień przed przylotem do Florencji - na staż. To miał być mile spędzony dzień z przyjaciółką, a wyszło inaczej niż się spodziewała. Jedna osoba, jeden moment wystarczył, aby czar miłego popołudnia prysł, jak te bańki mydlane, którymi tak często umilała sobie czas z przyjaciółką. Wystarczył moment...
Nie przerywając powracania do wydarzeń z przeszłości, które miały miejsce wcale nie tak dawno, dziewczyna odbyła zwyczajową poranną toaletę. Po wyjściu z pomieszczenia, wycierała włosy puszystym, kremowym ręcznikiem z nadmiaru wody, rozsiewając wokół siebie soczystą nutkę truskawki.
Z wilgotnymi jeszcze włosami, ale już ubrana - rudowłosa - zeszła na dół do kuchni, aby przygotować posiłek. Tak jak poprzedniego dnia, zaparzyła zieloną herbatę i po włączeniu w radiu swojej ulubionej stacji, nucąc pod nosem piosenkę zaczęła przygotowywać śniadanie.
Czasami człowieka nachodzi taki moment w życiu, że zaczyna się zastanawiać, czy to co widzi dookoła nie sprzeciwia się temu co istnieje naprawdę. Może nie wszystko jest takie, jakie początkowo mogłoby się wydawać? Z pozoru szczęśliwi ludzie, uśmiech tak naprawdę mogą traktować jako maskę, którą zakładają po to, aby inni nie myśleli, że coś z nimi nie tak. Z pozoru ludzie, których nazywamy przyjaciółmi, naszą znajomość i dobroć mogą w końcu wykorzystać przeciwko nam i odwrócić się od nas w najmniej niespodziewanym przez nas momencie. Pozornie ludzie, którzy zmarli trafiają do kostnicy i nie przemierzają krętych uliczek miasta, na rowerze prawie identycznym jak ten, który mieli w dniu swojej śmierci, prawda?
Ale od początku..
Zaraz po wyjściu z pierwszej lekcji stażu dziennikarskiego, mijając kolorowe florenckie budynki, rudowłosa dziewczyna kierowała swe kroki do parku, aby odetchnąć po dniu pełnym wrażeń.
O tej porze roku, bogactwo roślin ozdobnych, którymi wypełniony był park zachwycało nie tyle ilością, co rodzajem, gatunkiem a także barwą.
Małe dzieci zaczęły gonić za ptakami, które poiły się w pobliskim oczku wodnym, zmuszając je do szybkiego wzbicia się w powietrze poprzedzonego kilkoma dźwiękami dezaprobaty, jakie wydobyły się z ich dziobów, co wywołało uśmiech na twarzy dziewczyny. Dokładnie pamiętała, jak sama robiła tak, gdy była w wieku zbliżonym do tych dzieci.
Po pewnym czasie, rudowłosa udała się w drogę powrotną, a tuż przy wyjściu z parku, została potrącona przez nadjeżdżającego z naprzeciwka rowerzystę, który nie zwrócił uwagi na dziewczynę.
To był moment.
Chwilę później dziewczyna leżała na chodniku, rower "oprawcy" niedaleko niej, a sam rowerzysta na niej. Przez kilka sekund, oboje wpatrywali się sobie w oczy, a wszystko dookoła przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
W końcu jednak, speszony swoim zachowaniem chłopak odezwał się uśmiechając nieśmiało .- Ja.. Ja najmocniej przepraszam. Obejrzałem się za siebie i .. I nie zauważyłem Cię - zająknął się chłopak z lekkim strachem w oczach - Nic Ci nie jest ?
- Cóż.. Byłoby mi łatwiej zrobić rozeznanie czy nic mi nie jest, gdybym siebie widziała. Ale, jak sam widzisz, w dalszym ciągu na mnie leżysz, więc..
- O boże, no tak. Przepraszam.. - wymamrotał podnosząc się do pozycji pionowej, po czym podał wyciągniętą dłoń dziewczynie, aby i ta mogła wstać - Przepraszam Cię najmocniej.
- Już to mówiłeś - zaśmiała się dziewczyna, starając się delikatnie rozluźnić panującą między nimi atmosferę.
Teraz mając przed sobą, całego chłopaka a nie tylko jego twarz przy swojej twarzy, przyjrzała się mu uważne. Czarne włosy, zmierzwione od jazdy na rowerze, wyraziste rysy twarzy podkreślone widocznymi kośćmi policzkowymi. Czarne dopasowane dżinsy i czerwona koszulka delikatnie opięta na ramionach.- Jestem Teo - powiedział chłopak wyciągając rękę, na co rudowłosa zareagowała odruchowo, wyciągając swoją w jego kierunku.
- Wint.. - zająknęła się, spoglądając prosto w oczy swojego rozmówcy.
Duże, idealnie podkreślone przez ciemnoczerwoną koszulkę błękitne oczy, były wierną kopią koloru oceanu.
Dla osoby pobocznej, ta sytuacja mogłaby się wydawać nieco dziwna i nietypowa. No bo, któż normalny zapomina własnego imienia, gdy tylko rozmawia z chłopakiem? Chłopakiem o niebieskich oczach ?
Odpowiedź jest prosta.
Osoba,która widziała dokładnie ten sam kolor oczu, te same charakterystyczne rysy twarzy i nawet! ten sam kolor włosów i podobne uczesanie u kogoś innego.
U osoby, która nie powinna już oddychać...
Subskrybuj:
Posty (Atom)