czwartek, 14 stycznia 2016

Rozdział 20.

*Z perspektywy Enza*

      Istnieję w świecie ludzi, którzy nie mają najmniejszego pojęcia o mojej obecności wśród nich. A skoro nie wiedzą o tym, że ktoś taki jak ja po prostu jest, nie wiedzą także, że czasem spaceruję tuż przy ich boku, odprowadzając część z nich do pracy, część do szkoły, uczelni a od czasu do czasu znajduję sobie zajęcie naśladując zachowania niektórych z nich.
      Czasami zerkam im przez ramię, czytając wraz z daną osobą książkę, gdy ta siedzi na ławce w parku a z jej słuchawek dobiegają do mnie dźwięki poszczególnych piosenek. Obserwuję zachowania tych wszystkich ludzi dobrze zdając sobie przy tym sprawę, że tak na prawdę oni wszyscy są dla mnie obcy. Chociaż usiłuję, to nie mogę sobie przypomnieć czy kiedykolwiek miałem styczność z jakąkolwiek mijaną przeze mnie osobą, czy kiedyś w dawnym życiu zmieniłem z nimi kilka zdań czy może powiedziałem po prostu zwyczajne "Dzień dobry!".
      Ale racja, to było moje dawne życie. A teraz wszystko uległo zmianie. To co jeszcze do niedawna było codziennymi czynnościami, zadaniami, w chwili obecnej już mnie nie dotyczy. Nie narzucane są mi żadne nakazy, zakazy, obowiązki. Nie czuję zimna ani gorąca, cierpienia ani bólu. Nie czuję nic, a jeśli tak, to tylko pozostałość i świadomość po tym co było kiedyś. Kiedyś - słowo tak odległe a zarazem tak bliskie mojej osobie. Bo skoro zginąłem w niefortunnym wypadku, nie zaliczam się już do świata ludzi. Jednak, aby było jeszcze ciekawiej, nie trafiłem ani do piekła - gdzie ludzie nie chcieliby i wręcz woleliby nie trafić - ani do nieba, miejsca faworyzowanego przez wszystkich, jakich znam. A razem znałem. Tkwię zawieszony. Zawieszony między światami i kompletnie nie wiem, co się ze mną stenie, gdy wypełnię już moje zadanie..

      Poszedłem nad rzekę. W to miejsce na moście, z którym moja dusza czuła bardzo silne powiązanie, prawie nierozerwalne.W końcu właśnie w tamtym miejscu, utraciłem.. Wszystko. Dosłownie wszystko. Choć siedziałem pośrodku balustrady, otaczającej lewą stronę mostu i spoglądając w dół, na płynącą z prądem rzekę, czułem, że zbytkiem łaski byłoby dla mnie poczuć powietrze wiejące od jej strony. Czy też choćby coś tak małego, jak poczucie jakiegokolwiek zapachu, smaku, dotyku..
A kiedy pomiędzy przechodniami, dostrzegłem kątem oka kędzierzawą, czarną czuprynę włosów, taką samą, jaką każdego dnia widziałem spoglądając w lustro, na mojej twarzy nie mógł się nie pojawić uśmiech.
      Zeskoczyłem ze swojego obserwatorium i poszedłem krok w krok za moim odbiciem. Nie do końca było jasne, dlaczego to robię, ale czułem jakby jakaś niewidzialna i nienaturalna siła ciągnęła mnie za nim. Ale o konkretnym powodzie, dlaczego stało się akurat tak a nie inaczej, miałem się dowiedzieć nieco później..

 ~.~

      Białe obłoki niczym poszczególne, kolorowe szkiełka w kalejdoskopie, przesuwały się w kierunku, w którym wiał wiatr. Cała masa chmur różnego rodzaju - od najmniejszych po te większe i w końcu największe, od pierzastych poprzez te najbardziej rozrzedzone do tych najmniej rozrzedzonych, czy też jak ludzie mówią rozmazanych, rozciągniętych ,do kłębiastych. Poruszały się powolnym ruchem, zupełnie tak jakby były czyimś towarzyszem podróży.
      Pomiędzy nimi z punktu widzenia ludzi na ziemi, prześwitywało niebieskie niebo, niczym jedna wielka plama niebieskiej farby rozlanej na arkuszu papieru, dodatkowo wzbogacona o białą tylko po to, aby odcień był jaśniejszy. Jednak z innego punktu - tego wyżej, o wiele wyżej niż wzrok człowieka może zasięgnąć - wszystko co na dole wyglądało inaczej. Miasta stanowiły plamy szarości w różnych odcieniach, a ludzi w nich mieszkających nie było w ogóle widać z tej wysokości. Morze było jedną, naprawdę ogromną plamą błękitu, opływającego wybrzeże państwa.
       "A ponoć świat jest taki mały.. " - przemknęło przez myśl pasażerce siedzącej przy oknie, pochłaniającej piękno otaczającego ją świata. Była właśnie jedną z tych osób, którą zachwycały takie drobne szczegóły. Która jest  uczuciowa i obok czegoś, co uzna za fascynujące i wyjątkowe nie przechodzi z obojętnym, kamiennym wyrazem twarzy. Mówili o niej "romantyczka", kiedy tylko coś ją zachwyciło na tyle, że potrafiła mówić i myśleć o tym przez dłuższy czas. Po prostu czuła. Czuła i chciała dzielić się tym pięknem świata, tymi wszystkimi dobrami jakie dla nas ma, tymi uczuciami. Uczuciami w świecie, gdzie wszyscy gdzieś się spieszą, czy to do pracy czy na uczelnię; gdzie nie okazują sobie uczuć tak otwarcie i bezproblemowo jak kiedyś to bywało, gdzie boją się zrobić coś tylko przez myśl o tym, co pomyślą o nich inni. W świecie szarości bez uczuć i mgły przesłaniającej nam to, co jest naprawdę ważne i cenne. Ale świat nieustannie biegnie do przodu, nieprzerwanie od samego początku. Czy będzie gorzej, a może lepiej, to zależy tylko od nas samych, od społeczeństwa.

      Na dworze mżyło kiedy rudowłosa wysiadała z samolotu w Porcie lotniczym Londyn-City, oddalonego o prawie 9 mil od jej domu. Odebrała swój bagaż, i choć nie był wcale pokaźnych rozmiarów, to zawierał wszystko to, co było potrzebne na kilkudniowy wyjazd z miasta.
Jadąc taksówką, którą złapała po wyjściu z lotniska, chłonęła wzrokiem miasto  pogrążone dziś w odcieniu szarości. Nawet czarna taksówka jaką jechała mijając kolejne budynki, ulice i place, zdawała się dziś idealnie komponować z pogodą. Mimo tego, iż było zaledwie niewiele po 12 po południu, wydawało się jakby było o wiele później, przez atmosferę jaka przepełniała otoczenie. Krople deszczu w powolnym tempie jedna po drugiej spływały po szybie, tuż obok jej prawego ramienia.
      Pamiętała doskonale jak jeszcze parę lat wstecz, kiedy to wybierała się gdzieś na wycieczki razem z rodzicami i młodszą siostrą -Mią [czyt. Miją]. A kiedy w drodze powrotnej zaczynał padać deszcz zawsze robiła tzw. Deszczowy Turniej - co oczywiście było pomysłem ich taty, żeby w jakiś sposób urozmaicić podróż samochodem, kiedy na zewnątrz niego było szaro, buro i mokro. Zwycięzca nigdy nie był ten sam - jednego razu wygrywała Winter a już po kolejnym wypadzie za miasto, tytuł ten spoczywał na ramionach jej siostry. I tak samo zrobiła i tym razem, uśmiechając się przy tym do samej siebie na myśl o tym, że już za chwilę zobaczy swą młodszą siostrę. Kto wie, może tym razem to ona wygra ich turniej?

                                              ~.~


      - Thank you! Have a nice day! - powiedziała uśmiechając się przy tym do kierowcy, kiedy ten ponownie zasiadł za kierownicą już po oddaniu jej bagażu z bagażnika. Na jego dojrzałej już twarzy pojawił się delikatny uśmiech, kiedy to kąciki ust uniosły się delikatnie do góry. Uniósł prawą dłoń i pomachał jej, odpowiadając przy tym również "You too!".
Kiedy tylko taksówka schowała się za najbliższym zakrętem, aby odbyć kolejny kurs tego dnia, rudowłosa trzymając metalowy zamek swojej kurtki, przesuwając go przy tym to w górę, to w dół rozejrzała się dookoła. Chciała zobaczyć czy podczas jej nieobecności coś się zmieniło. Ciche westchnienie po chwili było wystarczającym sygnałem, że wszystko pozostało takie, jakie ona zapamiętała wyjeżdżając stąd. Wzięła bagaż pod rękę i wyciągnęła klucze z prawej kieszeni kurtki, które schowała tam będąc jeszcze we Florencji. Jak mogła się spodziewać tata nie wrócił jeszcze z pracy, a młoda miała lekcje w szkole. Przekręciła dwukrotnie klucz w zamku i bez chwili wahania otworzyła drzwi. We wnętrzu unosił się delikatny lawendowy zapach - taki, jaki lubiła jej mama, a dookoła panował porządek. Zamknęła za sobą drzwi i rzuciwszy okiem na salon oraz kuchnię zawędrowała w głąb domku. Weszła na piętro, śmiejąc się pod nosem słysząc skrzypienie co drugiej deski na schodach.
      "Jak będę mieć chwilę czasu, to zrobię to!", tak właśnie mawiał jej ojciec, kiedy tylko córka zwracała na to uwagę. Któregoś dnia próbowała nawet doprowadzić go do irytacji, chodząc w tę i we w tę, skrzypiąc przy tym strasznie. Jednakże nawet to nie poskutkowało, jak widać.
       Jej pokój nie zmienił się ani w dodatkową biblioteczkę ojca, ani w salę treningową. Pozostał jej pokojem. Tym, gdzie na ścianach w kolorze jasnego fioletu połączonego z delikatnym brązem i karmelem znajdowały się mapy myśli, które w rzeczywistości były kolażem jej wszystkich zdjęć - zarówno tych na których była ona sama, czy też w towarzystwie przyjaciół i rodziny, tych, które zrobiła sama podczas długich wypraw z Kyle'em. Na tych niewielkich karteczkach uwiecznione zostały praktycznie wszystkie ważniejsze wydarzenia z jej życia. Opuszkami palców delikatnie przesunęła po krawędziach mebli, półek i książek na nich ustawionych, wyrażając tym swoją tęsknotę za tym miejscem. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie, spoglądając na ogród, który pielęgnowała razem z mama, a po jej śmierci - z tatą. Czuli się w ten sposób jakoś połączeni z nią. 
     Po chwili wyjęła portfel oraz słuchawki z plecaka i podłączając je do telefonu zeszła na dół, po drodze biorąc klucze z komody. Najbliższa cukiernia znajdowała się niedaleko a chcąc zrobić rodzinie niespodziankę, planowała kupić coś do osłody dnia. Nie spiesząc się ani trochę, minęła furtkę i skręciła w lewo.
Niecałe dwadzieścia minut później była już z powrotem w domu, nalewając do wysokich szklanek soku pomarańczowego, które ustawiła na stoliku w salonie. Usiadła na kanapie i wyjąwszy telefon z jeansów, otworzyła pole do napisania nowej wiadomości.
   "Uśmiech! Niejaka Winter Verso zawitała do Londynu!", dodając na końcu zdania uśmiechnięty emotikon wcisnęła "Wyślij do: Kyle". Nie musiała długo czekać po odłożeniu czekać na wesołe głosy jakie chwilę później rozległy się przy drzwiach wejściowych.
Zielonooka dziewczyna podeszła cicho na palcach i oparłszy się barkiem o ścianę obserwowała. To właśnie ta mała brunetka, z uśmiechem na twarzy odwróciła się po chwili i otwierając szeroko oczy z niedowierzania krzyknęła: "Tato! Winter!" i popędziła ku siostrze tylko w jednym bucie z rozwiązanymi sznurówkami. Rzuciła się siostrze na szyję i trzymała ją w żelaznym uścisku przez kilka chwil. W końcu uradowana zeskoczyła na podłogę aby rozebrać się do końca, a wtedy Winter przemierzyła odległość jaka dzieliła ją od taty i wtuliła się w jego pierś, kiedy on wyciągnął przed siebie ręce z błyskiem w oczach. Ucałował ją w czubek głowy po czym szepnął: "Witaj w domu, skarbie".




* Witam, witam!
Chciałam zrobić wam niespodziankę z rozdziałem. Udała się?:)
Tak dawno nic nie pisałam, że miałam przez moment dziwne wrażenie, jakbym zapomniała jak to się robi, jak się do tego zabrać.. Ale kiedy tylko zaczęłam, samo mnie pochłonęło. Jak wyszło, to pozostawiam do waszej oceny!:)

See you soon, 
NEM.

czwartek, 7 stycznia 2016

Rozdział 19.

Tak jak z chińskim symbolem Yin i Yang, gdzie w tym okręgu czerń i biel idealnie się dopełniają, równoważą tak i w świecie musi istnieć równowaga do utrzymania prawidłowego porządku. Więc skoro są duchy, "te dobre" jak powie o nich wielu ludzi, tak też istnieć muszą i te złe.
Istnieje pewna opowieść, czy też legenda, która mówi o tym, że ponoć dawno temu jeszcze zanim ułożona była hierarchia dobra i zła, dobrych i złych duchów, na Ziemi panował idealny porządek i harmonia. Jednak w jednym zastępie aniołów, pojawiło się jedno złe ogniwo, które zapoczątkowało wszystko to, co stało się później. W owym aniele odżyła dawna pokusa, która pojawiła się w nim kilka lat wcześniej. Pragnął władzy. Władzy, dzięki której mógłby zmienić powszechnie panujący porządek i jego ustawić na samym szczycie, ponad wszystkimi innymi. Archanioł sprawujący opiekę właśnie nad tym zastępem dowiedział się o wszystkim i wspólnie z radą archanielską, odebrali mu moc jaką dysponował i skazali na najgorszy los, jaki mógłby spotkać anioła - wyrwali mu skrzydła, zostawiając mu jedynie jedno, najdłuższe z nich białe pióro. Złamany - tak o nim mówiono. Przez dłuższy czas nie było o nim słychać żadnych wiadomości, ani go nie widywano. Ale to działało tylko na jego korzyść, bo w umyśle Złamanego zrodził się plan zemsty. Zaszył się w jaskini, tak aby nikt go nie znalazł i przy użyciu swojej krwi stworzył własną armię "tych złych", którymi dzięki więzi krwi, sterował jak marionetkami w teatrze. Zaplanował wraz ze swoją świtą doskonały plan, który był tak samo dobrze przeprowadzony. Wygrała oczywiście strona aniołów i po swojej przegranej Złamany zaszył się w swojej jaskini i od tamtej pory coraz bardziej pogrąża się w mroku. Z tego co mi jest wiadome, to właśnie jego nazywa się Mrokiem.

Opowieść została skończona i Enzo wyciągnął przed siebie dłonie, próbując strzyknął paliczkami, jednak pokoju w którym się znajdywali, nie powstał żaden dźwięk przy tym geście. Postać chłopaka w jasnym odcieniu szarości poruszyła się w miejscu i obróciła głowę w stronę Winter, która siedziała tuż obok po lewej stronie.
- Z tej opowieści wynika - o ile dobrze zrozumiałam jej przesłanie - że to właśnie słudzy Złamanego są tymi Cieniami, które Cię obserwują. Mam rację ?
- Myślę tak samo jak Ty, więc nie mogę się nie zgodzić. I jeśli opowieść jest w stu procentach prawdą, to sam Złamany, jest teraz nazywany przez nich Mrokiem i to właśnie on wydaje im rozkazy i rozdziela zadania do wykonania.
Dziewczyna pokiwała z uznaniem głową, zawzięcie nad czymś skupiając swoje myśli. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami "po turecku" opierając przy tym podbródek na dłoni. Po chwili uśmiechnęła się znacząco i spojrzała na towarzysza.
- To miałoby sens, jeśli rzeczywiście Złamany nazywany także Mrokiem, stworzył swoją armię Cieni, które czegoś od Ciebie chcą, tylko po to, aby zemścić się na Archaniele. Może.. Może on w ten sposób, przy użyciu swoich marionetek, chce przekonać czy też zmusić, pośmiertne dusze do tego, aby nie szły za aniołami. Chce pozbawić przyszłych członków, którzy mieliby uzupełnić zastępy aniołów i w ten sposób, zdobyć przewagę, aby w ostatecznym rozrachunku, znowu zaatakować ze zwiększoną mocą.
Na prześwitującej, szarej twarzy chłopaka z początku pojawił się uśmiech, jednak chwilę później, znikł i w tej samej chwili cała jego postać zaczęła emanować delikatnym jasnym światłem. Tak jak kilka godzin wcześniej w kawiarence, kiedy to siedziała razem z Teo.
- Coś nie tak ? - spytała chłopaka, gdy tylko zauważyła zmianę na jego twarzy - Mógłbyś.. Mógłbyś trochę mniej świecić ?
- Świe.. Co ? - odparł ten zaskoczony i przeniósł spojrzenie na swoją klatkę piersiową, gdzie z okolic serca sączyło się jasne światło - Ja nawet nie wiem, jak to się dzieje. To nie jest celowo.. Nawet nie wiedziałem, że tak mogę. Nie wiem o co chodzi..
- Jestem pewna, że jeśli istnieje na to jakieś wytłumaczenie, to je znajdę. Już nie z takimi sytuacjami się spotykałam w przeszłości.
Enzo wyraźnie się uspokoił, jednak nie uszło uwadze Winter, że jeszcze jakaś jedna myśl go trapi i zaprząta głowę.
- A co jeśli.. - zaczął cicho mówić po chwili - Jeśli one - Cienie - przeze mnie chcą zrobić coś mojemu bratu ?
- Jestem prawie pewna, że..
- Nie wiesz czemu poprosiłem Cię o spotkanie z moim bratem, prawda? - przerwał jej w połowie zdania, stanowczym głosem - Właśnie dlatego, że kilka dni temu zauważyłem coś niepokojącego w jego cieniu. Nie wiem co to do końca było, ale wolałem nie ryzykować.
- Teraz nabiera to większego sensu, ale powiedz mi, dlaczego miałam zadzwonić do niego akurat o dwunastej w południe ?
- Przeczucie, intuicja czy jakkolwiek inaczej ludzie to nazywają - uśmiechnął się delikatnie.
- Tak czy inaczej, mogę to wszystko podsumować jednym zdaniem..
Enzo jakby czytając jej w myślach, dopowiedział końcówkę zdania.
- Będzie się działo, bo wygląda na to, że jestem dla nich łakomym kąskiem.
- A polowanie już się rozpoczęło.

~.~

Równo tydzień po ich ostatnim grupowym spotkaniem w gabinecie Zirelliego, sześcioro stażystów, spotkało się tam znowu. Tym razem jednak po to, aby oddać napisane w dwuosobowych grupach, artykuły na wybrany przez siebie temat. Każdy zespół przez ostatnie dni pochłonięty był całkowicie tym zadaniem, ponieważ zgodnie ze słowami Simona : " Najlepszy artykuł zostanie umieszczony w najnowszym nakładzie ", miał to być pierwszy krok w stronę ich późniejszego awansu w firmie.
Postukując długopisem o okładkę swojego notesu Winter, obserwowała jej towarzyszy siedzących w półkole, przed pokaźnych rozmiarów biurkiem Zirelliego. Tak jakby to było wczoraj, pamiętała list, jaki dotarł zaadresowany na jej nazwisko, zaledwie kilka miesięcy temu kiedy jeszcze była w Londynie.
" Szanowna Winter Verso,
Uprzejmie informujemy, że została pani przyjęta na półroczny staż dziennikarski we Florencji. Simon Zirelli, właściciel firmy, oczekuje, że stawi się pani w jego biurze 30 czerwca, bieżącego roku. Należy zabrać ze sobą dokument potwierdzający ukończenie szkoły.

Z poważaniem,
Silvia Hoffa, zastępczyni.

Ps. W imieniu zarówno swoim jak i dyrektora Zirelliego, życzymy pani udanej podróży" .

Uśmiechnęła się do siebie na wspomnienie rozpromienionej twarzy taty, gdy przeczytał list po powrocie z pracy. Zabrał je - Winter i jej siostrę - wtedy do restauracji niedaleko ich domu, żeby to uczcić. Ale pamiętała też wyraz twarzy swojej młodszej siostry, gdy ta dowiedziała się, że rudowłosa na pół roku ich opuszcza. Za osiem dni miną trzy miesiące odkąd jest tutaj - we Florencji, oddalona o 1217 km od nich.
Sama nie wiedziała, jak to możliwe, że te trzy miesiące tak szybko minęły. Jej czas pochłonął głównie staż w firmie i pisanie artykułu z Luck'iem, ale oprócz tego także te sprawy, które wykraczały poza jej obowiązki - musiała dociec czego Cienie chcą od Enza i uchronić go przed tym, żeby później mógł z czystym sumieniem, przejść na stronę Światła. Było to jej obowiązkiem, jako Widzącej, kiedy tylko odkryła, że jest posiadaczką tego genu. No i oczywiście nie mogła zapomnieć o niespodziewanej wizycie Kyle'a, który spędził u niej trzy tygodnie nadrabiając stracony do tej pory czas, a wyjechał zaledwie przed kilkoma dniami z powrotem do Londynu. Zamierzała wkrótce jechać do swojego rodzinnego Londynu, wykorzystując okazję tak zwanego "długiego weekendu", który w rzeczywistości był gestem od Simona. "Każdy z was może wykorzystać 3 dniowy urlop, tak to nazwijmy, aby odwiedzić krewnych, rodzinę. Ale po powrocie bierzemy się do pracy bez zbędnych ale! " 
Zielonooka nie przejmowała się kosztem podróży w dwie strony, z racji faktu, że na koncie pozostała jej jeszcze spora część stypendium jakie dostała. Oczami wyobraźni już w tej chwili widziała uśmiechniętą twarzyczkę swojej siostry.
- Jestem pod wrażeniem - rozległ się w pokoju, spokojny a zarazem stanowczy głos Simona - Każdy z was bardzo przyłożył się do wyznaczonego zadania.. - kończąc zdanie za ich plecami rozległ się cichy szczęk zamka w zamykanych drzwiach - Dlatego też, po uzgodnieniu razem z kadrą graficzną i analitykami tekstowymi, zgodnie stwierdziliśmy, że na wyróżnienie zasługuje artykuł pt.: "Uliczny dziwak czy artysta z iskrą ? Historia Dominica Donato."
 Wszystkie spojrzenia jednocześnie padły na Winter i Luck'a, którzy siedzieli oniemieli. Po chwili każdy z obecnych zaczął bić brawo i im gratulować. Zirelli pokiwał z uznaniem głową, nagradzając ich oboje niemą pochwałą.
- Możecie w to nie wierzyć, ale już jutro będziecie mogli przeczytać swój pierwszy artykuł w lokalnej gazecie. Gratuluję i do zobaczenia po weekendzie, moi mili.
Kiedy po uzgodnieniu wszyscy zdecydowali iść do Oronero - było to ich stałe miejsce spotkań - Winter stojąc przed głównym wejściem, przez szklane drzwi zauważyła postać wysokiego bruneta przy biurku Silvii Hoffy. Chłopak odwrócił się i dostrzegłszy rudowłosą, z uśmiechem pchnął drzwi.
- Gratuluję, Eleanor. Mówiłem Ci, że się uda, prawda? - przytulił ją do siebie, zanim ta zdążyła odpowiedzieć.
- Dziękuję za wiarę - odparła po chwili, stojąc na przeciw niego.
- Hej, Winter, idziesz z nami ? - zawołał Diego z środka grupki stojącej kilka kroków obok nich.
- Oczywiście! - odpowiedziała mu i przeniosła spojrzenie na Teo - Idziesz z nami, czy może masz jakieś inne plany ? 
- Jesteś pewna, że chcesz tam mnie ? To Twoja ekipa i wasza nagroda..
Spojrzała tylko z powątpieniem na niego i parsknąwszy śmiechem zwróciła się do "swojej ekipy".
- Jedna osoba dodatkowo - wskazała dłonią na bruneta - czy to dla nas problem ?
- Nie! - odparł zgodnie chórek i ruszył przed siebie.
- No widzisz, nie masz innego wyjścia jak iść z nami.
Chłopak pokręcił tylko głową i ruszył przed siebie, ciągnąc Winter za rękę.
- No to chodźmy.
Dziewczynie nie umknął jeden, mały szczegół.
Nawet gdy już wyrównała z nim chód, Teo nie puścił jej dłoni.
Ciekawe..


* Cześć i czołem, moi mili!
Udanego czytania życzę ;3

See you soon, NEM.